Podeszła do dużej komody.

– Zobaczmy, co mamy tutaj – mruknęła, otwierając jedną z szuflad. Były w niej skarpetki, szalik i garść papierów. Wyjęła je i zaczęła przeglądać.

– Wycinki z gazet, recepta, której nigdy nie wykupił, kilka broszur z biura podróży – rzuciła papiery na komodę. – Dobrze byłoby wiedzieć, czego szukamy. Nie wierzę, żeby chodziło o stary kryminał.

– Może ta? – Bob pokazał książkę zatytułowaną “Dzień, w którym zastrzelono Lincolna”. Autorem był Jim Biskup.

– Wątpliwe. Ale odłóż ją na bok – powiedział Jupe.

– Może chodzi o jakieś rzadkie pierwsze wydanie? – rozważała Marilyn. – Albo o coś nie publikowanego jeszcze, o jakiś manuskrypt.

Albo o notatki dotyczące Jakiegoś eksperymentu naukowego. A może o pamiętnik kogoś ze straszną przeszłością, jakiegoś na przykład komendanta obozu koncentracyjnego, czy kogoś w tym rodzaju.

– Sprawdzimy wszystko – powiedział Jupe.

Po uporaniu się z książkami na półkach chłopcy zabrali się do kartonów i teczek na papiery, złożonych w szafie. Znaleźli pakiet unieważnionych czeków, stare rachunki i pocztówki z odległych miejsc, jak Gibraltar czy Kair. Żadna z nich nie została przysłana pocztą, były tylko pamiątkami zakupionymi w podróży.

– Tato często wypływał w morze, kiedy był młodszy – wyjaśniła Marilyn. – Nim został, jakby tu powiedzieć… kapitanem przemysłu. Na Wałl Street nazywają go piratem. Może rzeczywiście nim jest. Jeśli się zaczyna tak jak on od zera, nie będąc bezwzględnym, nie można dojść do linii okrętowych, kilku domów towarowych, papierni i dwóch czy trzech banków.

Lub też nie będąc nieuczciwym, pomyślał Jupe. Nagle zadzwonił telefon. Marilyn skoczyła do aparatu. Słuchała przez chwilę, po czym krzyknęła:

– Staram się! Słuchaj, mam coś pod tytułem “Sprawa morderstwa biskupa” i książkę napisaną przez faceta o nazwisku Jim Biskup…

Urwała, zmarszczyła czoło i powiedziała.

– Ale ja nie próbuję zwodzić. Słuchaj, ja nie wiem, czego szukam i… i… Czekaj! Słuchaj!

Odjęła słuchawkę od ucha i utkwiła w niej wzrok.

– Porywacz? – zapytał Jupe.

– Tak. Myśli, że sobie żarty z niego stroję. Nie chce żadnych starych kryminałów. Powiedział, że chce książkę biskupa, i odwiesił słuchawkę, nie określając nic bliżej.

– Czy da się jakoś określić jego głos, jakoś go scharakteryzować? – zapytał Bob.

Potrząsnęła głową.

– Mówił, jakby miał chrypkę. Albo jest przeziębiony, albo mówił przez chusteczkę, żeby zmienić głos. Ma jakiś obcy akcent, ale to może być udawane.

Wróciła do przeszukiwania komody. Gdy doszła do ostatniej szuflady, a chłopcy zdjęli z półki w szafie ostatnie pudło, wszyscy troje poczuli się zmęczeni, Marilyn zaś także głodna.

– Nie jadłam obiadu, nie ma wiele jedzenia w lodówce. Tato z całą pewnością dopilnował, żeby Burnside przygotował tylko tyle jedzenia, ile goście na pewno zjedzą. Macie ochotę na pizzę?

– Świetnie – powiedział Bob – tylko bez rybek, dobrze?

– Ale z podwójnym serem i do tego dietetyczna cola – dodał Jupiter.

– Okay. Może jeden z was pomoże mi to wszystko przynieść?

Bob wyszedł z Marityn, a Jupe został, by kontynuować poszukiwania. Przechodząc do następnej sypialni, spojrzał na drzwi na strych. Zaglądał tam wczoraj po południu, kiedy szukali Pilchera. Strych nie był tak zabałaganiony jak nie zamieszkane sypialnie. Rzadko też tam ktoś zachodził. Idealne miejsce na ukrycie czegoś cennego.

Jupe otworzył drzwi, przekręcił kontakt u podnóża schodów i wszedł na górę.

Po kątach stały kufry. Upchnięto tu też pudła i półki z książkami, ale nie w tak obezwładniającej ilości, jak w sypialniach. Jupe podszedł do pierwszego z brzegu regału i zdjął z półki cienką książkę. Nosiła tytuł “Sekrety szybkiego pisania na maszynie” i została wydana w 1917 roku.

Odkładał książkę na półkę, gdy usłyszał z dołu trzask zamykanych drzwi wejściowych.

– Bob! – zawołał – To ty?

Nie było odpowiedzi. Jupe odszedł od regału i nasłuchiwał, zdając sobie równocześnie sprawę, że to nie mógł być Bob ani Marityn. Nie zdążyliby kupić pizzy i już wrócić.

A jednak ktoś wszedł do domu. Jupe nie wydał już z siebie głosu. Stał bez ruchu. Drzwi na strych były otwarte i dobiegał przez nie odgłos kroków. Ktoś wchodził na piętro.

Słyszał już szelest ubrania. Intruz był teraz u podnóża schodów na strych. Słychać było jego chrapliwy oddech.

Kto to był? Czy wiedział, że Jupe jest tutaj? Czy usłyszał jego wołanie, kiedy wchodził do domu?

Pstryknął kontakt. Na strychu zgasło światło.

Nagła ciemność była tak głęboka, że zdawała się napierać na Jupe'a. Poczuł się nią zduszony.

Intruz wchodził po schodach na strych! Jupe cofnął się. Ukryć się! Musi się ukryć! Wcisnąć się gdzieś w kąt, byle zejść z drogi nadchodzącemu.

Kroki dudniły już u szczytu schodów. Jupe chciał wśliznąć się za regał, ale został schwytany w snop światła. Intruz miał latarkę! Chłopiec usiłował uskoczyć w bok, ale światło przesunęło się za nim. Człowiek z latarką wchodził w głąb strychu. Jupe nie widział nic oprócz oślepiającego go światła. Nie miał dokąd uciec! Nie miał gdzie się schować!

Ruszył wprost na światło i uderzył w nie. Łokieć Jupe'a wylądował na ręce nieznajomego, który wydał okrzyk zaskoczenia i bólu. Latarka upadła z brzękiem i potoczyła się po podłodze. Rozległ się trzask tłuczonego szkła i na strychu zapadły ciemności.

Mieli teraz równe szansę i zaczęła się ryzykancka gonitwa w ciemnościach, w której intruz starał się dopaść Jupe'a. Jupe cofał się, potykał i po omacku odnajdywał drogę w zupełnej ciemności.

Nagle poczuł dotknięcie na ramieniu i próbował uskoczyć w bok. Ale napastnik nie ustępował ani na pół kroku, usiłując złapać Jupe'a za ramię.

Jupe zacisnął pięści i uderzył, ale chybił. Pchnięty gwałtownie, potknął się i zwalił na podłogę.

Z dołu dobiegł odgłos otwieranych drzwi.

– Jupe! – zawołał Bob. – Chodź jeść!

Intruz wymamrotał coś niezrozumiałego. Przemknął przez ciemność do schodów i zbiegł z nich z tupotem.

Jupe pozbierał się z podłogi i dowlókł do schodów. Mało z nich nie spadł, usiłując biec za intruzem. Gdy dotarł do holu na piętrze, jego przeciwnik zbiegał już tylnymi schodami.

Bob zawołał znowu.

– Hej, co się tam dzieje, Jupe?

Jupe zbiegł na dół do kuchni. Wpadł do niej w momencie, gdy trzasnęły drzwi na podwórze. Nim zdążył je otworzyć, nieznajomy przebiegł już podwórze i znikł w uliczce na zapleczu.

ROZDZIAŁ 6. Kroki w nocy

Marilyn wezwała policję. Przyjechali policjanci i spisali raport o zajściu. Przetrząsnęli krzaki w ogrodzie. Zajrzeli do garażu. Po czym powiedzieli Marilyn, żeby do nich zatelefonowała w wypadku, gdyby intruz wrócił. Spytali też, czy miała wiadomość od ojca, i zapewnili, że większość zaginionych osób odnajduje się po jakimś czasie sama.

Marilyn nie powiedziała słowa o liście z żądaniem okupu. Patrzyła z progu za odjeżdżającymi policjantami i westchnęła:

– Kim mógł być ten intruz? Zwykłym włamywaczem? Porywaczem? Zaczynam się w tym wszystkim gubić.

– Stawiam na porywacza – powiedział Bob. – Mógł się zniecierpliwić czekaniem na książkę biskupa.

– Możliwe – zgodził się Jupe – chociaż my mamy większe szansę znalezienia książki niż on. Świadczyłoby to jednak, że dom jest obserwowany.

Marilyn rozejrzała się wokół z lękiem.

– Myślę, że lepiej będzie, jeśli pójdę na noc do matki. Tutaj jest zbyt strasznie.

– Twoja matka mieszka w pobliżu? – zapytał Jupe.

– W Santa Monica. Rodzice są rozwiedzeni. Tak, tak zrobię. Pojadę do mamy… chociaż może nie powinnam tego robić? Gdyby porywacz znów zatelefonował, powinnam być na miejscu. Może poproszę Raya Sancheza, żeby tu przyszedł. Jest w końcu sekretarzem taty, powinien na takie wezwanie przyjść tutaj. Mogę mu zaproponować, że mu zapłacę dodatkowo.

– A twój narzeczony i jego matka nie mogą przyjść? – zapytał Jupe.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: