– Mogliby, gdyby nie zadzwonili wcześniej, że mają pilną sprawę rodzinną i odlatują jeszcze dziś do Bostonu – Marilyn prychnęła. – Założę się, że ta “pilna sprawa” to chęć znalezienia się jak najdalej od Pilcherów.
– Bob i ja możemy tu zostać na noc – zaproponował Jupe.
Marilyn zmrużyła oczy i zdawała się zmagać ze sobą, żeby nie okazać, jak ją ucieszyła ta propozycja.
– A właściwie, dlaczego nie! Jestem waszym klientem, więc dlaczego nie mielibyście mnie chronić? Czy wasi rodzice pozwolą wam tutaj przenocować?
– To bardzo prawdopodobne – odparł Jupe. – Zazwyczaj zgadzają się na nasze prośby gładko.
Miał rację. Chłopcy zatelefonowali do swoich rodziców i bez większych problemów uzyskali zgodę na spędzenie nocy u samotnej Marilyn. Potem Bob odgrzał pizzę, zjedli ją pospołu i wrócili do poszukiwań książki biskupa. Przetrząsnęli półki w niechlujnych pokojach na piętrze, również pełne książek, papierów i pamiątek z podróży Pilchera do dalekich lądów.
– Twój tato musiał lubić przygody, kiedy był młodszy – powiedział Bob, oglądając figurkę z kości słoniowej, którą Pilcher przywiózł z Indii. – Pewnie dobrze się bawił, pływając po morzach i zwiedzając tyle krajów.
– Mógł sobie wtedy pozwolić na podróże – odparła Marilyn ze smutkiem. – Kiedy był młody, nie miał nic do stracenia i robił to, na co miał ochotę. Potem uzbierał dość pieniędzy, żeby kupić linię okrętową “Comet”. Była niewielka. Tylko dwa zardzewiałe frachtowce, kursujące między Huston w Teksasie a portami na Karaibach. To były parowe trampowce, płynęły tam, gdzie były potrzebne. Tato był obrotny i zarobił na tych dwóch starych łajbach tyle, że mógł zbudować nowy statek. Ten przyniósł mu jeszcze większy zysk. Wtedy kupił mały bank w Visali i zainwestował trochę na giełdzie. Mama mówi, że dopiero kiedy zaczął grać na giełdzie, zrobił się tak pazerny na pieniądze. Na jej oczach stawał się hazardzistą. Myślę… myślę, że mama go nie rozumie.
– A ty? – zapytał Bob. Wzruszyła ramionami.
– Myślę, że do pewnego stopnia tak. Na tyle, na ile rozumiem każdego. Chciałabym tylko, żeby tak zachłannie wszystkiego nie gromadził. W interesach nie jest taki. W interesach musisz wiedzieć, kiedy trzeba wypuścić coś z rąk. Jednego mnie nauczył: trzeba być twardym, bo cię zjedzą w kaszy. – I po chwili dodała: – Miałam pięć lat, kiedy rodzice się rozwiedli. Przeważnie mieszkałam z mamą, chyba że przebywałam w jakiejś szkole z internatem. Dopiero od niedawna spędzam więcej czasu z tatą. Nie chcę, żeby zapomniał, że ma córkę.
Było już dość późno, kiedy skończyli przeszukiwać pokoje na piętrze. Marilyn powiedziała “dobranoc” i poszła do swojego pokoju. Bob i Jupe postanowili trzymać na zmianę wartę w holu. Gdyby coś się zdarzyło w ciągu nocy, będą na tyle blisko, żeby usłyszeć wołanie Marilyn. I będą strzegli zarówno głównych, jak i tylnych schodów. Nikt nie zakradnie się niespodziewanie na piętro.
Bob objął wartę pierwszy. Wysunął fotel z jednej sypialni i usadowił się z butelką coli pod ręką.
Jupe wziął koc z szafy i wyciągnął się na łóżku w jednym z pokoi. Pomyślał, że pewnie i tak nie zaśnie po tylu emocjach.
Ale to była jego ostatnia myśl. Obudził się potrząsany przez Boba.
– Już trzecia rano – powiedział Bob. – Jestem wykończony. Twoja kolej.
Jupe wygrzebał się spod koca, a Bob wpakował się na jego miejsce.
– Mmm! – zamruczał. – Dzięki za wygrzanie mi łóżka.
– Nie powiem “proszę” – burknął Jupe. Poszedł do holu i usiadł w fotelu, zziębnięty i nie w humorze. Trzecia nad ranem była godziną najbardziej przygnębiającą. W porównaniu z nią, północ była wręcz radosna,
Jak daleko może być do świtu, pomyślał i w tym momencie coś poruszyło się na górze. Z zapartym tchem spojrzał na sufit i nasłuchiwał.
Nic! Martwa cisza. Ten posępny, stary dom zszarpał mu widać nerwy. Ma omamy słuchowe.
Ale odgłos dobiegł go znowu. Brzmiał tak, jak najcichsze stąpanie. Jakby ktoś skradał się boso po strychu. Ktoś maty i lekki.
Ale przecież nikogo tam nie mogło być! Jupe po cichutku podszedł do drzwi prowadzących na strych. Powoli nacisnął klamkę i otworzył je.
Spojrzał w głęboką ciemność na górze. Wionął na niego zapach strychu.
Ktoś tam był. Ktoś stał u szczytu schodów. Jupe nie widział, ale słyszał leciutki szelest i westchnienie, jakby ktoś wypuścił oddech. Wiedział, że ktoś mógł tam stać nie widziany i obserwować go ponad barierą schodów. Gorzko żałował, że nie zgasił światła w holu, nim otworzył drzwi. Jeśli przyczajony w ciemnościach miał broń, Jupe stanowił doskonały cel.
Czy był to intruz, który go przedtem zaatakował? Jeśli tak, dlaczego tu wrócił? Jak dostał się na strych? Co tam robił?
Jupe cofnął się i zamknął drzwi.
– Co to? – szepnął ktoś za nim.
Jupe podskoczył jakby go postrzelono.
– Hej, to tylko ja.
Za nim stał Bob, rozczochrany, bez butów i patrzył w sufit.
– Ktoś tam chodzi – szepnął.
– Ty też słyszałeś?
U góry zatrzeszczała deska. Intruz oddalił się od schodów i przesuwał się w stronę frontowej części domu.
– Zasnąłeś – powiedział Jupe oskarżające. – Facet dostał się do domu i przeszedł obok ciebie, a ty spałeś jak zabity!
– Wykluczone! Nie zasnąłem ani na sekundę. Kilka razy musiałem wstać i pochodzić trochę, żeby nie zapaść w sen, ale nie zasnąłem!
Jupe popatrzył w górę i zmarszczył czoło.
– Dobrze, ale niezależnie od sposobu, w jaki się tam dostał, wie, że nie jest w domu sam. Wie, że tu jesteśmy, i wie, że wiemy o jego obecności, więc… – Jupe otworzył szarpnięciem drzwi na oścież i zawołał:
– Hej, jest tam kto?
Nikt nie odpowiedział, ale kroki umilkły.
Jupe ponownie zawołał i znowu nikt nie odpowiadał. Włączył światło na strychu.
– Nie chodź tam! – krzyknął Bob. – Facet może mieć rewolwer.
– Gdyby zamierzał mnie zastrzelić, już by to zrobił – powiedział Jupe z przekonaniem, którego wcale nie czuł.
Wbiegł szybko na schody. Chciał się jak najprędzej znaleźć u ich szczytu, nim skradająca się osoba podejdzie na powrót do wyjścia na strych.
Dotarł tam bez przeszkód, ale nikogo nie znalazł! Zobaczył tylko kufry, pudła i regały z książkami.
Stał nasłuchując. Cisza.
Podszedł do schodów. Bob stał na dole i zadarł głowę.
– Nic – powiedział Jupe. – Musieliśmy mieć obaj coś w rodzaju… zbiorowej halucynacji!
– Nie wierzę!
– Nikogo tu nie ma. Chyba że… że istnieje możliwość wejścia i zejścia ze strychu bez używania schodów. Tak jest! To stary dom. Może mieć ukryte przejścia, pasaże, o których nikt nie wie!
U podnóża schodów zjawiła się Marilyn. Owinęła wokół siebie poły pikowanego szlafroka i wyglądała na naburmuszoną.
– Co was napadło? Jupe, co ty tam robisz?
– Marilyn, czy w tym domu może być jakieś sekretne wejście na strych? Słyszałaś kiedyś o czymś takim?
Potrząsnęła głową.
– Nie.
Jupe przeszukał strych. Zajrzał w pudła i kufry. Przyjmując, że sekretne drzwi mogą się znajdować w ceglanej ścianie, odsunął wszystko, co stało przy kominie. Uzbrojony w latarkę wziętą z kuchni, przeszedł na czworakach przestrzeń między deskami podłogi a narożnikiem spadzistego dachu. W tym zakamarku widać było tylko belki i wypełnienie sufitów w sypialni pod spodem. Poświecił latarką pod podłogą strychu. Nie zobaczył tam nic poza brudem nagromadzonym przez lata i kilku porzuconymi kiedyś przez kogoś szpargałami. Wydobył spod podłogi piłkę golfową, pustą butelkę po coli i kilka kulek zmiętego papieru.
Wreszcie, po przeszukaniu każdego centymetra strychu, Jupe zszedł do holu.
– Niesłychane! – wydziwiał Bob.
– Przywidziało się wam – powiedziała Marilyn. Wróciła do swego pokoju i zamknęła drzwi.
Bob owinął się kocem i usadowił na podłodze obok fotela.
– Nie idziesz do łóżka? – zapytał Jupe. – Teraz moja kolej, zapomniałeś?
– Nie mam ochoty być sam. Dotrzymam ci towarzystwa.
Tak więc resztę nocy dwaj detektywi spędzili razem, popatrując to na klatki schodowe, to na sufit i nasłuchując, wciąż nasłuchując.