– Księżyc – zawołałam! – Chodź tu! Natychmiast!
– No, no – zauważył z podziwem, kiedy zobaczył mnie na progu trzeciej sypialni. – A skąd się to wszystko wzięło?
– Myślałam, że Dougie dał sobie spokój z interesem.
– Nie mógł się powstrzymać, facetka. Przysięgam, że próbował, ale ma to we krwi, rozumiesz? Jakby się z tym urodził.
Teraz już rozumiałam, skąd ta nerwowość Księżyca. Dougie znów zadawał się ze złymi ludźmi. Źli ludzie są w porządku, kiedy wszystko idzie okay. Ale stają się powodem do zmartwień, kiedy znika najlepszy przyjaciel.
– Wiesz, skąd wzięły się te pudła? Wiesz, z kim pracował Dougie?
– Jestem zielony. Odebrał telefon, a zaraz potem pojawiła się pod domem ciężarówka z tym całym towarem. Nie przyglądałem się specjalnie. To byli Rocky i Bullwinkle, a wiesz, jak trudno odczepić się od starego Rocky'ego.
– Dougie był im winien forsę? Coś poszło nie tak z tym interesem?
– Nie wyglądało na to. Na pierwszy rzut oka był raczej zadowolony. Tylko nie z tych tosterów. Hej, chcesz toster?
– Ile?
– Dziesięć dolców.
– Sprzedane.
Zrobiłam krótki postój pod sklepem Giovichinniego, żeby nabyć podstawowe artykuły spożywcze, a potem popędziliśmy z Bobem do domu na lunch. Kiedy wysiadałam z wozu, miałam pod pachą toster, a w drugiej ręce torbę z zakupami.
Nagle, znikąd, zmaterializowali się Benny i Ziggy.
– Pomogę ci – zaofiarował się Ziggy. – Taka dama nie powinna sama dźwigać torby.
– A to co? Toster – zauważył Benny, wyjmując mi spod pachy pudełko. – I to niezły. Ma szerokie otwory, można przypiec nawet bułeczki.
– Dam radę – powiedziałam, ale już trzymali torbę i toster, zmierzając w stronę drzwi wejściowych.
– Pomyśleliśmy sobie, że wpadniemy i sprawdzimy, jak sprawy stoją – wyjaśnił Benny, ściągając windę. – Dopisało ci szczęście z Eddiem?
– Widziałam go u Stivy, ale dał nogę.
– Tak, słyszeliśmy. To wstyd.
Otworzyłam drzwi, a oni oddali mi pakunki i zajrzeli do mieszkania.
– Nie chowasz tu Eddiego, prawda? – upewnił się Ziggy.
– Nie!
Ziggy wzruszył ramionami.
– Zawsze warto spytać.
– Jak nie spytasz, to się nie dowiesz – zauważył Benny.
I zniknęli.
– Nie trzeba przechodzić testu na inteligencję, żeby dostać się do mafii – poinformowałam Boba.
Włączyłam swój nowy toster i wsunęłam do niego dwie kromki chleba. Zrobiłam dla Boba lekko przypieczoną grzankę z masłem orzechowym, dla siebie dobrze przypieczoną grzankę z masłem orzechowym, po czym zasiedliśmy do posiłku, rozkoszując się chwilą.
– Przypuszczam, że to żadna filozofia być gospodynią domową – powiedziałam do Boba. – Dopóki ma się masło orzechowe i chleb.
Zadzwoniłam do Normy w wydziale komunikacji i zapisałam numer wozu Dougiego. Potem zadzwoniłam do Morellego, żeby się dowiedzieć, czy dowiedział się czegokolwiek o czymkolwiek.
– Raport z sekcji Loretty Ricci jeszcze nie nadszedł – poinformował mnie. – Nikt nie przydybał DeChoocha, o Kruperze też nic nie wiadomo. Twój ruch, cukiereczku.
Wspaniale.
– Więc myślę, że zobaczę cię wieczorem – powiedział. – Wpadnę po ciebie i Boba o wpół do szóstej.
– Dobra. Jakaś szczególna okazja?
Telefoniczna cisza.
– Myślałem, że jesteśmy zaproszeni do twoich rodziców na kolację.
– O kurczę! Cholera. W mordę.
– Zapomniałaś, co?
– Byłam u nich ledwie wczoraj.
– Czy to znaczy, że nie musimy iść?
– Gdyby to było takie proste!
– Przyjadę o wpół do szóstej – oświadczył Morelli i odłożył słuchawkę.
Lubię swoich rodziców. Naprawdę. Tyle że doprowadzają mnie do szału. Przede wszystkim jest moja doskonała siostra Valerie i jej dwójka doskonałych dzieci. Mieszkają na szczęście w Los Angeles, więc ich doskonałość jest nieco złagodzona dzięki odległości. Na drugim miejscu plasuje się mój nieokreślony status cywilny, który matka uważa za swój obowiązek skonkretyzować. Nie wspomnę już o swojej pracy, ubraniu, nawykach żywieniowych, uczęszczaniu do kościoła, a raczej nieuczęszczaniu.
– Okay, Bob, pora wrócić do pracy – powiedziałam. – Ruszajmy.
Pomyślałam sobie, że spędzę popołudnie na szukaniu samochodów. Musiałam znaleźć białego cadillaca i Batmobila. Zacznę od Burg, postanowiłam, a potem będę stopniowo rozszerzać teren penetracji. Sporządziłam też w pamięci listę restauracji i jadłodajni świadczących usługi emerytom z uwzględnieniem rannych ptaszków. Jadłodajnie chciałam zostawić sobie na koniec, a najpierw zająć się białym cadillakiem.
Wrzuciłam do klatki Reksa kawałek chleba i powiedziałam mu, że wrócę przed piątą. Trzymałam już w dłoni smycz Boba i miałam wyruszać, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Chłopak z kwiaciarni.
– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin – powiedział, wręczył mi bukiet kwiatów i zniknął.
Było to trochę dziwne, ponieważ mam urodziny w październiku, a był dopiero kwiecień. Postawiłam bukiet na szafce kuchennej i przeczytałam dołączoną kartkę. “Na górze róża, na dole fiołek, z twego powodu stanął mi jak kołek". Podpisano “Ronald DeChooch". Nie dość że mnie wystraszył śmiertelnie w domu pogrzebowym, to jeszcze na dodatek przysłał mi kwiaty.