ROZDZIAŁ 10

– Mam motocykl, mogę wam pożyczyć – zaproponował Vinnie. – Wziąłem go jako zastaw. Facet nie miał pieniędzy, więc dał mi motor. I tak już mam kupę rupieci w garażu. Motor nie wejdzie.

Ludzie opróżniali domy, żeby spłacić kaucje. Vinnie brał wieże stereo, telewizory, futra z norek, oprogramowania komputerowe i sprzęt gimnastyczny. Kiedy poręczył za madame Zaretzky, wziął w zastaw jej bat i tresowanego psa.

W normalnej sytuacji ucieszyłabym się z tego motoru. Dostałam kilka lat temu prawo jazdy na motocykl, chodziłam wtedy z facetem, który był właścicielem sklepu z motorami. Przyglądałam się czasem supermaszynom, ale nigdy nie miałam dość pieniędzy, żeby sprawić sobie taką. Zresztą motor to nie najlepszy pojazd dla łowcy nagród.

– Nie chcę motocykla – oświadczyłam. – Co mam z nim robić? Nie mogę dostarczyć zbiega na motorze.

– Pewnie. A co ze mną? – spytała Lula. – Jak mam z taką figurą usiąść na motorze? No i włosy! Musiałabym nałożyć kask, a to by mi zepsuło fryzurę.

– Tak albo nie – oświadczył twardo Vinnie.

Westchnęłam ciężko i przewróciłam oczami.

– Masz do niego kaski?

– Wszystko jest w magazynku. Ruszyłyśmy się z Lula, żeby obejrzeć motor.

– Zaraz nam zrzedną miny – narzekała Lula, otwierając drzwi magazynku. – Zaraz… chwila, spójrz tylko. Ja pieprzę. To nie jakiś gówniany motor. To bestia.

Stała przed nami maszyna marki Harley Davidson FXDL Dyna Low Ryder. Czarna. Lula miała rację. To nie był jakiś gówniany motor. To był erotyczny sen z wytryskiem.

– Wiesz, jak się na tym jeździ? – spytała Lula.

Uśmiechnęłam się szeroko.

– O tak – powiedziałam. – O tak.

Włożyłyśmy kaski i wsiadłyśmy na motor. Włożyłam kluczyk do stacyjki, kopnęłam rozrusznik i harley zamruczał pod nami.

– Startujemy, Houston! – zawołałam. A potem doznałam małego orgazmu.

Przejechałam się kilka razy wzdłuż alejki za biurem Vinniego, żeby wyczuć maszynę, po czym ruszyłam w stronę domu Mary Maggie. Chciałam z nią pogadać. Może się uda.

– Nie wygląda na to, żeby była w domu – zauważyła Lula, kiedy zrobiłyśmy rundkę po garażu. – Nie widzę jej wozu.

Nie byłam zdziwiona. Oglądała pewnie gdzieś szkody, jakich doznał cadillac.

– Bawi się dziś wieczorem w zapasy – poinformowałam Lulę. – Wtedy z nią pogadamy.

Obejrzałam samochody, kiedy zajechałam na parking pod domem. Nie było wśród nich białego cadillaca ani czarnej limuzyny, ani wozu Ziggy'ego i Benny'ego, ani porsche pani MMM, ani luksusowych maszyn i prawdopodobnie kradzionego mercedesa Komandosa. Tylko pół-ciężarówka Joego.

Joe siedział rozwalony na kanapie z puszką piwa w dłoni i oglądał telewizję, kiedy weszłam.

– Słyszałem, że rozwaliłaś samochód – powiedział na przywitanie.

– Tak, ale nic mi się nie stało.

– To też słyszałem.

– DeChooch to wariat. Strzela do ludzi. Rozjeżdża ich swoim wozem. Co się z nim dzieje? To nie jest normalne zachowanie… nawet jak na starego gangstera. Owszem, ma depresję, ale…

Poszłam do kuchni i dałam Reksowi kawałek krakersa, który został mi z obiadu. Morelli przywlókł się za mną.

– Jak dotarłaś do domu?

– Vinnie pożyczył mi motor.

– Motor? Jaki motor?

– Harleya. Dyna Low Ryder.

Oczy i usta wykrzywił mu uśmiech.

– Jeździsz na takiej maszynie?

– Tak. I miałam już na niej doznanie erotyczne.

– Indywidualne?

– Owszem.

Morelli parsknął śmiechem i ruszył w moją stronę, przyciskając mnie do szafki. Jego dłonie błądziły po moich żebrach, usta ocierały się o ucho i szyję.

– Założę się, że jestem lepszy od motocykla.

Słońce już zaszło i w mojej sypialni panował mrok. Morelli spał obok. Nawet podczas snu emanował stłumioną energią. Ciało miał szczupłe i mocne. Usta miękkie i zmysłowe. Rysy twarzy nabrały z wiekiem ostrości. Oczy spoglądały czujnie. Wdział dużo jako policjant. Może za dużo.

Zerknęłam na budzik. Ósma. Ósma! O rany, musiałam się zdrzemnąć. W jednej chwili się kochaliśmy, a zaraz potem wybiła ósma! Potrząsnęłam nim.

– Już ósma! – powiedziałam.

– Mhm.

– Bob! Gdzie jest Bob?

Morelli wyskoczył z łóżka.

– Cholera! Przyjechałem tu prosto z pracy. Bob nie dostał kolacji!

Pomyśleliśmy jednocześnie, że Bob musiał do tej pory zeżreć wszystko… kanapę, telewizor, deskorolki.

– Ubieraj się – nakazał Morelli. – Nakarmimy Boba i pojedziemy na pizzę. A potem będziesz mogła się przespać.

– Nie da rady. Mam robotę wieczorem. Nie udało nam się pogadać z Mary Maggie, więc wybieram się z Lulą do Jaskini Węża. Występ jest o dziesiątej.

– Nie mam czasu się kłócić – powiedział Morelli. – Bob pewnie już przegryzł ścianę Przyjedź, jak załatwisz sprawę z Mary.

Złapał mnie, pocałował i wybiegł.

– Okay – rzuciłam, ale Morelli już zniknął.

Nie bardzo wiedziałam, jak należy się ubrać do Jaskini, ale ostra fryzura wydała mi się dobrym pomysłem, więc zastosowałam wałki. Podwyższyło mnie to z metra sześćdziesięciu pięciu do metra siedemdziesięciu. Pokryłam się warstwą makijażu, włożyłam krótką czarną spódniczkę z elastycznego materiału, pantofle na dziesięciocentymetrowych obcasach i poczułam się bardzo wystrzałowo. Chwyciłam skórzaną kurtkę i wzięłam kluczyki od samochodu, leżące na szafce kuchennej. Chwila. To nie kluczyki od wozu. To kluczyki od motoru. Niech to szlag! Nie zmieszczę fryzury pod kaskiem.

Nie panikuj, powiedziałam sobie. Pomyśl przez minutę. Gdzie można zdobyć samochód? Valerie. Valerie ma buicka. Zadzwonię do niej i powiem, że wybieram się do lokalu, gdzie paradują półnagie dziewczęta. Czyli to, co chcą oglądać lesbijki, no nie?

Dziesięć minut później Valerie podjechała na parking. Wciąż miała włosy zaczesane za uszy i była całkowicie pozbawiona makijażu z wyjątkiem krwiście czerwonej szminki. Włożyła czarne dziurkowane męskie mokasyny, popielaty garnitur w paski i białą koszulę, którą rozpięła pod szyją. Zwalczyłam pokusę, by sprawdzić, czy spod koszuli wychodzą jej włosy na piersiach.

– Jak ci dziś poszło? – spytałam.

– Mam nowe buty! Spójrz. Czyż nie są świetne? Myślę, że to idealne lesbijskie obuwie.

Trzeba oddać Valerie sprawiedliwość. Nigdy nie robiła niczego połowicznie.

– Chodziło mi o pracę.

– Z pracą nie wyszło. Można było się tego spodziewać. Pierwsze koty za płoty… – Usadowiła się za kierownicą i zdołała jakoś zmusić buicka, żeby skręcił na rogu. – Ale udało mi się zapisać dziewczynki do szkoły. To chyba coś.

Lula czekała na chodniku, kiedy podjechałyśmy pod jej dom.

– To moja siostra Valerie – wyjaśniłam Luli. – Jedzie z nami, bo ma samochód.

– Wygląda, jakby kupowała ubrania w dziale męskim.

– Próba generalna – wyjaśniłam.

– Mniejsza z tym – machnęła ręką Lula.

Parking pod Jaskinią był zatłoczony, stanęłyśmy więc kilometr dalej. Nim dotarłyśmy do drzwi, straciłam czucie w nogach i doszłam do wniosku, że bycie lesbijką ma swoje dobre strony. Buty Valerie wyglądały ładnie i były chyba wygodne.

Dostałyśmy stolik w tylnej części sali i zamówiłyśmy drinki.

– Jak zamierzasz pogadać z Mary Maggie? – dopytywała się Lula. – Nic stąd nie widać.

– Sprawdziłam lokal już wcześniej. Są tylko dwa wyjścia, więc kiedy Mary Maggie odstawi ten swój numer w błocie, każda z nas stanie przy swoich drzwiach. Złapiemy ją, jak będzie wychodziła.

– Niezły plan – pochwaliła Lula, wychylając swojego drinka i zamawiając następnego.

Dostrzegłam kilka kobiet z partnerami, ale salę w większości zapełniali mężczyźni. Wyglądali poważnie i mieli nadzieję, że podczas zapasów zawodniczkom popękają stringi, co jest, jak przypuszczam, ekwiwalentem udanego zagrania w futbolu.

Oczy Valerie były szeroko otwarte. Nie wiedziałam, czy wyrażają podniecenie, czy histerię.

– Jesteś pewna, że spotkam tu lesbijki? – spytała, przekrzykując wrzawę.

Rozejrzałyśmy się z Lula. Ani śladu lesbijek. W każdym razie nikogo, kto wyglądałby jak Valerie.

– Nigdy nie wiadomo, kiedy lesbijki się pojawiają – pocieszała ją Lula. – Powinnaś chyba zamówić jeszcze jednego drinka. Wyglądasz trochę blado.

Posłałam karteczkę Mary Maggie, kiedy zjawił się kelner z kolejnym zamówieniem. Podałam jej numer stolika i napisałam, że mam wiadomość dla Eddiego DeChoocha.

Pół godziny później wciąż nie miałam odpowiedzi od Mary Maggie. Lula wychyliła cztery koktajle i wyglądała na absolutnie trzeźwą, Valerie zaś wypiła dwa kieliszki białego francuskiego wina i sprawiała wrażenie bardzo zadowolonej.

Kobiety na ringu wrzeszczały na siebie. Od czasu do czasu w bryi lądował jakiś pechowy pijak i ślizgał się, dopóki nie połknął litra błotnistej mazi i nie został wyrzucony przez wykidajłę. Zawodniczki ciągnęły się za włosy, okładały i jeździły po mokrej macie. Przypuszczam, że błoto jest śliskie. Do tej chwili nikomu nie ściągnęli stringów, ale widać było mnóstwo wysmarowanych mazią nagich piersi, rozsadzonych do granic możliwości silikonem. Biorąc wszystko pod uwagę, cała ta zabawa nie wyglądała porywająco i byłam zadowolona, że wykonuję zawód, gdzie ludzie strzelają do mnie. Lepsze to niż taplanie się półnago w błocie.

Zapowiedziano występ Mary Maggie i po chwili ukazała się sama Mary Maggie w srebrnym bikini. Zaczęłam dostrzegać pewną prawidłowość. Srebrne porsche, srebrne bikini. Rozległ się głośny aplauz. Mary Maggie jest sławna. Potem ukazała się druga kobieta. Miała przydomek Zwierzak i muszę przyznać, że czarno widziałam los Mary Maggie. Oczy Zwierzaka płonęły ogniem i choć trudno było dostrzec cokolwiek z tej odległości, mogłabym przysiąc, że ma węże we włosach.

Prezenter uderzył w gong i obie kobiety zaczęły się okrążać, w końcu skoczyły na siebie. Przez chwilę żadna nie mogła zdobyć przewagi, potem Mary Maggie pośliznęła się, a Zwierzak skoczyła na nią. Widownia zerwała się z miejsc, nie wyłączając Luli, Valerie i mnie. Wszyscy wrzeszczeliśmy, by Mary Maggie wypruła Zwierzakowi flaki. Oczywiście Mary Maggie miała za dużo klasy, by wypruć Zwierzakowi flaki, tarzały się więc przez kilka minut w błocie, a potem zaczęły prowokować widownię, chcąc dostać swojego nieszczęsnego pijaka.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: