Myron jak zwykle przestał jej słuchać. Znów odbiegała od tematu, rozwodząc się nad przeszłością i tak dalej. Robiła to bardzo często. Była całkiem nowoczesną, wczesną feministką, która maszerowała ramię w ramię z Glorią Steinem, stanowiąc dowód, że – by zacytować hasło z jej koszulki – „Miejsce kobiety jest w domu… i w Senacie”, ale na widok syna cała jej postępowość opadała z niej i spod spalonego stanika wyłaniała się prosta Żydówka w chuście na głowie. Dzięki temu Myron miał ciekawe dzieciństwo.

Wyszli z domu. Nie spuszczając oka z tablicy „Na sprzedaż”, jakby bał się, że nagle wymierzy w nich broń, wyobraźnią przeniósł się do dnia, którego nie widział – słonecznego dnia, kiedy jego rodzice, mama z brzuchem pękatym od ciąży, przyjechali tu pierwszy raz, trzymając się za ręce, oboje wystraszeni i uszczęśliwieni, że ten szablonowy dwupoziomowy dom z trzema sypialniami będzie ich statkiem, ich parowcem „Amerykańskie Marzenie”. A w tej chwili ich rejs, chcąc nie chcąc, dobiegał końca. Nie dla nich były już bzdurne porady: „Zamknij jedne drzwi, otwórz następne”. Tablica „Na sprzedaż” oznaczała kres – kres młodości, wieku średniego, rodziny, świata dwojga ludzi, którzy zaczęli tu wspólne życie, razem walczyli, wychowywali dzieci, na zmianę z innymi rodzicami wozili je do szkoły, pracowali, żyli.

Myron i matka ruszyli ulicą. Przy krawężniku piętrzyły się liście, pewny znak jesieni na przedmieściach, a dmuchawy na trawnikach roztrącały stojące powietrze jak helikoptery nad Sajgonem. Myron szedł wewnętrzną stroną chodnika, omijając żółtorude stosy. Podobał mu się, nie wiedzieć dlaczego, szelest martwych liści pod butami.

– Ojciec rozmawiał z tobą – powiedziała matka; zabrzmiało to jak pytanie – o tym, co się stało.

Myrona ścisnęło w żołądku. Zanurzył stopy w liście, wyżej unosząc nogi i głośniej szeleszcząc.

– Tak.

– Co ci powiedział?

– Że kiedy byłem na Karaibach, poczuł bóle w piersi.

Dom Kaufmanów, który zawsze był żółty, nowi właściciele pomalowali na biało. Jego nowy kolor kłócił się z otoczeniem. Niektórym domom sprawiono elewacje z aluminium, a innym dobudówki, powiększając kuchnie i sypialnie małżeńskie. Młoda rodzina, która wprowadziła się w miejsce Millerów, pozbyła się charakteryzujących ich siedzibę skrzynek z feerią kwiatów. Nowi właściciele domu Davisów usunęli wspaniałe krzewy, które Bob Davis pielęgnował co weekend. Wszystko to przywodziło Myronowi na myśl najeźdźczą armię zrywającą flagi podbitych.

– Nie chciał ci nic mówić. Znasz ojca. Wciąż uważa, że powinien cię chronić.

Myron, brodząc w liściach, skinął głową.

– To było coś więcej niż bóle w piersi – dodała.

Zatrzymał się.

– Ma wieńcówkę – powiedziała matka, nie patrząc mu w oczy. – Przez trzy dni był na intensywnej opiece. – Zamrugała oczami. – Prawie całkiem zatkało mu arterię.

Myron poczuł skurcz w gardle.

– Zmienił się. Wiem, jak bardzo go kochasz, ale musisz się z tym pogodzić.

– Z czym pogodzić?

– Że ojciec się starzeje. I ja się starzeję – odparła łagodnie a stanowczo.

– Staram się – rzekł po chwili.

– Ale?

– Ale patrzę na ten znak „Na sprzedaż”…

– To drewno, cegły i gwoździe, Myron.

– Słucham?

Przebrnęła przez liście i wzięła go za łokieć.

– Snujesz się osowiały, jakbyśmy obchodzili sziwa, ale ten dom nie jest twoim dzieciństwem. Nie jest członkiem rodziny. Nie oddycha, nie myśli, nie troszczy się. To tylko drewno, cegły i gwoździe.

– Przeżyliście w nim blisko trzydzieści pięć lat.

– I co z tego?

Odwrócił głowę, lecz się nie zatrzymał.

– Ojciec pragnie być z tobą szczery, ale nie ułatwiasz mu sprawy.

– Jak to? Co takiego zrobiłem?

Potrząsnęła głową i spojrzała w niebo, jakby tam szukała natchnienia. Dotrzymał jej kroku. Wsunęła mu rękę pod łokieć i oparła się na jego ramieniu.

– Zawsze byłeś wysportowany. W przeciwieństwie do ojca – powiedziała. – Prawdę mówiąc, była z niego ofiara.

– Wiem.

– Oczywiście. Bo twój tata nigdy nikogo nie udawał. Chciał, żebyś widział w nim człowieka, nawet ułomnego i słabego. Dziwne, ale skutek był taki, że czciłeś go jeszcze bardziej. W twoich oczach zyskał mityczny wymiar.

Myron przemyślał to sobie i, nie oponując, wzruszył ramionami.

– Kocham go – powiedział.

– Wiem, kochanie. Niemniej jest tylko człowiekiem. Dobrym człowiekiem. Ale starzeje się i się boi. Zawsze pragnął, żebyś widział w nim człowieka. Nie chce jednak, żebyś dostrzegł jego strach.

Myron nie podniósł głowy. Są rzeczy, które trudno sobie wyobrazić, gdy chodzi o rodziców – klasycznym przykładem jest seks. Większość ludzi nie umie – i pewnie nawet nie próbuje – wyobrazić sobie rodziców in flagranti delicto. Ale on próbował przywołać w tej chwili inny obraz tabu – ojca, który z ręką na piersi siedzi wystraszony w ciemnościach. Wprawdzie mógł sobie wyobrazić, lecz był to obraz bolesny, nieznośny.

– Co powinienem zrobić? – spytał wreszcie stłumionym głosem.

– Pogódź się ze zmianami. Ojciec przechodzi na emeryturę. Całe życie pracował i jego samoocena, jak u większości mężczyzn z jego pokolenia, debilnie wiernych wzorcowi męskości, wiąże się z pracą. Tata przeżywa trudne chwile. To nie ten sam człowiek. Wasz stosunek się zmienia, a żaden z was nie lubi zmian.

Myron milczał, czekając na dalszy ciąg.

– Ułatw mu sprawę. Troszczył się o ciebie całe życie. O nic cię nie poprosi, ale czas, byś zatroszczył się o niego.

Kiedy na rogu ulicy zawrócili, Myron zobaczył, że przed tablicą „Na sprzedaż” stoi mercedes. Przez chwilę się zastanawiał, czy to może pośrednik handlu nieruchomościami pokazuje klientowi ich dom. Uśmiechnięty ojciec stał na zewnątrz i szeroko gestykulował, rozmawiając z jakąś kobietą. Patrząc na jego twarz – szorstką skórę, która zawsze prosiła się o golenie, wydamy nos, którym zwykle go „dziobał”, gdy chichocząc walczyli ze sobą na niby, ciężkie powieki a la Victor Mature i Dean Martin, siwe kosmyki włosów, które uparcie trzymały się jego głowy po wypadnięciu czarnych – poczuł, jak jakaś ręka szczypie go w serce.

Ojciec pochwycił jego spojrzenie i pomachał ręką.

– Spójrz tylko, kto do nas wpadł! – zawołał.

Emily Downing odwróciła się i lekko uśmiechnęła. Myron popatrzył na nią i nic nie powiedział. Minęło pięćdziesiąt minut. Dziesięć minut później obcas szpilki rozwalił pomidora.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: