– Tak. Zaginął albo zaginęła.

– Zaginął albo zaginęła?

– Nie wiem nic o tej osobie. Nie znam jej wieku, płci, adresu. Ale z Jeremym na pewno nie będzie lepiej, a szansę znalezienia na czas innego dawcy są znikome. – Emily trzymała się dzielnie, ale jej maska pozornego spokoju zaczęła pękać. – Musimy znaleźć tego człowieka.

– I przyszłaś z tym do mnie? Żebym go odszukał?

– Nikt nie mógł znaleźć Grega, a ty i Win go znaleźliście. Kiedy zniknął, Clip zwrócił się z tym do was. Dlaczego?

– To długa historia.

– Nie taka długa, Myron. Wyszkolono was do takich zadań. Jesteście dobrzy.

– Nie do takich spraw. Greg jest sławnym sportowcem. Można się z tym zwrócić do mediów, wyznaczyć nagrody. Wynająć prywatnych detektywów.

– Już to zrobiliśmy. Na jutro Greg zwołał konferencję prasową.

– No i?

– To nic nie da. Powiedzieliśmy lekarce Jeremy’ego, że choć to nielegalne, zapłacimy dawcy za szpik, ile zażąda. Ale jest jeszcze coś. Boję się, że nagłośnienie tej sprawy da wynik odwrotny do zamierzonego, na przykład dawca ukryje się jeszcze głębiej. Sama nie wiem.

– Co na to Greg?

– Mało ze sobą rozmawiamy. A jeżeli już, to niezbyt miło.

– Czy wie o naszym spotkaniu?

Emily podniosła wzrok.

– Nienawidzi cię tak bardzo, jak ty jego. Może nawet mocniej.

Myron uznał to za zaprzeczenie. Emily wpatrywała się w jego twarz tak, jakby szukała w niej odpowiedzi.

– Nie mogę ci pomóc, Emily – powiedział.

Zareagowała na to jak na policzek.

– Współczuję ci – dodał – ale sam mam poważne problemy.

– Chcesz powiedzieć, że nie masz czasu?

– Nie o to chodzi. Detektyw prywatny ma większe szanse…

– Greg zdążył wynająć czterech. Nie ustalili niczego, nawet nazwiska dawcy.

– Wątpię, czy spisałbym się lepiej.

– Chodzi o życie mojego syna!

– Rozumiem to, Emily.

– Nie możesz odłożyć na bok swojej niechęci do Grega i do mnie?

Nie był tego pewien.

– Nie w tym rzecz – odparł. – Nie jestem detektywem, tylko agentem sportowym.

– Wcześniej ci to nie przeszkadzało.

– I jak na tym wyszedłem? Ilekroć w coś się wmieszam, kończy się to katastrofą.

– Mój syn ma trzynaście lat!

– Przykro mi…

– Co mi po twoim współczuciu, do cholery! – Oczy Emily zmniejszyły się, pociemniały. Pochyliła się, zbliżając twarz do jego twarzy. – Policz sobie.

– Co? – spytał, zaskoczony.

– Jesteś agentem. Znasz się na rachunkach. Więc policz.

Odsunął się, jakby chciał zwiększyć dystans.

– O czym ty mówisz?! – spytał.

– Jeremy ma urodziny osiemnastego lipca. Policz sobie.

– Co mam policzyć?

– Powtarzam: Jeremy ma trzynaście lat. Urodził się osiemnastego lipca. Ja wyszłam za mąż dziesiątego października.

Nie skojarzył. Przez kilka sekund słyszał szczebiotanie mamuś, płacz dziecka, głos barmana przekazującego zamówienie drugiemu barmanowi – i wreszcie do niego dotarło. Serce przeszył mu chłód, pierś ścisnęły stalowe obręcze, ledwie mógł oddychać. Otworzył usta, lecz nie dobył z siebie głosu. Miał wrażenie, że oberwał w splot słoneczny kijem bejsbolowym. Wpatrująca się w niego uważnie Emily skinęła głową.

– Tak jest. To twój syn – powiedziała.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: