– Chyba tu gdzieś w pobliżu jest niewielki teatr? – zaryzykował pytanie.

– Rzeczywiście. Teatr Tespisa. Mają tam skromny, ale pracowity zespół. Wśród nich kilku aktorów bardzo utalentowanych. Chodzę na każdą sztukę – z wyjątkiem tych pozbawionych wartości, które muszą wystawiać, żeby ściągnąć publiczność. Raz w miesiącu przychodzą tu wszyscy do mnie na małą pogawędkę i spędzamy bardzo mile czas. – Umilkła i jakiś cień przesunął się po jej twarzy. – Zastanawiam się, czy nie powinnam odłożyć najbliższego spotkania. Mieliśmy trochę zamieszania w domu. Zapewne słyszał pan o tym. Wydaje mi się jednak, że wszystko może się odbyć jak zazwyczaj. Jedyna trudność to ci przeklęci reporterzy, chociaż obawiam się, że bardziej przeszkadzają memu bratu niż mnie.

Piła swój odrażający napój hałaśliwie, jakby sądziła – pomyślał Campion – że ma pełne prawo do pewnych nietaktów.

– Zdaje się, że wchodząc tutaj spotkałem pani brata… – urwał na widok jej oburzonej miny.

Z trudem opanowała irytację i odparła z uśmiechem:

– O nie, to nie był Lawrence. Lawrence jest… zupełnie inny. Widzi pan, jedną z korzyści tego domu jest to,… że nie trzeba wychodzić na ulicę. To ulica do nas przychodzi. Mieszkamy tu tak długo…

– Słyszałem o tym – wyszeptał. – Podobno wszyscy dostawcy osobiście tu do państwa przychodzą.

– Dostawcy przychodzą na dół – poprawiła go z uśmiechem. – Ludzie reprezentujący jakiś zawód przychodzą na górę. Jakże to interesujące, nie uważa pan? Zawsze sobie myślałam, że warto by się zainteresować tematem nierówności społecznej – gdyby nie ten chroniczny brak czasu. To był pan James, dyrektor naszego banku. Zawsze go proszę tutaj, gdy mam jakiś interes. Jemu to nie sprawia kłopotu. Mieszka nad bankiem, który znajduje się po drugiej stronie ulicy. – Siedziała, wpatrując się w niego przenikliwie, rumiana i pełna wdzięku. Jego uznanie dla niej rosło z każdą chwilą. Jeśli Charlie Luke miał rację, że była prawie bez pieniędzy, jej. zdolność egzekwowania, przysług była wprost zdumiewająca.

– Kiedy pan wszedł – zauważyła – zastanawiałam się, czy nie jest pan którymś z reporterów. Oni są zdolni do wszystkiego. Ale, gdy tylko podchwycił pan mój cytat z Peele'a od 'razu wiedziałam, że się mylę.

Campionowi nie bardzo trafił do przekonania ten argument, ale nic nie odpowiedział.

– Te drobne nieprzyjemności, jakich teraz doświadczamy – zaczęła uroczyście – sprawiły, że zaczęłam zastanawiać się nad faktem niezwykłej ciekawości ludzi wulgarnych. Oczywiście używam tego słowa w jego właściwym, łacińskim, znaczeniu. Zamierzałam nawet kiedyś napisać na ten temat rozprawę. Widzi pan, zastanawia mnie to, że im wyższy czy bardziej wykształcony podmiot, tym mniejszą przejawia ciekawość. Na pozór może się to wydawać zaprzeczeniem samym w sobie, nieprawdaż?

Ze wszystkich aspektów sprawy Palinode'ów ten właśnie umknął zupełnie uwadze Campiona, ale został mu zaoszczędzony wysiłek dania odpowiedzi, ponieważ nagle otworzyły się drzwi. Uderzyły mocno o ścianę i na progu ukazała się wysoka, człapiąca postać, w okularach o grubych szkłach. Nie ulegało (wątpliwości, że jest to brat panny Evadne. Wysoki, grubokościsty jak jego siostra, jak ona o dużej głowie, był jednak o wiele bardziej nerwowy i miał wystającą szczękę. Zarówno jego ciemne włosy, jak i ubranie były zaniedbane, brudne, a cienka szyja, o wiele czerwieńsza niż twarz, tonęła w szerokim miękkim kołnierzu rozpiętej koszuli. W obu rękach niósł przed sobą, jak gdyby torował sobie nim drogę, gruby tom, z którego wyzierały liczne papierowe zakładki. Spojrzał na Campiona, jak na spotkanego przypadkowo na ulicy przechodnia, który wydał mu się znajomy, ale przekonawszy się o swej omyłce minął go, stanął przed panną Evadne i przemówił dziwnym, nosowym, podobnym do gęgania i niepewnym, jakby go rzadko używał, głosem:

– Czy wiesz, że heliotrop jeszcze nie wrócił?

Wydawał się tym bardzo przejęty. Campion z początku nie mógł zrozumieć, o co chodzi, gdy nagle przypomniał sobie, że Klytia White urodziła się w morzu, albo przynajmniej prawie w morzu. Mitologiczna Klytia była córką Oceanusa. Przypomniał też sobie, że któraś z córek boga morza została zamieniona w heliotropa. Nie był całkiem pewien, ale wszystko zdawało się przemawiać za tym, że przezwiskiem rodzinnym albo zdrobnieniem Klytii White był „heliotrop". Brzmiało to wszystko nieco literacko, ale prawdopodobnie.

W duchu gratulował sobie własnej przemyślności, kiedy panna Evadne powiedziała spokojnie:

– Nie, nie wiedziałam o tym. Czy to ma jakieś znaczenie?

– Oczywiście, że ma – w głosie Lawrence'a brzmiała wyraźna irytacja. – Czyżbyś zapomniała o stokrotkach, które nigdy nie rosną?

Campion przeżył moment uniesienia. Raz jeszcze zrozumiał aluzję. Wyłoniła się szybko z zapomnianego zakamarka jego mózgu.

Grób jej w cieniu niesławy,
Bez kwiecia, bez trawy,
Stokrotki nawet wiosną
Więdną tu, nie rosną.
I ty unikaj płochej zabawy…

„Jarmark chochlików". Christina Rossetti. Mądrzejsza siostra ostrzega głupią siostrę, żeby nie przebywała do późna w wątpliwym towarzystwie.

Lawrence Palinode mówił zupełnie rozsądnie, chociaż dziwnym żargonem. Campion zrozumiał teraz, jak trudno było Charlie'emu Luke zbierać zeznania w tym tajemniczym, zaszyfrowanym języku, ale poczuł wyraźną ulgę. Jeśli ów „rodzinny język" Palinode'ów składał się z aluzji do klasyków, dobra pamięć i wyczerpujący słownik cytatów mogły mu doskonale się przysłużyć.

Panna Evadne pozbawiła go złudzeń.

– Wszystko bardzo pięknie – powiedziała do brata.- Czyżbyś odgrywał teraz rolę kuzyna Cawnthrope'a?

Campionowi serce zamarło. W tej uwadze rozpoznał jedyny nie do złamania szyfr – rodzinne aluzje.

Efekt jej słów był nieoczekiwany. Lawrence robił wrażenie zdziwionego.

– Nie, jeszcze nie, ale będę grać – powiedział i wyszedł z pokoju zostawiając za sobą szeroko otwarte drzwi.

Panna Evadne podała Campionowi filiżankę, zapewne po to, by zaoszczędzić sobie wysiłku pochylenia się i odstawienia jej osobiście. Od chwili gdy wszedł do pokoju, nie zmieniła swej pozycji. Przemknęło mu przez myśl, że może coś chowa za plecami. Nie przyszło jej do głowy ani podziękować mu w jakiś sposób, ani poprosić, by usiadł.

– Mój brat posiada wielki zasób wiadomości – zauważyła, a jej jasny głos wprost pieścił te słowa. – A przy tym jest niezwykle pomysłowy. To on w wolnych chwilach układa wszystkie krzyżówki dla „Tygodnika Literackiego", chociaż jego prawdziwa praca, która zostanie ukończona za rok lub dwa, dotyczy dziejów, króla Artura.

Brwi Campiona uniosły się do góry. A więc w tym rzecz. Oczywiście, Lawrence Palinode mówił hasłami z krzyżówek, dorzucając od czasu do czasu rodzinną aluzję. Ciekaw był, czy wszyscy Palinode'owie tak robili.

– Lawrence – ciągnęła panna Evadne – miał zawsze najrozleglejsze zainteresowania.

– Do których z pewnością zaliczyć można ogrodnictwo – powiedział znacząco Campion.

– Ogrodnictwo? Ach tak. – Roześmiała się cicho, gdy zrozumiała, że to aluzja do heliotropu i stokrotki. -

Włącznie z ogrodnictwem, ale obawiam się, że tylko na papierze. '

Campion zdobył informację. Ta tajemniczość była zamierzona. Tymczasem z korytarza dobiegły go jakieś niezbyt przyjazne pomruki. Drzwi teraz zamknęły się hałaśliwie i Lawrence ponownie ukazał się w pokoju. Robił wrażenie speszonego.

– Miałaś rację – przyznał. – Powinienem był grać rolę Cawnthrope'a. Przy okazji zdobyłem to dla ciebie. Zawsze powtarzałem, że zagraniczna pszenica jest marnej jakości.

To mówiąc położył książkę na kolanach siostry nie patrząc jej w oczy. Objęła ją mocno swymi dużymi miękkimi | dłońmi, była jednak wyraźnie zaniepokojona.

– Czy ma to teraz jakieś znaczenie? – zrobiła mu wymówkę i dodała uśmiechając się nieznacznie, jak gdyby to miał być nieco gorzki dowcip. – Ostatecznie snopy zostały już zebrane.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: