– Przestań – roześmiała się Renee – po prostu poczułeś whisky. – Wejdź. Tam stoi szklaneczka do zębów.

Przybysz uśmiechnął się przekornie, co nie było pozbawione wdzięku. Traktuje ją jak matkę, pomyślał Campion i spojrzał uważnie na pannę Roper. Nalewała właśnie whisky na wysokość dwóch palców – najwidoczniej ustaloną porcję.

– Weź, proszę. Świetnie, żeś przyszedł, bo będziesz mógł dokładnie opowiedzieć panu Campionowi, jak zachorowała panna Ruth. Tylko ty jeden, oprócz lekarza, widziałeś ją wtedy. Mów cicho. Jest nas tu wystarczająco dużo. Gdyby ktoś jeszcze się tu pojawił, butelki na długo nie starczy.

Dzięki niej poufna rozmowa nabrała charakteru spotkania towarzyskiego, z czego była wyraźnie dumna, a co zarazem starała się ukryć.

Kapitan rozsiadł się wygodnie w fotelu z ciemnego dębu, kształtem przypominającym jakiś nordycki tron.

– Ja jej nie, zabiłem – oświadczył z wstydliwym uśmiechem, jak gdyby chciał sobie zaskarbić przychylność.Campiona.

– Nie znałeś jej, Albercie – wtrąciła spiesznie Renee, jak gdyby chciała sama pokierować sytuacją. – Była to duża tęga kobieta, największa w rodzinie i nie tak inteligentna jak reszta. Wiem, co Cłarrie myśli, ale moim zdaniem on się myli.

– Cholerna z niej była dziwaczka,-mruknął kapitan Seton nad szklanką i roześmiał się pogardliwie, prychając jak kot.

– W każdym razie nie dlatego ją zabili – ciągnęła, nie zwracając na niego uwagi. – Irytowała wszystkich, wiem o tym, ale nie dlatego, że była mało inteligentna. Ta biedna kobieta była chora. Doktor powiedział mi o tym na dwa miesiące przed jej śmiercią. „Renee, jeśli ona nie będzie dbać o siebie, bardzo łatwo może dostać ataku apopleksji", powiedział do mnie, „a wtedy będziesz miała przy niej mnóstwo roboty. Będzie tak jak z jej bratem."

Campion wyprostował się gwałtownie.

– Przecież pan Edward umarł na atak serca.

– Tak powiedział lekarz – w słowach panny Roper brzmiało powątpiewanie, a zarazem ostrzeżenie, głowę przekrzywiła na bok jak gil. – Ale nadal nie wiemy, jak było naprawdę. Tego dnia, przed śmiercią, panna Ruth wcześnie rano wyszła z siatką po zakupy. Poprzedniego wieczoru była u nich jakaś awantura, ponieważ słyszałam, jak krzyczeli na nią w pokoju pana Lawrence'a. Nikt jej nie widział aż do jej powrotu około wpół do pierwszej. Ja byłam w kuchni, wszyscy wyszli, a kapitan spotkał ją we frontowym hallu. A teraz ty opowiadaj, mój kochany.

Kapitan słysząc te czułe słowa przymrużył oko i wykrzywił wąskie usta.

– Od razu się zorientowałem, że coś jej dolega – zaczął powoli. – Trudno było tego nie zauważyć. Wyobraźcie sobie, ona krzyczała.

– Krzyczała?

– No, bardzo głośno mówiła. – Sam ściszył głos wypowiadając te słowa. – Była czerwona na twarzy, wymachiwała rękami i chwiała się na nogach. Ponieważ akurat byłem na miejscu, oczywiście zrobiłem, co tylko w mojej mocy. – Z namysłem zaczął sączyć whisky. – Zaprowadziłem ją do tego konowała obok. Musieliśmy oboje kapitalnie wyglądać. Wydawało mi się, że przyglądają nam się ze wszystkich okien w mieście. – Roześmiał się sam do siebie, ale w jego oczach nadal malowała się uraza.

– Miał pan wielki kłopot, ale postąpił pan szlachetnie – powiedział Campion.

– Właśnie to chciałam powiedzieć – przytwierdziła z zapałem Renee. – To było bardzo szlachetne z jego strony. Nawet mnie nie wezwał. Po prostu zrobił, co trzeba. To zupełnie do niego podobne. Doktor był w swoim gabinecie, ale nic jej nie pomógł.

– Nie, nie, moja "droga, niezupełnie tak było – rzuciwszy przepraszające spojrzenie w stronę łóżka, kapitan wrócił do poprzedniej relacji. – Muszę być dokładny. Rzecz przedstawiała się następująco: kiedy tak szliśmy ulicą – wyglądałem jak policjant prowadzący pijaną kobietę, ponieważ ona głośno krzyczała -zobaczyliśmy naszego doktora, który akurat zamykał drzwi swego gabinetu. Koło niego stało jakieś wielkie chłopisko, na dobitek wszystkiego zalane łzami. Właśnie obaj śpieszyli się, o ile zdołałem zrozumieć, do porodu… – urwał zażenowany. Widać było, że scena ta stanęła mu znów przed oczami z całą wyrazistością i że wspomina ją z pewnym rozbawieniem.

– Tak więc wszyscy staliśmy u wejścia do gabinetu doktora. Byłem zupełnie bezradny; ściskałem w ręku swój zielony kapelusz, który kolorem pasował do mojej twarzy. Doktor był wyraźnie zaniepokojony informacjami, jakich udzielił mu ten drągal. Moja towarzyszka była w wiosennym kostiumie – czymś w rodzaju sari z worka po cukrze i flanelowej spódnicy, prawda Renee?

– To z pewnością były dwie suknie, mój drogi, a nie spódnica. Oni wszyscy dziwacznie się ubierają. Są wyżsi ponad stroje.

– Panna Ruth była poniżej – zauważył kwaśno kapitan. – Kiedy zaczęła rozpinać całe mnóstwo agrafek, sytuacja stała się alarmująca. A przy tym wykrzykiwała jakieś liczby…

– Jakie znowuż liczby? – spytał zaniepokojony Campion.

– No, liczby. Ona była rodzinną znakomitością matematyczną. Czyż Renee panu o tym nie mówiła? Policja mnie ciągle wypytywała: „Co mówiła"?, a to co słyszałem, brzmiało jak wzory matematyczne. Widzi pan, ona wtedy nie była w stanie dokładnie wymawiać słów. Z tego zorientowałem się, że jest poważnie chora, a nie że zwariowała.

– Lekarz powinien był ją wpuścić do gabinetu – stwierdziła Renee. – Wiemy, że jest człowiekiem bardzo zajętym, jednak…

– Doskonale go rozumiem – kapitan Seton z uporem starał się być bezstronny. – Przyznaję, że wtedy uważałem jego zachowanie za niezwykłe, ale sam był cholernie zdenerwowany. Nie, on po prostu wiedział, że chora jest bardzo blisko swego domu: właściwie wszystko jedno, gdzie nastąpi atak, który przepowiadał. Spojrzał na nią uważnie i powiedział do mnie:,,0, Boże. Tak, no tak. Niech pan ją zaprowadzi do jej pokoju i przykryje kocem. Zaraz przyjdę, jak tytko będę mógł". Niech pan pamięta o tym – dodał kapitan z tym swoim kpiącym uśmiechem zwracając się do Campiona – że to zapłakane chłopisko, o dobrą stopę wyższe niż my obaj i o trzydzieści lat co najmniej młodsze, dało nam wyraźnie do zrozumienia, że lekarz pójdzie z nim, a nie ze mną. O ile dobrze pamiętam, oświadczył to całkiem stanowczo. Wobec tego zrezygnowałem i odprowadziłem do domu moją chwiejącą się ślicznotkę, której pojawiła się piana na ustach, torując sobie drogę przez gęstniejący tłum. W jej pokoju usadowiłem ją na jedynym fotelu, gdzie nie leżały książki, narzuciłem na nią stos starych ubrań i pobiegłem na dół do kuchni, po Renee.

– Gdzie przewrócił garnek, który postawiłam akurat na blasze, a ja poszłam do niej – powiedziała panna Roper uśmiechając się do 'kapitana z wielką czułością. – To taki dobry chłopak.

– Cokolwiek by o "mnie ludzie mówili – dokończył za nią kapitan i spojrzał na nią prowokacyjnie, śmiejąc się przy tym.

– Wypij lepiej i nie bądź taki łasy na komplementy – skarciła go. – Kiedy ją zobaczyłam, wydawało mi się, że drzemie. Nie bardzo podobał mi się jej oddech, ale wiedziałam, że wkrótce przyjdzie doktor, i pomyślałam, że najlepiej będzie, jak sobie wypocznie. Przykryłam ją więc jeszcze jednym kocem i wyszłam.

Kapitan z westchnieniem wysączył do końca swoją szklaneczkę.

– Kiedy ponownie ktoś do niej zajrzał, była jedną nogą na tamtym świecie – stwierdził. – Żaden kłopot. Dla wszystkich, z wyjątkiem mnie oczywiście.

– Och, nie mów tak, to brzmi okropnie! – Różowe kokardy na czepku panny Roper zadrżały. – Spotkałam pannę Evadne, która akurat wchodziła do domu, i obie poszłyśmy na górę. Była chyba druga po południu. Panna Ruth nadal spała, ale strasznie jęczała przez sen.

– Czy panna Evadne pani pomogła? – spytał Campion;

Renee spojrzała mu w oczy.

– No nie. To znaczy tyle, ile możną się było po niej spodziewać. Powiedziała coś do siostry, ale kiedy ta się nie odezwała, rozejrzała się po pokoju, wzięła jakąś książkę z półki, czytała ją przez chwilę i wreszcie powiedziała mi, żebym posłała kogoś po lekarza, jakbym sama o tym nie pomyślała.

– Kiedy lekarz przyszedł?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: