Epilog nie na temat.
Wiem, o co mnie spytają czytelnicy, a szczególnie czytelniczki. Tak jest, z tym bobem to prawda, żywię się bobem od paru lat i nie tyję ani na włos. Mrożony jest nawet lepszy niż świeży, ponadto gotuje się szybciej, od chwili zawrzenia dziesięć minut wystarczy, ponieważ jest zblanszowany.
Osoby pracowite mogą sobie same zamrozić świeży, z własnej działki albo tanio nabyty na bazarze. Trzeba go przedtem obgotować, najlepiej wrzuciwszy do wrzącej wody.
Pobulgotać chwilę i cześć, potem wystudzić i zamrozić, z tym że to mrożenie wymaga co najmniej -18 stopni. Także szczelnego opakowania.
Osobiście nie mroziłam, zatem odpowiedzialności za to na siebie nie biorę. Znam natomiast doskonale bób świeży, zamrożony bez owego blanszowania. Żadna ludzka siła zjeść tego nie zdoła, nawet gdyby ktoś gotował go później przez całą dobę.
No nie, przesadziłam. Istota konająca z głodu, mając do wyboru własne zelówki, korę drzewną albo ów bób, z całą pewnością wybierze bób i nie jest wykluczone, że nawet się nim pożywi. Raczej bez przyjemności.
Bób jadalny można konsumować przed telewizorem w miejsce chrupek, chipsów, orzeszków, czekoladek, słonych paluszków oraz wszelkich innych, szkodliwych dla figury, produktów. Jeśli ktoś nie lubi bobu, jest wynaturzonym dziwolągiem i niech sobie tyje, ile mu się żywnie podoba. Osobiście takiej istoty nie znam.