– Naprawdę sądzisz, że sobie poradzę?
Z tonu jej głosu trudno było coś wywnioskować. Może sygnalizował sarkazm, a może niepokój. Zapewne jedno i drugie.
– Będą chcieli namówić Duane’a na występ w ich nowej akcji promocyjnej – wyjaśnił. – Jednak Duane chce zaczekać na kampanię o zasięgu ogólnokrajowym. Spróbuj wcisnąć im kogoś innego.
– W porządku.
Myron wszedł do swojego gabinetu. Dom. Tara. Miał z niego piękny widok na wieżowce Manhattanu. Nie było to luksusowe, narożne biuro Wina, ale niemal równie ładne. Na jednej ścianie wisiały zdjęcia z filmów. Od takich z Bogartem i Bacall po ujęcia z Allenem i Diane Keaton. Drugą ścianę zdobiły plakaty z Broadwayu. Głównie musicali. Rozmaitych – od Rodgersa i Hammersteina po Andrew Lloyda Webbera. Ostatnia ze ścian była przeznaczona dla klientów biura, na zdjęcia każdego zawodnika. Myron przyjrzał się fotografii Duane’a, przymierzającego się do serwu.
– Co się dzieje, Duane? – zapytał go głośno. – Co ty ukrywasz?
Zdjęcie nie odpowiedziało. Fotografie rzadko to robią. Zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszał głos Esperanzy.
– Mam na linii Boba Wassona.
– W porządku.
– Mogę go chwilę przetrzymać. Aż skończysz gadać do ściany.
– Nie, chyba odbiorę od razu. – Spryciara. Nacisnął przycisk włącznika mikrofonu. – Bob?
– Do licha, Bolitar, wyłącz ten mikrofon. Nie jesteś aż tak ważny.
Myron podniósł słuchawkę.
– Tak lepiej?
– Owszem. Czego chcesz?
– Otrzymałem dziś kontrakt.
– To świetnie. Oto co powinieneś teraz zrobić. Krok pierwszy: złożyć podpis w miejscu oznaczonym krzyżykiem. Wiesz jak, prawda? Kazałem wypisać twoje nazwisko poniżej iksa na wypadek, gdybyś miał problemy z pisownią. I użyj pióra, Myronie. Czarnym lub granatowym atramentem, proszę. Nie kredką. Krok drugi: włóż umowę do zaadresowanej koperty. Zwilż brzeg. Nadążasz?
Dobry stary Bob. Zabawny jak stado wszy.
– Jest pewien problem – powiedział Myron.
– Co?
– Problem.
– Słuchaj, Bolitar, jeżeli próbujesz wydusić ze mnie więcej forsy, możesz sam się wypieprzyć.
– Punkt trzydziesty siódmy. Paragraf „c”.
– Co z nim?
Myron odczytał na głos.
– „Zawodnik zgadza się nie uprawiać sportów zagrażających jego zdrowiu i bezpieczeństwu, włącznie, lecz nie tylko, z zawodowym boksem, zapasami, motokrosem, wyścigami rowerowymi i samochodowymi, spadochroniarstwem, paralotniarstwem, łowiectwem, itd.”.
– Taak i co z tego? To typowa klauzula. Dostaliśmy taką z NBA.
– Umowa z NBA nic nie wspomina o łowiectwie.
– Co?
– Proszę, Bob, postaraj się nie traktować mnie jak imbecyla. Dodałeś słowo „łowiectwo”. Po prostu wcisnąłeś je do umowy.
– I o co ten krzyk? Twój chłopak poluje. Dwa lata temu i odniósł kontuzję podczas polowania i opuścił połowę sezonu juniorów. Chcemy mieć pewność, że to się nie powtórzy.
– Zatem musicie mu to zrekompensować – powiedział Myron.
– Co? Nie wkurzaj mnie, Bolitar. Chcesz, żebyśmy płacili chłopakowi, jeśli dozna kontuzji, no nie?
– Właśnie.
– Dlatego nie chcemy, żeby polował. Załóżmy, że sam się postrzeli. Albo jakiś inny dupek weźmie go za jelenia i ustrzeli. Czy wiesz, ile by nas to kosztowało?
– Twoja troska jest wzruszająca.
– Och, wybacz. Po tysiąckroć przepraszam. Chyba powinienem okazywać więcej współczucia i mniej płacić.
– Bardzo słusznie. Skreśl moją ostatnią uwagę.
– Skreślona. Skończyłeś?
– Mój klient lubi polować. To wiele dla niego oznacza.
– A jego lewa ręka ma wielkie znaczenie dla nas.
– Dlatego proponuję kompromis.
– Jaki?
– Dodatkową zapłatę. Jeśli Sandy nie będzie polował, zapłacicie mu pod koniec roku dwadzieścia tysięcy dolarów.
Śmiech w słuchawce.
– Zwariowałeś.
– No to wykreśl łowiectwo z umowy. To niestandardowa klauzula i my jej nie chcemy.
Chwila namysłu.
– Pięć kawałków. I ani grosza więcej.
– Piętnaście.
– Wypchaj się, Myron. Osiem.
– Piętnaście – powtórzył Myron.
– Chyba zapominasz o zasadach tej gry – rzekł Bob. – Ja trochę podnoszę stawkę. Ty odrobinę opuszczasz. Spotykamy się pośrodku.
– Piętnaście, Bob.
– To ostatnie słowo.
Win otworzył drzwi i wszedł. Usiadł bez słowa, założył nogę na nogę i zaczął oglądać swoje wypielęgnowane paznokcie.
– Dziesięć – powiedział Bob.
– Piętnaście.
Negocjacje trwały. Win wstał i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze za drzwiami. Pięć minut później, gdy Myron zakończył rozmowę, Win wciąż poprawiał włosy. Wprawdzie wszystkie blond loczki były idealnie ułożone, lecz to nigdy nie zrażało Wina.
– Na ilu stanęło? – zapytał.
– Trzynastu i pół.
Win kiwnął głową. Uśmiechnął się do swojego odbicia.
– Wiesz, o czym myślę?
– O czym?
– To okropne być brzydkim.
– Uhm. Możesz na moment odkleić się od tego lustra?
Win westchnął.
– To nie będzie łatwe.
– Bądź dzielny.
– Chyba zawsze mogę popatrzeć w nie później.
– Właśnie. Przynajmniej będziesz miał na co czekać.
Win po raz ostatni przygładził włosy, odwrócił się i usiadł.
– Co się dzieje?
– Ten szaroniebieski cadillac wciąż za mną jeździ.
Win uśmiechnął się z zadowoleniem.
– I chcesz, żebym się dowiedział, kto w nim siedzi?
– Coś w tym rodzaju – odparł Myron.
– Wspaniale.
– Jednak nie zabieraj się do nich beze mnie.
– Nie ufasz moim umiejętnościom oceny sytuacji?
– Po prostu zróbmy to razem, dobrze?
Win wzruszył ramionami.
– Jak udała się wizyta u Van Slyke’ów?
– Poznałem Kennetha. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
– Wyobrażam sobie.
– Znasz go?
– Och tak.
– Czy naprawdę jest takim dupkiem, za jakiego go uważam?
Win szeroko rozłożył ramiona.
– Monstrualnym.
– Wiesz o nim coś więcej?
– Nic ciekawego.
– A możesz go sprawdzić?
– Oczywiście. Czego jeszcze się dowiedziałeś?
Myron opowiedział mu o tym, co usłyszał u Van Slyke’ów i od Jake’a.
– Robi się coraz ciekawiej – orzekł Win, kiedy Myron skończył.
– Owszem.
– Co zamierzasz teraz?
– Chcę przeprowadzić zmasowany atak.
– A dokładnie?
– Przede wszystkim porozmawiać z lekarzem Valerie.
– Który będzie w kółko ględził o tajemnicy lekarskiej – rzekł Win, niedbale machnąwszy ręką. – Strata czasu. Z kim jeszcze?
– Matka Curtisa Yellera widziała, jak zastrzelono jej syna. Ona jest również ciotką Errola Swade’a. Może w związku z tym wpadła na jakiś pomysł.
– Na przykład na jaki?
– Może wie, co się stało z Errolem.
– I co? Spodziewasz się, że ci powie?
– Nigdy nie wiadomo.
Win skrzywił się.
– Tak więc w zasadzie twój plan sprowadza się do błądzenia po omacku.
– Mniej więcej. Będę też chciał porozmawiać z senatorem Crossem. Sądzisz, że zdołasz załatwić mi to spotkanie?
– Mogę spróbować – odparł Win. – Tylko że od niego też niczego się nie dowiesz.
– Chłopie, jesteś dziś ucieleśnieniem optymizmu.
– Mówię, jak jest.
– Dowiedziałeś się czegoś w „Plaza”?
– Skoro o tym mowa, to i owszem. – Win odchylił się w krześle i złączył czubki palców. – W ciągu ostatnich czterech dni Valerie przeprowadziła tylko cztery rozmowy telefoniczne. Wszystkie z twoim biurem.
– Raz zadzwoniła, żeby umówić się na spotkanie – powiedział Myron. – Potem dzwoniła trzy razy tego dnia, kiedy ją zastrzelono.
Win gwizdnął przeciągle.
– To robi wrażenie. Najpierw odkryłeś, że Kenneth jest dupkiem, a teraz to.
– Tak, czasem sam się siebie boję. Masz jeszcze coś?
– Portier w „Plaza” dość dobrze zapamiętał Valerie – ciągnął Win. – Kiedy dostał ode mnie dwadzieścia dolarów napiwku, przypomniał sobie, że często wychodziła na krótkie spacery. Uznał, że to dziwne, ponieważ goście zazwyczaj wybierają się na kilka godzin, a nie minut.
Myron ożywił się.