– Dzwoniła z budki telefonicznej.
Win skinął głową.
– Porozmawiałem z Lisą z NYNEKS-u. Nawiasem mówiąc, jesteś jej winien dwa bilety na turniej Open.
Wspaniale.
– I co odkryła?
– W dniu poprzedzającym morderstwo z budki telefonicznej na rogu Piątej i Pięćdziesiątej Dziewiątej dwukrotnie telefonowano do mieszkania niejakiego Duane’a Richwooda.
Myron zdrętwiał.
– Cholera.
– Istotnie.
– Zatem Valerie nie tylko dzwoniła do Duane’a – powiedział Myron – ale w dodatku zadała sobie sporo trudu, żeby nikt się o tym nie dowiedział.
– Na to wygląda.
Milczeli przez chwilę. W końcu Win rzekł:
– Będziesz musiał z nim porozmawiać.
– Wiem.
– Zaczekaj z tym do końca turnieju – dodał Win. – Ze względu na udział w turnieju Open i tę wielką kampanię reklamową Nike’a lepiej go teraz nie denerwować. To może zaczekać.
Myron pokręcił głową.
– Porozmawiam z Duane’em jutro. Po meczu.
11
François, maître d’hotel w „La Reserve”, kręcił się wokół ich stolika niczym sęp czekający na zgon ofiary albo gorzej – jak nowojorski szef sali spodziewający się bardzo dużego napiwku. Odkrywszy, że Myron jest serdecznym przyjacielem Windsora Horne’a Lockwooda Trzeciego, François zaprzyjaźnił się z Myronem w taki sam sposób, w jaki pies przyjaźni się z człowiekiem mającym kawał surowego mięsa w kieszeni.
Polecił im na przekąskę cienko pokrojonego łososia oraz wątłusza, będącego specjalnością szefa kuchni. Myron skorzystał z obu sugestii. To samo zrobiła wciąż milcząca pani Crane. Jej mąż zamówił zupę cebulową i wątróbkę. Myron z pewnością nie zamierzał całować go w najbliższym czasie. Eddie zdecydował się na ślimaki po prowansalsku i sałatkę z krabów. Dzieciak szybko się uczył.
– Czy mogę polecić wino, panie Bolitar?
– Proszę.
Osiemdziesiąt pięć dolców diabli wzięli.
Pan Crane upił łyk. Z aprobatą skinął głową. Jeszcze ani razu się nie uśmiechnął i wypowiedział zaledwie kilka słów. Na szczęście dla Myrona Eddie był sympatycznym chłopcem. Bystrym. Uprzejmym. Przyjemnie się z nim rozmawiało. Jednak ilekroć pan Crane kaszlnął – tak jak teraz – Eddie milkł.
– Pamiętam pana z czasów, gdy grał pan w koszykówkę w Duke, panie Bolitar – zaczął Crane.
– Proszę mówić mi Myron.
– Świetnie. – Zamiast odwzajemnić uprzejmość, Crane zmarszczył brwi. Rzucały się w oczy: niezwykle gęste, nastroszone i w nieustannym ruchu. Wyglądały jak dwie małe łasiczki, gnieżdżące się na jego czole. – Był pan kapitanem drużyny Duke?
– Przez trzy lata – odparł Myron.
– I dwukrotnie zdobył pan mistrzostwo NCAA?
– Raczej moja drużyna, ale owszem.
– Kilka razy widziałem, jak pan grał. Był pan całkiem niezły.
– Dziękuję.
Crane nachylił się do Myrona. Jeszcze bardziej nastroszył krzaczaste brwi.
– Jeśli dobrze pamiętam – ciągnął – drużyna Celtics wystawiła pana w pierwszej turze.
Myron skinął głową.
– Jak długo pan u nich grał? Zdaje się, że niezbyt długo.
– Po pierwszym roku odniosłem kontuzję kolana w towarzyskim meczu tuż przed rozpoczęciem sezonu.
– I już nigdy więcej pan nie grał? – zapytał Eddie. Z szeroko otwartych oczu wyzierała troska.
– Nigdy – odparł spokojnie Myron.
To było lepsze, niż gdyby wygłosił długi i nudny wykład. Niczym mowa pogrzebowa nad grobem szkolnego kolegi, który umarł z przedawkowania.
– I co pan wtedy zrobił? – spytał Crane. – Po tej kontuzji? Wywiad. Część rytuału. Jako były sportowiec musiał znosić to częściej niż przeciętny agent. Ludzie z góry zakładali, że jest głupi.
– Przeszedłem długą rehabilitację – odparł Myron. – Myślałem, że wbrew prawdopodobieństwu i lekarzom zdołam powrócić na boisko. Kiedy w końcu spojrzałem prawdzie w oczy, zacząłem studiować prawo.
– Na jakiej uczelni?
– Na Harvardzie.
– To robi wrażenie.
Myron starał się robić skromną minę. O mało nie zatrzepotał rzęsami.
– Starał się pan o aplikanturę?
– Nie.
– Zrobił pan magisterium?
– Nie.
– A co pan robił po studiach?
– Zostałem agentem.
Pan Crane zmarszczył brwi.
– Ile lat pan studiował?
– Pięć.
– Dlaczego tak długo?
– Jednocześnie pracowałem.
– W jakim charakterze?
– Pracowałem dla rządu.
Gładka i niejasna odpowiedź. Miał nadzieję, że Crane nie zechce rozwijać tego tematu.
– Rozumiem. – Crane znowu zmarszczył brwi. Zresztą cały się zmarszczył. Usta, czoło, a nawet uszy. – Dlaczego został pan agentem reprezentującym sportowców?
– Ponieważ pomyślałem, że to mi się spodoba. A także, że będę w tym dobry.
– Pańska agencja jest niewielka.
– Zgadza się.
– Nie ma pan takich kontaktów jak większe agencje.
– To prawda.
– Nie ma pan takich możliwości jak ICM, TruPro i Advantage.
– Racja.
– Nie ma pan wielu dobrych graczy w tenisa.
– Zgadza się.
Crane z dezaprobatą zmarszczył brwi.
– Proszę więc mi wyjaśnić, panie Bolitar, dlaczego mielibyśmy skorzystać z pańskich usług?
– Ponieważ jestem duszą towarzystwa.
Pan Crane nie uśmiechnął się, w przeciwieństwie do Eddiego. Ten zaraz zreflektował się i zasłonił dłonią usta.
– To ma być dowcip? – zapytał Crane.
– Pozwoli pan, że zadam panu pytanie, panie Crane. Mieszka pan na Florydzie, prawda?
– W St. Petersburgu.
– Jak dostaliście się państwo do Nowego Jorku?
– Przylecieliśmy.
– Nie o to pytam, tylko kto zapłacił za bilety?
Małżonkowie wymienili czujne spojrzenia.
– TruPro opłaciła przelot, prawda?
Pan Crane ostrożnie skinął głową.
– Przysłali na lotnisko limuzynę? – ciągnął Myron.
Znów kiwnięcie głową.
– Pani żakiet, pani Crane. Jest nowy?
– Tak – zapytana odezwała się po raz pierwszy.
– Czy kupiła go pani jedna z dużych agencji?
– Tak.
– W tych wielkich agencjach mają pracownice lub żony, które oprowadzają gości po mieście, pokazują widoki i zapraszają na zakupy, prawda?
– Owszem.
– Do czego pan zmierza? – przerwał mu Crane.
– Takie podejście to nie w moim stylu – rzekł Myron.
– Jakie podejście?
– Całowanie tyłków. Ja nie całuję tyłków moim klientom. I jestem do niczego w dziedzinie całowania tyłków ich rodzicom. Eddie?
– Tak?
– Czy te wielkie agencje obiecywały, że ich przedstawiciel będzie na każdym twoim meczu?
Chłopiec przytaknął.
– Tego również nie robię – rzekł Myron. – W razie potrzeby jestem do dyspozycji dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Jednak nie mogę być przy tobie przez całą dobę i każdego dnia. Jeśli chcesz, żeby ktoś przez cały czas trzymał cię za rękę, ponieważ tak prowadzą Agassiego lub Changa, to powinieneś skorzystać z propozycji jednej z dużych agencji. Są w tym znacznie lepsze ode mnie. Jeżeli potrzebujesz kogoś, kto byłby na twoje posyłki albo nosił ci pranie do pralni, to ja się do tego nie nadaję.
Małżonkowie znowu wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Cóż – powiedział pan Crane. – Jak słyszę, mówi pan bez ogródek, panie Bolitar. Najwidoczniej reputacja, jaką się pan cieszy, jest w pełni uzasadniona.
– Pytał pan, na czym polega różnica między mną a innymi agentami.
– Pytałem.
Myron skupił uwagę na Eddiem.
– Moja agencja jest mała i działa w prosty sposób. Będę prowadził w twoim imieniu wszelkie negocjacje: wysokości opłat za udział w turniejach, wystawach, reklamach i tak dalej. Jednak niczego nie podpiszę bez twojej zgody. Nie zawrę żadnej umowy, jeśli jej nie przeczytasz, nie zrozumiesz i nie zaaprobujesz. Na razie pasuje?
Eddie kiwnął głową.
– Jak przypomniał mi twój ojciec, nie jestem dyplomowanym prawnym doradcą. Jednak współpracuję z takim. Nazywa się Win Lockwood i jest uważany za jednego z najlepszych doradców finansowych w kraju. Win jest zwolennikiem teorii podobnej do mojej: chce, abyś rozumiał i aprobował każdą dokonywaną przez niego inwestycję. Będę nalegał, żebyś spotykał się z nim co najmniej pięć razy w roku, albo częściej, byśmy mogli ułożyć i zrealizować długofalowy plan finansowo-podatkowy. Chcę, żebyś w każdej chwili wiedział, co dzieje się z twoimi pieniędzmi. Zbyt wielu sportowców straciło majątki w wyniku kiepskich inwestycji, machinacji nieuczciwych doradców i tym podobnych nieszczęść. Tobie się to nie przydarzy, ponieważ ty sam – nie ja, nie Win, nie twoi rodzice – ale właśnie ty sam na to nie pozwolisz.