– Naprawdę mu pokazałeś, Myron. Zrobiłeś z niego kompletnego dupka.
– Duane, musimy…
– Jestem zmęczony, Myron. – Udał, że ziewa. – Naprawdę muszę się trochę przespać.
– Musimy o tym porozmawiać.
– O czym?
Myron tylko na niego spojrzał.
– Przedziwny zbieg okoliczności, no nie? – zauważył Duane.
Myron spojrzał na Wandę. Odwróciła wzrok, wciąż obejmując się ramionami.
– Duane, jeśli masz jakieś kłopoty…
– Hej, opowiedz mi o reklamie – przerwał mu chłopak. – Jak wyszła?
– Dobrze.
Duane uśmiechnął się.
– Jak wyglądałem?
– Zbyt przystojny. Będę musiał odganiać producentów filmowych.
Duane roześmiał się. O wiele za głośno. Wanda się nie śmiała. Myron też nie. Duane znowu udał, że ziewa, przeciągnął się i wstał.
– Naprawdę muszę się przespać – powiedział. – Jutro mam ważny mecz. Nie mogę się dekoncentrować.
Odprowadził Myrona do drzwi. Wanda nie ruszyła się ze swojego miejsca przy wejściu do kuchni. W końcu napotkała spojrzenie Myrona.
– Do widzenia – powiedziała.
Myron zjechał windą na dół i podszedł do swojego samochodu. Mandat tkwił między szybą a wycieraczką. Wyjął go i ruszył.
Trzy przecznice dalej zauważył tego samego szaroniebieskiego cadillaca z kanarkowo żółtym dachem.
4
Yuppieville.
Czternaste piętro budynku Lock-Horne Investements amp; Securities kojarzyło się Myronowi ze średniowieczną fortecą. Rozległa przestrzeń w środku, otoczona grubym murem biur, w których mieściły się przedstawicielstwa wielkich firm. Na otwartej przestrzeni kłębiły się setki ludzi, głównie młodych mężczyzn, żołnierzy, których łatwo można poświęcić i zastąpić. Ich pozornie bezkresne, niespokojne morze zdawało się zlewać z jednolicie szarymi wykładzinami, identycznymi biurkami i obrotowymi fotelami, terminalami komputerowymi, telefonami i faksami. Tak jak żołnierze, oni również nosili uniformy: białe koszule zapinane na guziki, szelki, jaskrawe krawaty ściskające tętnice szyjne, marynarki zawieszane na oparciach jednakowych foteli na kółkach. Słychać było głośne okrzyki, wrzaski, dzwonki, a nawet coś w rodzaju rzężenia. Wszyscy byli w ruchu. Jakby rozpierzchali się w panice pod nieustannym atakiem wroga.
Była to jedna z ostatnich fortec prawdziwych yuppies, w której człowiek mógł do woli praktykować religię lat osiemdziesiątych, wielbiąc zysk, zysk za wszelką cenę, bez żadnych zahamowań. I bez hipokryzji. Doradcy inwestycyjni nie mają pomagać światu. Nie służą ludzkości i nie robią tego, co jest dobre dla wszystkich. Ich zadanie jest jasne, proste i wyraźnie określone. Mają robić pieniądze. Kropka.
Win zajmował spore narożne biuro z widokiem na park i Pięćdziesiątą Drugą Ulicę. Najlepszy widok dla najlepszego pracownika firmy. Myron zapukał.
– Wejść! – zawołał Win.
Siedział na podłodze, w pozycji lotosu, z uduchowioną miną, ułożywszy równe kółka z kciuków i wskazujących palców obu dłoni. Medytował. Robił to codziennie. Zazwyczaj kilka razy w ciągu dnia.
Jednak tak samo jak wszystko, co dotyczyło Wina, również te chwile jego kontemplacji były odrobinę niekonwencjonalne. Po pierwsze, medytując, miał otwarte oczy, podczas gdy większość ludzi zamyka je podczas ćwiczeń. Po drugie, nie wyobrażał sobie idyllicznych obrazów wodospadów czy jelonków w lesie. Wolał oglądać przy tym własnoręcznie nakręcone filmy wideo, ukazujące Wina oraz całą armię jego przyjaciółek w szponach namiętności.
Myron skrzywił się.
– Mógłbyś to wyłączyć?
– Lisa Goldstein – powiedział Win, wskazując na wzgórek podskakującego na ekranie ciała.
– Z pewnością czarująca.
– Nie sądzę, żebyś ją znał.
– Trudno powiedzieć – rzekł Myron. – Nawet nie jestem pewien, gdzie właściwie jest jej twarz.
– Śliczna dziewczyna. Żydówka, wiesz?
– Lisa Goldstein? Żartujesz.
Win uśmiechnął się. Jednym płynnym ruchem rozprostował nogi i wstał. Zgasił telewizor, nacisnął przycisk „eject” i wepchnął kasetę z powrotem do pudełka z napisem L.G. Schował kasetę do dębowej szafy, na półkę z literą „G”. W szafce było już wiele takich kaset.
– Chyba zdajesz sobie sprawę z tego – rzekł Myron – że jesteś kompletnie porąbany.
Win zamknął szafką na klucz. Uosobienie dyskrecji.
– Każdy mężczyzna powinien mieć jakieś zainteresowania.
– Jesteś zamiłowanym golfiarzem. Mistrzem sztuk walki. Oto zainteresowania. A to jest zboczenie. Hobby a zboczenie. Nie widzisz różnicy?
– Prawimy morały – zauważył Win. – Jak miło.
Myron nie zareagował. Rozmawiali już o tym wiele razy, od kiedy razem rozpoczęli studia w Duke. Ta rozmowa nigdy do niczego nie prowadziła.
Gabinet Wina był klasyczną siedzibą typowego WASP-a. Obrazy, przedstawiające polowanie na lisa, wisiały na wykładanych drewnianą boazerią ścianach. Ciemny burgund skórzanych obić foteli doskonale harmonizował z głęboką zielenią dywanu. Zabytkowy drewniany globus stał obok dębowego biurka, które mogłoby pełnić rolę boiska do squasha. Całość dawała efekt – bynajmniej nie subtelny – który można było podsumować dwoma słowami: gruba forsa.
Myron usiadł w obitym skórą fotelu.
– Masz trochę czasu?
– Oczywiście.
Win otworzył drzwiczki stojącego za biurkiem barku, ukazując niewielką zamrażarkę. Wyjął zimny napój Yoo-Hoo i rzucił go Myronowi. Ten zgodnie z instrukcją („Wstrząśnij! Jest świetny!”) potrząsnął kartonem, podczas gdy Win mieszał dla siebie wytrawne martini.
Myron najpierw opowiedział Winowi o wizycie policji w mieszkaniu Duane’a Richwooda. Przyjaciel wysłuchał go z nieprzeniknioną miną, pozwalając sobie na przełomy uśmieszek tylko wtedy, gdy usłyszał, że Dimonte nazwał go „psychotycznym yuppie”. Potem Myron powiedział mu o szaroniebieskim cadillacu. Win wyprostował się i splótł palce. Słuchał, nie przerywając. Kiedy Myron skończył, Win wstał z fotela i wziął kij do golfa.
– A więc nasz przyjaciel pan Richwood coś ukrywa.
– Tego nie wiemy.
Win sceptycznie uniósł brew.
– Czy potrafisz wyjaśnić, w jaki sposób Duane Richwood może być powiązany z Valerie Simpson?
– Nie. Miałem nadzieję, że ty możesz to zrobić.
– Moi?
– Znałeś ją – przypomniał Myron.
– Przelotnie.
– Jednak coś ci chodzi po głowie.
– W związku z nią i Duane’em Richwoodem? Nie.
– No to w czym rzecz?
Win pomaszerował w kąt pokoju. Tam czekał na niego tuzin piłek golfowych. Zaczął przymierzać się do uderzenia.
– Naprawdę zamierzasz się tym zająć? Mówię o morderstwie Valerie.
– Taa.
– Może nie powinieneś się do tego mieszać.
– Być może – przytaknął Myron.
– Ponieważ możesz odkryć jakieś nieprzyjemne fakty. Coś, czego wolałbyś nie wiedzieć.
– To bardzo prawdopodobne.
Win skinął głową i sprawdził, czy dywan gładko leży.
– Nie byłby to pierwszy raz.
– Owszem. Nie pierwszy. Wchodzisz w to?
– Nic nam to nie da – mruknął Win.
– Możliwe – przyznał Myron.
– Żadnych finansowych korzyści.
– Żadnych.
– Prawdę mówiąc, twoje krucjaty nigdy nie przynoszą zysków.
Myron czekał. Win przymierzył się do następnej piłki.
– Nie rób takiej miny. Wchodzę w to.
– To dobrze. A teraz powiedz mi, co o tym wiesz.
– Właściwie nic. Tak po prostu pomyślałem…
– Słucham.
– Oczywiście wiesz, że Valerie przeszła załamanie nerwowe.
– Tak.
– To było sześć lat temu. Miała dopiero osiemnaście lat. Według oficjalnej wersji nie wytrzymała napięcia.
– Oficjalnej wersji?
– Może tak było naprawdę. Rzeczywiście, znajdowała się pod straszliwą presją. Wzbiła się na szczyt jak meteor – lecz nie tak wysoko, jak od niej oczekiwano. Jej późniejszy upadek, przynajmniej dopóki nie przeszła załamania nerwowego, był powolny i bolesny. Nie tak jak w twoim przypadku. Twój upadek, jeśli pozwolisz mi użyć tego słowa, nastąpił o wiele szybciej. Jak ostrze gilotyny. W jednej chwili byłeś czołowym zawodnikiem drużyny Celtics. W następnej byłeś skończony. Definitywnie. Jednak w przeciwieństwie do Valerie, doznałeś kontuzji i nikt nie mógł cię obwiniać. Przeciwnie. Żałowano cię. Byłeś postacią budzącą współczucie. W przypadku Valerie uważano, że sama jest sobie winna. Była przegrana, ośmieszona, a przecież była jeszcze dzieckiem. Świat uważał, że karierę Myrona Bolitara zakończył złośliwy kaprys losu. Natomiast Valerie Simpson sama się do tego przyczyniła. Zdaniem opinii publicznej nie wykazała należytego hartu ducha. Jej upadek był równie dotkliwy, ale powolny i męczący.