ROZDZIAŁ 12. Nocne zdarzenia
Jupiter oprzytomniał pierwszy.
– Uciekać! – wrzasnął. – Na łeb, na szyję!
Trzej Detektywi rzucili się natychmiast do ucieczki. Mike wahał się, rozdarty między strachem i poczuciem obowiązku. Wpatrywał się w goryla, który był coraz bliżej. Jego czerwono obrzeżone oczy połyskiwały pod wypukłym, włochatym czołem.
Jupiter obejrzał się.
– Uciekaj, Mike! On może być niebezpieczny!
Małpa uniosła swe długie ręce i obnażyła żółte zęby. Mike wziął głęboki oddech, wciąż niepewny, co robić. Wreszcie zawrócił na pięcie i pędem dołączył do pozostałych chłopców.
Goryl stał i walił się rękami w piersi. Potem odwrócił się i znikł w wysokiej trawie.
– Dokąd on poszedł?! – zawołał Bob.
– Jest w trawie! – odpowiedział Mike.
– Myślę, że wystraszyliśmy go. Chodźcie, wracajmy lepiej do domu.
Z bijącymi sercami zatoczyli łuk wokół miejsca, w którym znikł goryl. Byli już niemal na szczycie wzgórza, gdy raptem wysoka trawa rozchyliła się tuż przed nimi. Było za późno, by zareagować. Stali jak wryci, sparaliżowani strachem.
Niezdarne, kosmate zwierzę podniosło swe ciężkie ramiona. Z otwartego pyska wydobył się dziwny dźwięk.
– Padnij! – zakomenderował ktoś ostro.
Chłopcy odskoczyli na bok i w tym momencie rozległ się głuchy huk. Gdy podnieśli głowy, zobaczyli Jima Halla wraz z weterynarzem, który trzymał uniesioną strzelbę.
Na ciemnej twarzy goryla pojawił się wyraz zaskoczenia. Zakołysał się, jęknął i wreszcie zwalił się ciężko na ziemię.
– Nic wam się nie stało, chłopcy? – zapytał Jim Hall.
Wstrząśnięci, pokręcili jedynie głowami przecząco.
– Dobry strzał, doktorze.
Weterynarz skinął głową z powagą i podszedł szybko do goryla. Ten leżał, poruszając niemrawo kończynami.
Chłopcy podnieśli się i podeszli do Dawsona.
– Nie stała mu się krzywda – powiedział do nich. – Środek usypiający zacznie działać za parę sekund. Zaśnie sobie smacznie i na długo, a my zabierzemy go bez przeszkód do klatki.
Jim Hall zbliżył się do nich.
– Wróciliśmy w samą porę. Ktoś nas wystrychnął na dudka. Pojechaliśmy do kanionu po nic. Pewnie cały czas był tu w lesie.
– Kto panu powiedział, że goryl jest w kanionie? – zapytał Jupe.
– Jay Eastland – odparł Hall krótko.
Weterynarz pochylił się nad bezwładną małpą.
– Już jest nieprzytomny. Jim, pomóż mi, zawleczemy go do samochodu.
Hall związał zręcznie goryla sznurem. Razem z doktorem powlekli go do jeepa, rozkołysali i rzucili na tylne siedzenie.
– Dokąd go pan teraz wiezie? – zapytał Jupe.
– Z powrotem do klatki. Miejmy nadzieję, że drugi raz nie ucieknie.
– Wujku – odezwał się Mike – Jupe zauważył, że w klatce brakuje jednego prętu, a dwa sąsiednie są wygięte. W ten sposób goryl się wydostał.
Hall spojrzał bystro na Jupe'a.
– Tak właśnie się stało. Zdaje się, że ktoś tu uprawia sabotaż.
– Na to wygląda, proszę pana. Ale jak może pan teraz umieścić goryla w jego klatce, nie ryzykując ponownej ucieczki?
– Zwyczajnie. Właśnie mój pracownik wstawia brakujący pręt i prostuje sąsiednie.
Jeep ruszył drogą do domu, a chłopcy pobiegli za nim. Gdy dotarli na miejsce, pracownik wciąż jeszcze naprawiał klatkę. Był to duży mężczyzna o krótko przystrzyżonych włosach. Miał tęgie, muskularne ręce, jedną pokrytą tatuażem. Odwrócił się na ich spotkanie. W wielkiej dłoni trzymał długi młot.
– Gotowe – powiedział. – Już go macie? Szybko się pan uwinął, doktorze.
Jim Hall podszedł do klatki. Wparł się całym ciężarem w pręty, potem uchwycił je i szarpał mocno.
– W porządku. Dziękuję, Bo, tego nie wyłamie. Pomóż nam teraz z tym King-Kongiem.
– Już się robi – pracownik odrzucił młot.
– Zaczekajcie! – zawołał Dawson. – Wolę sam sprawdzić tę klatkę. Mam dość roboty i bez latania dzień i noc za zbiegłymi zwierzętami.
Pracownik wzruszył ramionami.
– Pewnie – powiedział z uśmiechem. – Chce pan, żebyśmy pana zamknęli w klatce? Zobaczymy, czy da pan radę wydostać się.
– Bardzo śmieszne – mruknął Dawson.
Podniósł z ziemi ciężki młot i zaczął powoli obchodzić klatkę, uderzając w każdy pręt. Nachylił się i słuchał uważnie dźwięku, jaki wydawały pręty. Potem chwytał je swymi silnymi, opalonymi rękami i szarpał na wszystkie strony.
– Zadowolony? – zapytał Bo Jenkins.
– Chyba w porządku – burknął Dawson. – Pręty wydają mi się dość wytrzymałe, ale nie mam przecież siły goryla. Nie myśl, że się czepiam, Bo, ale jeśli masz zająć tu miejsce Hanka Mortona, nie możesz sobie pozwolić na żadne zaniedbanie.
– Jenkins dobrze pracuje – wtrącił Jim Hall. – Sam mi go poleciłeś na miejsce Hanka i jak dotąd jestem zadowolony. Nie ma powodu napadać na niego.
– Chcę, żeby się starał, to wszystko – odparł Dawson szorstko. – Obejdziemy się bez następnych wypadków. Niech mnie diabli wezmą, jeśli wiem, jak ten pręt został usunięty. Sprawdzę jeszcze klatkę pantery.
Ujął młot i przeszedł szybkim krokiem do drugiej klatki. Czarny kot zerwał się na nogi, sycząc i warcząc. Weterynarz obszedł klatkę dookoła, uderzając młotem w każdy pręt.
– Sprawdza chyba, czy nie ma błędów w metalu – powiedział Jupe. – Słyszałem o tym, co nazywa się zmęczeniem metalu. Sprawdzają tak regularnie części samolotowe.
– Młotkiem? – zapytał Bob.
Jupe wzruszył ramionami.
– Może Dawson ma własną metodę. W końcu większość czasu spędza wśród zwierząt w klatkach.
Po serii uderzeń weterynarz skinął głową usatysfakcjonowany.
– W porządku, Jim. Wszystkie pręty są równie mocne. Nie ma uszczerbków ani pęknięć i pręty są bezpiecznie osadzone. Możemy już umieścić goryla w klatce.
Jim Hall skinął na pracownika i razem wynieśli bezwładne zwierzę z jeepa. Zadźwigali je do klatki, po czym Jim zdjął z niego więzy, zatrzasnął drzwi klatki i zamknął je na kłódkę.
Dawson wsiadł do swego jeepa.
– Zdaje się, że uporaliśmy się tu ze wszystkim, Jim. Muszę wracać, bo mam chorego konia. Gdybyś mnie potrzebował, zadzwoń.
– Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne. Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
– Włącz to do rachunku! – zawołał Dawson. Pomachał wszystkim na pożegnanie i odjechał.
Bob trącił Jupe'a łokciem.
– Będzie zabawa – szepnął. – Jedzie Jay Eastland.
Duży samochód kombi zajechał z hukiem na polanę i wyskoczył z niego tęgi, łysy reżyser. Jim Hall zacisnął gniewnie usta.
Eastland pomaszerował do klatki i wpatrzył się w goryla.
– Złapaliście go wreszcie, co? Zabrało wam to sporo czasu, Hall. Moja załoga odchodziła od zmysłów ze strachu.
– Tak, złapaliśmy go – wycedził Jim Hall. – Mogliśmy to zrobić o wiele szybciej, ale ktoś nam dostarczył mylnej informacji. Okazało się, że goryla wcale nie było w kanionie. Był tu, w pobliżu.
Reżyser wzruszył ramionami.
– No to co? Słyszałem, że widziano go w kanionie i powtórzyłem to panu. – Podniósł głos: – Jak można oczekiwać, że będę tu kręcić film, skoro nie może pan utrzymać swoich dzikich zwierząt pod zamknięciem?! Moi aktorzy są śmiertelnie przerażeni. W każdej chwili mogą być zaatakowani przez kolejne zwierzę, któremu da pan uciec!
– Przykro mi, Eastland – powiedział Hall spokojnie. – Mieliśmy parę zajść, ale nic poważnego się nie stało. Sytuacja jest już całkowicie opanowana. Może pan powiedzieć aktorom, że nie mają się czego obawiać. Proszę wrócić do swojego filmu i zostawić nas w spokoju. Niepokoi pan tylko moje zwierzęta.
Na twarzy Eastlanda wystąpiły czerwone cętki. Cofnął się o parę kroków i potrząsnął pięścią.
– Niech mi pan nie mówi, co mam robić! Wynająłem to miejsce i…
Za jego plecami rozległo się dzikie warczenie. Eastland odwrócił się przerażony. Czarna pantera zerwała się do skoku. Eastland wrzasnął ze zgrozą. Wielki kot uderzył w pręty klatki i opadł w tył, warcząc.
Reżyser sprawiał wrażenie chorego. Był blady jak trup. Nerwowo rozglądał się dookoła, wtem spostrzegł Jupitera i jego przyjaciół.
– Co te dzieciaki tu robią? – warknął. – Co wy tu wyprawiacie? Wpuszcza pan turystów za moimi plecami?
– Chłopcy są moimi gośćmi – odparł Jim Hall. – Wykonują dla mnie pewną pracę. Czy coś jeszcze pana niepokoi?
Eastland patrzył na niego spode łba. Pierś wznosiła mu się i opadała w przyspieszonym oddechu.
– Niech pan tylko pilnuje, żeby pańskie zwierzęta znowu nie pouciekały, albo pan pożałuje! – powiedział i odszedł z pochyloną głową.
Jupiter ze zmarszczonym czołem spoglądał za odjeżdżającym kombi.
– Co z tego człowieka za reżyser i producent filmowy? Zachowuje się jak… no, jest zupełnie niezrównoważony.
Pete uśmiechnął się.
– W świecie filmu nazywają takiego tandetnym producentem. Szybciak. Byle szybko nakręcić film i jeszcze szybciej wziąć pieniądze. Zdaje się, że pan Eastland ma problemy finansowe. Dlatego tak się wścieka, odgraża i robi dużo hałasu.
– Skoro mowa o hałasach – powiedział Jupe – już od dłuższej chwili nie słychać rozdrabniarki metali. Przejdźmy się w dół przed odjazdem. Chciałbym się tam jeszcze rozejrzeć.
– Chętnie poszedłbym z wami – powiedział Mike – ale muszę jeszcze coś zrobić. Tak więc, do zobaczenia.
Jupe zerknął na zegarek.
– Tylko rzucimy tam okiem. Postaramy się wrócić tu jutro.
Z tymi słowami pulchny szef zespołu pomaszerował w mrok. Bob i Pete ze wzruszeniem ramion poszli za nim.
– Zaczyna się – powiedział Bob. – Zaraz przekroczymy barierę dźwięku. Przypomnij mi następnym razem, żebym zabrał zatyczki do uszu.
– Mnie przypomnij, żebym został w domu – mruknął Pete. – Miałem na dziś dość emocji z gorylem.
Szli w dół stoku i wkrótce zrównali się z Jupe'em, który przykucnął za drzewem, niemal u stóp wzgórza.
– Co… – zaczął Pete, ale Jupiter przerwał mu uniesieniem ręki. Z palcem na ustach przywołał ich do siebie gestem. Przemknęli się cichutko.
Rozdrabniarka metali milczała. Słychać było natomiast inne hałasy. Głuchy stukot, potem szczęknięcie i trzaski.