ROZDZIAŁ 5. Niebezpieczna gra

– Szybko na drzewo! – zakomenderował Jupe szeptem. – To nasza jedyna szansa!

Błyskawicznie wdrapywali się po gładkim pniu. Bez tchu stłoczyli się w rozwidleniu konarów, niespełna trzy metry nad ziemią. W napięciu wpatrywali się teraz w wysoką po pas trawę. Nagle Pete wskazał kępę gęstych zarośli.

– Tam! Wi… widziałem, jak się ugięły. Coś się tam rusza… – urwał zaskoczony, słysząc cichy gwizd.

Ku ich zdumieniu z zarośli wyszedł chłopiec. Szedł rozglądając się uważnie.

– Hej! – zawołał Bob. – Tu, na górze!

Chłopiec odwrócił się i uniósł ku górze strzelbę.

– Kim jesteście?

– P… przyjaciele – wyjąkał Bob nerwowo. – Opuść tę strzelbę.

– Zaproszono nas tutaj – dodał Pete. – Jesteśmy detektywami.

– Czekamy na pana Halla – powiedział Jupe. – Zostawił nas tu i poszedł coś sprawdzić.

Chłopiec opuścił strzelbę.

– Złaźcie stamtąd. Ześliznęli się ostrożnie po pniu.

– Słyszeliśmy tam lwa przed chwilą – powiedział Jupe, wskazując wysoką trawę. – Pomyśleliśmy, że na drzewie będzie bezpieczniej. Chłopiec był mniej więcej w ich wieku. Uśmiechnął się i powiedział:

– To był George.

– George? – zdziwił się Pete. – Tak się nazywa lew?

Chłopiec skinął głową.

– Nie macie się co obawiać George'a. To przyjacielski lew.

W wysokiej trawie zagrzmiał ponowny ryk. Był przerażająco bliski. Trzej Detektywi zamarli.

– T… to jest przyjacielski ryk? – wykrztusił Pete.

– To pewnie kwestia przyzwyczajenia. Ale to ryk George'a, a on nie zrobi nikomu krzywdy.

Trzasnęła gdzieś gałązka. Bob pobladł.

– Skąd masz tę pewność?

– Pracuję tu i widuję George'a każdego dnia – odparł pogodnie chłopiec. – Jestem Mike Hall.

– Miło cię poznać, Mike – powiedział Jupe, po czym przedstawił Mike'owi siebie i swych przyjaciół. – Muszę ci powiedzieć, że poczucie humoru twego taty niezbyt przypadło nam do gustu.

Mike Hall spojrzał na niego pytająco.

– Przyprowadził nas tu, blisko lwa, i zostawił samych! – wybuchnął Pete. – To wcale nie jest zabawne.

– Pewnie dlatego ma teraz kłopoty – dodał Bob. – Robiąc takie dowcipy, można sobie zrazić wiele osób, łącznie z tymi, które gotowe są pomóc,

Mike w osłupieniu patrzył na rozzłoszczonych detektywów.

– Nic nie rozumiem – powiedział. – Po pierwsze, jestem bratankiem Jima Halla, a nie synem. Po drugie, Jim nigdy nie zostawiłby was tu samych z lwem. George zawieruszył się gdzieś i wszyscy byliśmy zajęci szukaniem go. W tym całym zamieszaniu zapomnieliśmy o waszym przyjściu. Szedłem za głosem George'a, kiedy was spotkałem.

Jupe wysłuchał go spokojnie i pokręcił głową.

– Przykro mi, Mike, ale mówiliśmy prawdę. Pan Hall przyprowadził nas tutaj. Potem słyszeliśmy ryk lwa i pan Hall kazał nam zaczekać, a sam znikł w wysokiej trawie. A my czekaliśmy i czekaliśmy, długo i… no, dość niespokojnie.

Mike potrząsnął głową z uporem.

– To musi być jakieś nieporozumienie. To nie mógł być Jim. Byłem z nim cały dzień i dopiero co rozstaliśmy się. Pewnie spotkaliście kogoś innego. Jak on wyglądał?

Bob opisał krępego mężczyznę w starym wojskowym kapeluszu.

– Zwracaliśmy się do niego: panie Hall, i on nie przeczył – zakończył.

– Miał długą maczetę i umiał się nią posłużyć – dodał Pete. – Musi dobrze znać to miejsce. Przeciął ścieżkę przez dżunglę wprost tutaj.

– Nie dziwi nas, że starasz się bronić wujka, Mike, ale… – zaczął Jupe.

– Nikogo nie bronię – przerwał mu Mike ze złością. – Człowiek, którego opisaliście, to Hank Morton. Był pomocnikiem wujka i tresował też zwierzęta.

Zamilkł i zapatrzył się w wysoką trawę, nasłuchując.

– Nie rozumiem tylko, skąd się tu wziął. Wujek Jim wyrzucił go z pracy.

– Wyrzucił? Za co? – zapytał Jupe.

– Obchodził się brutalnie ze zwierzętami. Wujek Jim nie mógł tego znieść. Poza tym to niedobry człowiek, intrygant, i dużo pije. Jak sobie podpije, jest nieobliczalny.

– Możliwe – powiedział Jupe w zamyśleniu. – Ale jeśli to był Hank Morton, to nie był ani trochę pijany. Był zupełnie trzeźwy i dobrze wiedział, co robi.

– Ale dlaczego to zrobił? – zastanawiał się Bob. – Dlaczego nas tu przyprowadził?

– Nie wiem. Może… – w oczach Mike'a pojawił się błysk. – Czy powiedzieliście mu? No, czy powiedzieliście, po co tu jesteście?

Jupe klepnął się w czoło.

– No pewnie! Powiedzieliśmy mu, że przysłał nas Alfred Hitchcock w sprawie nerwowego lwa. Pamiętam, że w pierwszej chwili zdawał się być zaskoczony.

– Teraz rozumiem – powiedział Pete. – Chciał się porachować z panem Hallem za wyrzucenie go z pracy i akurat mu się nawinęliśmy.

– Ale dlaczego miałby brać odwet na nas? – spytał Bob. – Nie mamy nic wspólnego ze zwolnieniem go z pracy.

– Nerwowy lew – przypomniał mu Jupe. – Sprawa, dla której tu jesteśmy. Może nie chce, żebyśmy odkryli, co się w tym kryje.

– To możliwe – powiedział Mike. – Prawdopodobnie to on wypuścił George'a. Niemożliwe, żeby George sam się wydostał.

– Dobrze by było porozmawiać o tym z twoim wujkiem – powiedział Jupe. – Być może znajdzie jeszcze inne wyjaśnienie. Chodźmy teraz do niego.

– Nie sądzę, żeby to było możliwe – szepnął Bob.

Jupe spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Dlaczego? Co stoi na przeszkodzie?

– Stoi tuż za wami – odpowiedział Bob cichym, drżącym głosem. – Bardzo duży lew właśnie wyszedł z zarośli. Pewnie to George, ale wcale nie wygląda przyjacielsko.

Mike odwrócił się.

– Zgadza się, to George. On mnie zna. Tylko nie róbcie żadnych gwałtownych ruchów, a ja się nim zajmę.

Chłopcy stali bez ruchu, obserwując niespokojnie Mike'a. Zrobił krok do przodu i ostrożnie wyciągnął otwartą dłoń w stronę lwa.

– Wszystko dobrze, George. Spokojnie. Dobry George. Odpowiedziało mu warczenie. Potężny lew, o gęstej grzywie, posuwał się naprzód, powoli i groźnie. Głowę trzymał nisko, a wielkie, żółte oczy zwęziły się. Przekrzywił łeb i ponownie warknął. Zatrzymał się w odległości niecałych trzech metrów od chłopców. Potężne szczęki rozwarły się, ukazując długie, straszliwe kły. Wydał głęboki, dudniący ryk i znowu ruszył naprzód.

Trzej Detektywi wpatrywali się w niego bezradnie, a groza ścisnęła im gardła.

– Spokojnie, George – odezwał się Mike łagodnie. – Przecież znasz mnie, chłopie. Spokojnie.

Wielki, śniady kot trzepnął ogonem. Potężny ryk, podobny do grzmotu, rozdarł powietrze.

Mike potrząsnął głową.

– Źle, chłopaki. George mnie zna, a wcale nie zachowuje się przyjacielsko, jak zazwyczaj.

I Mike powoli zaczął się wycofywać.

Lew postępował.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: