ROZDZIAŁ 6. O włos od katastrofy
Trzej Detektywi stali jak wrośnięci w ziemię, podczas gdy Mike cofał się krok za krokiem przed nacierającym lwem. Przemawiał wciąż do niego cicho i łagodnie, ale lew nie reagował.
Jupiter stał sparaliżowany strachem, podobnie jak przyjaciele. Jego umysł jednak pracował sprawnie. Starał się znaleźć przyczynę dziwnego zachowania lwa. Zwierzę zdawało się w ogóle nie poznawać Mike'a.
Nagle Jupe odkrył, w czym rzecz.
– Popatrz na jego lewą, przednią łapę, Mike – powiedział bardzo cicho. – On jest ranny.
Istotnie, łapa była pokryta grubą warstwą zakrzepłej krwi.
– Nic dziwnego, że nie słucha – powiedział Mike. – Boję się, że sytuacja jest fatalna. Ranne zwierzę jest niebezpieczne. Nie wiem, czy sobie z nim poradzę.
– Masz strzelbę – szepnął Bob. – Może powinieneś jej użyć,
– To jest kaliber 22. Pocisk co najwyżej połaskocze George'a i jeszcze bardziej go rozjuszy. Noszę strzelbę na wszelki wypadek, żeby ostrzec, a nie postrzelić.
Lew zrobił teraz krok naprzód ranną łapą i oparł na niej cały swój potężny ciężar. Otworzył szeroko paszczę i wydał przeciągły skowyt.
Trzej Detektywi otrząsnęli się z odrętwienia i zaczęli się, noga za nogą, przesuwać w stronę drzewa. Mike zrozumiał, co zamierzają, i potrząsnął głową.
– Nawet nie próbujcie. Skoczy na was, nim zdążycie podnieść nogę.
– Słusznie – zgodził się Jupe. – Ale dlaczego jednak nie wystrzelisz? To go może odstraszyć.
Mike uśmiechnął się ponuro.
– Nie ma szans. Opuścił głowę, co oznacza, że się na coś uparł i nic na świecie nie zmieni jego zamiarów. – Mike zagryzł wargi i dodał: – żeby tylko wujek Jim był tutaj.
W tym momencie delikatny gwizd dobiegł z wysokiej trawy i po chwili wyłonił się z niej wysoki, opalony mężczyzna.
– Twoje życzenie spełniło się, Mike – powiedział bez uśmiechu. – A teraz niech nikt się nie rusza i nie odzywa ani słowem, zrozumiano?
Stąpając cicho, stanął między nimi a lwem.
– No, Georgie, co z tobą?
Powiedział to swobodnym, lekkim tonem i słowa odniosły efekt. Lew odwrócił głowę i trzepnął swym długim ogonem. Potem zadarł pysk i ryknął. Wysoki mężczyzna skinął głową.
– Tak, widzę – powiedział miękko. – Jesteś ranny. To dlatego?
Ku zdumieniu chłopców, podszedł do lwa i ujął w dłonie jego wielką głowę.
– Dobrze, George, zobaczymy, co z tą łapą.
Lew znowu rozwarł paszczę, lecz zamiast spodziewanego ryku, wydał skowyt. Powoli wysunął do przodu okrwawioną łapę.
– Och, to ta? Dobrze, staruszku, nie martw się. Zaraz się tym zajmę.
Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i przyklęknął na jednym kolanie. Zręcznie zabandażował ranę, trzymając przy tym głowę niebezpiecznie blisko paszczy lwa. Ale lew stał spokojnie. Jim Hall zawiązał chustkę i podniósł się. Podrapał lwa za uchem, poczochrał jego grzywę i serdecznie poklepał zwierzę po grzbiecie.
– Widzisz, George, już wszystko dobrze – powiedział z uśmiechem i odwrócił się.
Nagle w gardle lwa zadudnił głuchy dźwięk, drżenie przebiegło przez potężne cielsko. Runął znienacka, jak żółta błyskawica. Jim Hall leżał rozciągnięty na ziemi, a lew na nim.
Trzej Detektywi patrzyli ze zgrozą na rozgrywającą się przed ich oczami scenę – człowiek wił się bezradnie, przywalony ciężarem wielkiego, dzikiego kota. Jupe spojrzał na Mike'a. Ku jego zaskoczeniu, Mike patrzył na to wszystko z uśmiechem na ustach.
– Zrób coś! – krzyknął Jupe.
– Strzelaj! – wrzasnął Bob.
– Spokojnie, chłopaki – powiedział Mike. – Oni się po prostu bawią. George kocha Jima. Został przez niego wychowany.
– Ale… – zaczął Jupe i urwał. To, co nastąpiło, tak go zdumiało, że oczy omal nie wyskoczyły mu z orbit.
Jim Hall odrzucił lwa tak, że ten upadł na bok. Pozbierał się jednak błyskawicznie i z dzikim warczeniem rzucił się ponownie na Jima, lądując przednimi łapami na jego ramionach. Wielkie kły w otwartej paszczy były o centymetry od twarzy człowieka.
Nie do wiary! Jim Hall śmiał się! Sprężył się, by odeprzeć atak, ale nie dał rady. Powalony, zaczął okładać pięściami pierś zwierzęcia i szarpać jego grzywę. Lew powarkiwał i trzepał ogonem. Następnie, ku zupełnemu osłupieniu detektywów, przewrócił się na grzbiet, wydając dziwny, gardłowy dźwięk.
– On mruczy! – wykrzyknął Bob.
– Uff! – odsapnął Jim Hall. Usiadł i zaczął się otrzepywać. – Ten kot nie zdaje sobie sprawy ze swojej wagi. Zabawa była, kiedy był jeszcze kociakiem.
Pete odetchnął z ulgą.
– Zupełnie zgłupiałem ze strachu – powiedział do Mike'a. – Czy oni zawsze się tak ostro bawią?
– Też się przeraziłem, kiedy zobaczyłem to po raz pierwszy – przyznał Mike, – Ale już się przyzwyczaiłem. George jest naprawdę dobrze wytresowany. Sami widzieliście, jaki jest łagodny. Zachowuje się jak wyrośnięty szczeniak.
– Ale pan Hitchcock mówił… – zaczął Jupe, po czym zwrócił się do Jima Halla, który wciąż pieścił lwa. – Jesteśmy detektywami. Przysłał nas pan Hitchcock. Podobno pański lew stał się ostatnio nerwowy i ma pan z nim kłopoty.
– To prawda, synu – odparł Jim Hall. – To, co tu się parę minut temu zdarzyło, jest najlepszym tego przykładem. George nigdy przedtem tak się nie zachowywał. Zna Mike'a, a był wobec niego napastliwy. Ja go wychowałem, więc wciąż jest mi posłuszny, ale nie mogę mu ufać.
– Może zdołamy odkryć, co zmieniło George'a – powiedział Jupiter. – Weźmy tę ranę na jego łapie, czy sądzi pan, że stało się to przypadkowo?
– Jakżeby inaczej?
– Rana wygląda na rozcięcie. Mogła być zadana długim, ostrym narzędziem, na przykład maczetą.
Pan Hall skinął głową.
– Słusznie, ale…
– Kiedy przyszliśmy tu, spotkaliśmy jakiegoś człowieka, którego wzięliśmy za pana. Poprowadził nas do tego miejsca przez dżunglę, posługując się maczetą…
– Sądząc z opisu, był to Hank Morton – wtrącił Mike. – To pewnie on wypuścił George'a.
Jim Hall zacisnął gniewnie usta.
– Hank Morton był tutaj? Powiedziałem mu, żeby mi się tu więcej nie pokazywał. Zupełnie możliwe, że to on wypuścił George'a. Mówicie, że was tu przyprowadził?
– Tak – odpowiedział Bob. – Potem kazał nam tu czekać, a sam wszedł w tę wysoką trawę.
– Jeśli zajmował się pańskim lwem, mógł podejść do niego na tyle blisko, żeby go zranić i rozjuszyć tak, by nas zaatakował – powiedział Pete.
– Jeśli to zrobił, było to jego ostatnie zagranie – powiedział Jim Hall gniewnie. – Jak nie oberwie ode mnie, to na pewno od George'a. – Pociągnął lwa pieszczotliwie za uszy. – Chodź, kochany. Dawson musi cię obejrzeć.
– Dawson to nasz weterynarz – wyjaśnił Mike na pytające spojrzenie Jupe'a. – Wszystkie nasze zwierzęta są pod jego opieką.
– Chodźcie, chłopcy – powiedział Jim Hall, ruszając przodem ze swoim lwem. – W domu opowiem wam wszystko. Alfred Hitchcock powiedział, że jesteście świetni w rozwiązywaniu tajemnic. Może uda się wam odkryć, co tu się dzieje. Jest bowiem jasne jak słońce, że dzieje się coś niedobrego, nie mogę jednak dojść co.