Wziął z parkingu hotelowego wynajęty wcześniej samochód i przez most Nybroviken pojechał na oddalone o trzydzieści siedem kilometrów lotnisko. Liza Larsen przyjechała tylko z podręcznym bagażem; powitał ją z delikatnością oswojonego niedźwiedzia, unosząc w powietrze jak małą dziewczynkę. Istotnie była mała i drobnej budowy, miała czarne, błyszczące oczy, kasztanowe loki i dziewczęcą sylwetkę, która stanowczo kłóciła się z jej rzeczywistym wiekiem: 38 lat. Larsen uwielbiał ją.
Dwadzieścia lat temu – był wtedy początkującym, nieustabilizowanym jeszcze drugim oficerem – spotkał ją pewnego mroźnego, zimowego dnia na ulicy w Oslo. Pośliznęła się na lodzie i upadła, a on podniósł ją jak lalkę i postawił z powrotem na nogach. Miała wtedy na głowie futrzany kaptur, który niemal całkiem zakrywał jej drobną twarz z zaczerwienionym nosem; i kiedy dziękowała mu za pomoc, mógł widzieć tylko jej oczy, wyglądające spod kaptura jak oczy susła połyskujące spod gęstwiny futra. Od tej pory, przez cały okres narzeczeństwa i małżeństwa, przez wszystkie wspólnie spędzone lata nazywał ją Susełkiem.
Kiedy jechali z powrotem do centrum Sztokholmu, przez całą drogę wypytywał ją o dom w Alesund, miasteczku na zachodnim wybrzeżu Norwegii, i o dzieci, dziś już kilkunastoletnie. Gdzieś daleko na południe od nich Airbus brytyjskich linii lotniczych zataczał wielki łuk na drodze z Moskwy do Londynu – ale o tym Thor Larsen nie wiedział i nic go to nie obchodziło.
Dzisiejsza kolacja miała się odbyć w sławnej piwnicy “Aurora”, restauracji urządzonej w starym podziemnym magazynie w średniowiecznej dzielnicy miasta. Kiedy Thor i Liza zeszli wąskimi schodkami do piwnicy, na dole czekał już na nich sam właściciel, pan Leonard.
– Pan Wennerstrom już jest – oświadczył i wskazał im jeden z gabinetów, mieszczący się w małej łukowatej niszy z pięćsetletniej cegły. Królował tu potężny stół ze starego, wygładzonego do połysku drewna, a wnętrze oświetlały świece osadzone w lichtarzach z lanego żelaza. Na widok Larsenów Wennerstrom podniósł się nieco ociężale, ucałował Lizę i uścisnął dłoń jej męża.
Harald “Harry” Wennerstrom był dla skandynawskich ludzi morza czymś w rodzaju żywej legendy. Miał teraz 75 lat, a jego gęste wciąż włosy i krzaczaste brwi były niemal całkiem siwe. Jego kariera zaczęła się tuż po II wojnie światowej, kiedy to odziedziczył po ojcu sześć małych statków handlowych. W ciągu tych trzydziestu pięciu lat zbudował największą – po Grekach i Chińczykach z Hongkongu – prywatną flotyllę tankowców. Nordia Linę była całkowicie jego dziełem: w połowie lat pięćdziesiątych zamienił drobnicowce na tankowce i zainwestował ogromne pieniądze w budowę nowych, większych jednostek w okresie boomu naftowego lat sześćdziesiątych. Zawsze kierował się własną oceną sytuacji, często wbrew powszechnym przewidywaniom.
Usiedli i zabrali się do jedzenia; Wennerstrom mówił tylko o drobiazgach, pytał o sprawy rodzinne. Jego własny, czterdziestoletni związek małżeński zakończył się cztery lata temu śmiercią żony. Nie mieli dzieci; ale gdyby miał syna, chciałby, żeby był podobny do tego wysokiego Norwega, który teraz siedział z nim przy stole, żeglarza nad żeglarze. Lizę lubił Wennerstrom jeszcze bardziej.
Łosoś marynowany na sposób skandynawski, w soli i koprze, był przepyszny; młoda kaczka upolowana na słonych sztokholmskich bagnach – wprost wspaniała. Jednak dopiero przy ostatnich łykach wina (niepocieszony Wennerstrom pił jedynie wodę z pękatej szklanki: “To wszystko, na co pozwalają ci cholerni lekarze”) przeszli do spraw zawodowych.
– Może pamiętasz, Thor, że już parę lat temu, w siedemdziesiątym dziewiątym, przepowiedziałem trzy rzeczy. Po pierwsze, że najdalej do końca osiemdziesiątego drugiego załamie się solidarność krajów OPEC. Po drugie, że kampania prezydenta USA na rzecz ograniczenia zużycia ropy naftowej i jej przetworów w Ameryce zakończy się fiaskiem. I po trzecie, że Związek Radziecki przekształci się z eksportera w importera surowej ropy. Ludzie mówili, że zwariowałem… ale miałem rację.
Larsen przytaknął. Utworzenie Organizacji Eksporterów Ropy Naftowej i narzucona przez nią zimą 1973 roku czterokrotna podwyżka światowych cen ropy spowodowały kryzys, który omal nie doprowadził do upadku gospodarki krajów Zachodu. Firmy produkujące i eksploatujące tankowce przeżyły siedem chudych lat. Przerwano w połowie budowę tankowców o łącznej wyporności wielu milionów ton, inne, już gotowe, uznano za bezużyteczne, nieekonomiczne, wręcz deficytowe. Trzeba było wielkiej odwagi ducha, by w 1979 roku przewidywać to, co istotnie nastąpiło w ciągu następnych trzech lat: rozłam w OPEC wskutek rozpadu świata arabskiego na walczące między sobą frakcje, drugiej rewolucji w Iranie, secesji w Nigerii i rozpaczliwych wysiłków krajów producentów, by sprzedawać ropę za każdą cenę, byle tylko Uzyskać środki na szaleńcze zbrojenia. A Wennerstrom przewidział również dalszy systematyczny wzrost zużycia ropy w USA, związany z głębokim przekonaniem przeciętnego Amerykanina, że sam Bóg dał mu prawo zużyć do szczętu wszelkie bogactwa planety dla własnego komfortu. Przewidział także spadek wydobycia ropy w Związku Radzieckim (na przekór planom, a za sprawą marnej technologii) do tak niskiego poziomu, że Rosjanie będą musieli wznowić import tego surowca. Te trzy czynniki spowodowały ponowne ożywienie w branży tankowców, które teraz, latem 1982 roku, przekształcało się w prawdziwy boom.
– Jak wiesz – kontynuował Wennerstrom – we wrześniu ubiegłego roku podpisałem z Japończykami kontrakt na budowę nowego tankowca. Ludzie z branży twierdzili zgodnie, że oszalałem: połowa mojej floty stoi bezczynnie w Stromstad Sound, a ja zamawiam nowy statek. Ale ja bynajmniej nie straciłem rozumu. Znasz pewnie historię East Shore Oil Company?
Larsen ponownie kiwnął głową. Dziesięć lat temu ta mała amerykańska firma naftowa z Luizjany przeszła w ręce dynamicznego przedsiębiorcy, Clinta Blake'a. W ciągu dziesięciu lat rozrosła się i zwiększyła swoje obroty tak, że bliska już była dogonienia sławnych “siedmiu sióstr” – siedmiu gigantycznych karteli wiodących prym w światowym przemyśle naftowym.
– Otóż latem przyszłego roku Clint Blake ma zamiar podbić Europę. To trudny, zatłoczony rynek, ale on uważa, że zdoła się przebić. Instaluje parę tysięcy stacji benzynowych przy szosach europejskich, będzie tam sprzedawał paliwa i oleje własnej produkcji. I będzie do tego potrzebował wielu tankowców. Mam już z nim siedmioletni kontrakt na transport ropy z Bliskiego Wschodu do Europy Zachodniej. Blake buduje w Rotterdamie własną rafinerię – w sąsiedztwie rafinerii Esso, Mobil i Chevron. I tu właśnie przyda mi się ten nowy tankowiec. Jest wielki, ultranowoczesny i strasznie drogi… ale opłaci się. Będzie robił w ciągu roku pięć, sześć rejsów między Zatoką Perską i Rotterdamem, i w ten sposób zamortyzuje się całkowicie już po pięciu latach. Ale nie jest to główny powód, dla którego go buduję. Dla mnie ważne jest to, że będzie największy i najlepszy: mój okręt flagowy i zarazem mój pomnik. A ty, Thor, będziesz jego dowódcą.
Larsen siedział w milczeniu. Dłoń Lizy powędrowała po stole i leciutko uścisnęła jego rękę. Jeszcze dwa lata temu Norweg nie mógłby zostać kapitanem statku pływającego pod szwedzką banderą. Ale od czasu Porozumienia Góteborskiego, do którego zawarcia sam Wennerstrom walnie się przyczynił, szwedzki armator mógł się ubiegać o honorowe obywatelstwo Szwecji dla wyróżniających się oficerów Skandynawów, dzięki czemu mogli oni otrzymywać dowództwo statków. Taki wniosek w sprawie Larsena został już złożony – i przyjęty.
Przyszła pora na kawę; pili ją ze smakiem.
– Budowę zleciłem stoczni Isikawadżima-Harima – ciągnął Wennerstrom. – Nie miałem zresztą wyboru. To jedyna stocznia w świecie dysponująca tak dużym suchym dokiem.
Czasy budowania statków na pochylniach, skąd następnie spuszczano je na wodę, należały już do przeszłości. Zbyt wielkie stały się rozmiary i ciężar statków. Współczesne giganty buduje się w ogromnych suchych dokach; gdy kadłub jest gotów, otwiera się śluzy i statek sam odrywa się od dna, w miarę jak podnosi się wpływająca do doku woda.
– Prace rozpoczęto czwartego listopada – mówił dalej Wennerstrom – stępkę położono trzydziestego stycznia. Robota idzie szybko. Kadłub spłynie z bloków pierwszego listopada tego roku, potem trzy miesiące prac wyposażeniowych i prób morskich, i drugiego lutego będzie można ruszyć w pierwszy rejs. I to ty będziesz na mostku, Thor.
– Dziękuję – odezwał się wreszcie Larsen. – A jak chcesz nazwać statek?
– Myślałem o tym, oczywiście. Czy dobrze pamiętasz sagi? Więc nazwiemy go tak, by sprawić przyjemność Niornowi, bogowi morza. – Wennerstrom podniósł swoją szklankę z wodą i popatrzył przez nią na płomień świecy, tkwiącej w żelaznym kandelabrze. – Niorn bowiem rządzi i ogniem, i wodą, dwoma największymi wrogami każdego kapitana tankowców: niebezpieczeństwem eksplozji i okrutnym morzem.
Płomień świecy i woda w szklance rzucały na twarz starego człowieka refleksy; tak samo musiały odbijać się w jego oczach ogień i woda czterdzieści lat temu, kiedy tkwił bezradnie w łodzi ratunkowej, zaledwie cztery kable od płonącego tankowca, pierwszego statku, jakim dowodził, patrząc, jak jego załoga smaży się w gorejącym morzu.
Larsen mocno wątpił, czy stary rzeczywiście wierzy w te mity; ale Liza jakimś szóstym zmysłem, właściwym tylko kobietom, wyczuwała, że Wennerstrom wierzy w każde słowo. Nagle starzec niecierpliwym gestem odsunął od siebie szklankę i napełnił swój pusty dotąd kieliszek czerwonym winem.
– A więc damy statkowi imię córki Niorna, najpiękniejszej z bogiń. Będzie się nazywał “Freya”! – podniósł wysoko kieliszek.
– Za pomyślność “Freyi”! Wypili do dna.
– Takiego statku świat jeszcze nie widział – mówił Wennerstrom w rozmarzeniu. – A kiedy przestanie pływać, niczego podobnego już nigdy świat nie zobaczy.
Larsen dobrze pamiętał, że dwa największe dotąd tankowce świata, “Bellamya i “Batillus”, oba należące do francuskiego oddziału Shella, mają nieco ponad 500000 ton.
– Jaka będzie wyporność statku? – spytał. – Ile ropy będzie mógł przewieźć?