– Och, zupełnie o tym zapomniałem – uśmiechnął się figlarnie stary armator. – No więc, milion ton.
Larsen usłyszał głębokie westchnienie siedzącej obok żony. Przez dłuższą chwilę milczał.
– Wielki – powiedział w końcu. – Bardzo wielki.
– Największy, jaki kiedykolwiek pływał po morzach – dodał Wennerstrom z emfazą.
Dwa dni później na londyńskim lotnisku Heathrow wylądował jumbo-jet z Toronto. Wśród pasażerów był niejaki Azamat Krim, urodzony w Kanadzie syn imigranta. Podobnie jak Andrij Dracz, również Azamat zanglicyzował swoje nazwisko: teraz nazywał się Arthur Crimmins. Był jednym z tych, których Drake zanotował sobie przed laty jako ludzi całkowicie podzielających jego poglądy. Dzisiaj Drake czekał na niego na lotnisku. Kiedy Azamat wyłonił się wreszcie z sali kontroli celnej, wsiedli do samochodu i pojechali prosto do mieszkania Drake'a, w pobliżu Bayswater Road.
Azamat Krim, z pochodzenia Tatar krymski, był krępy, smagły i żylasty. Jego ojciec, w przeciwieństwie do Stefana Dracza, podczas II wojny światowej nie walczył przeciwko Armii Czerwonej, ale w jej szeregach. Ta lojalność wobec Rosji nic mu jednak nie pomogła. Pojmany w walce, już w niewoli niemieckiej dowiedział się, że Stalin oskarża cały jego naród o kolaborację z Niemcami. Zarzut pozbawiony był jakichkolwiek podstaw, ale Stalinowi wystarczyło to, by deportować wszystkich Tatarów krymskich na pustkowia wschodu. Dziesiątki tysięcy zginęły już w podróży, w nie opalanych bydlęcych wagonach, tysiące dalszych w lodowatych ostępach Kazachstanu i Syberii.
O śmierci całej swej rodziny dowiedział się Czyngiz Krim jeszcze w niemieckim obozie pracy. Uwolniony w 1945 roku przez Kanadyjczyków, szczęśliwie uniknął “repatriacji” do Stalina – na rozwałkę lub do lagru. W austriackiej stadninie, gdzie pracował po wyzwoleniu obozu, wypatrzył go któregoś dnia kanadyjski oficer, zawodowy jeździec rodeo z Calgary. Kanadyjczyk tak zachwycił się mistrzowskim opanowaniem koni i talentem jeździeckim tatarskiego żołnierza, że zaprzyjaźnił się z nim, a w końcu załatwił mu legalną imigrację do Kanady. Tutaj Krim ożenił się i doczekał syna. Azamat, dziś już trzydziestoletni, był równie jak Drake zażartym wrogiem Kremla. Żył pragnieniem pomsty za cierpienia swojego narodu.
W domu Drake przedstawił Tatarowi swój plan. Krim nie miał żadnych zastrzeżeń. Razem już opracowali ostatnie szczegóły skoku na bank w północnej Anglii, skoku, który miał im zapewnić niezbędne fundusze.
Człowiekiem, któremu Adam Munro złożył raport w głównej kwaterze Firmy, był jego bezpośredni przełożony Barry Ferndale, szef sekcji radzieckiej SIS. Również Ferndale zasłużył się przed laty w pracy w terenie”; uczestniczył miedzy innymi w “wysysaniu” Pienkowskiego, ilekroć ten rosyjski informator odwiedzał Wielką Brytanię w delegacjach handlowych. Ferndale był niski i okrągły, miał rumiane policzki i wesołe usposobienie. Za manierami dobrodusznego wesołka i za pozorną naiwnością ukrywał jednak bystry umysł i głęboką wiedzę o sprawach ZSRR.
W swoim gabinecie na trzecim piętrze sztabu Firmy najpierw przesłuchał od początku do końca taśmę przywiezioną z Moskwy. Potem zaczął nerwowo przecierać okulary, podskakując niemal z podniecenia.
– Na litość boską, Adam, chłopie! Cóż to za niebywała historia! To przecież wprost bezcenne.
– Jeśli prawdziwe – rzucił ostrożnie Munro. Ferndale żachnął się, jak gdyby ta myśl nie przyszła mu dotąd do głowy.
– Och, oczywiście, jeśli prawdziwe… A propos, jak to właściwie zdobyłeś?
Munro starannie wyrecytował swoją historyjkę. Była zresztą prawdziwa w najdrobniejszych szczegółach, z wyjątkiem jednego: jako dostarczyciela taśmy wymienił Anatola Kriwoja.
– Kriwoj… tak, tak, słyszałem o nim, oczywiście – powiedział Ferndale. – Dobrze, teraz każę to przełożyć na angielski i przedstawię Mistrzowi. To może być naprawdę wielki numer. Rozumiesz oczywiście, że nie będziesz mógł wrócić od razu do Moskwy? Masz się gdzie zatrzymać? W twoim klubie? Znakomicie. Pierwszorzędnie. No więc, rozerwij się teraz trochę, zjedz dobry obiad i posiedź w tym swoim klubie przez parę dni.
Odprawiwszy swojego moskiewskiego pracownika, Ferndale zatelefonował do żony, by powiedzieć, że nie wróci wieczorem do ich małego domku w peryferyjnej dzielnicy Pinner, ale pozostanie na noc w mieście. Żona znała jego zawód i była już do takich zdarzeń przyzwyczajona. Przez całą noc pracował nad przekładem tekstu z taśmy, w zupełnej samotności. Władał rosyjskim biegle. Może bez tego nadzwyczajnego wyczucia niuansów, jakie miał Munro i jakie cechuje ludzi prawdziwie dwujęzycznych, ale wystarczająco, by przetłumaczyć każdy tekst. Nie opuścił ani słowa z raportu Jakowlewa ani z następującej po nim krótkiej, lecz doniosłej dyskusji trzynastu członków Politbiura.
Następnego ranka o dziesiątej, niewyspany, ale tak samo różowy i świeży jak zawsze, Ferndale zadzwonił przez wewnętrzną linię do sekretarki Sir Nigela Irvine'a i zapowiedział swoją wizytę. Już po dziesięciu minutach był u naczelnego dyrektora Firmy. Sir Nigel przeczytał maszynopis w milczeniu, potem odłożył go i spojrzał na leżącą na biurku taśmę.
– Czy to autentyczne?
Ferndale zrezygnował tym razem ze zwykłej jowialności, choć od lat był bliskim kolegą Irvine'a, a jego awans na najwyższe stanowisko oraz nobilitacja nic nie zmieniły w ich wzajemnych stosunkach.
– Czy ja wiem? – rzekł z namysłem. – Trzeba by sprawdzić masę rzeczy. Adam mówi, że spotkał przelotnie tego Kriwoja na przyjęciu w ambasadzie czeskiej, przeszło dwa tygodnie temu. Jeśli Kriwoj istotnie myślał o przejściu na naszą stronę, byłaby to dla niego dobra okazja. Dokładnie tak samo postąpił w swoim czasie Pienkowski: poznał jakiegoś dyplomatę na neutralnym gruncie i zaproponował sekretne spotkanie f w późniejszym terminie. Oczywiście traktowaliśmy go z największą podejrzliwością, póki nie sprawdziliśmy jego informacji. I tak samo chcę postąpić tutaj.
– A konkretnie? – spytał Sir Nigel.
Ferndale znów zaczął przecierać okulary. Fama głosiła, że prędkość z jaką polerował szkło odpowiada szybkości jego myśli. Tym razem robił to z prawdziwą furią.
– Po pierwsze: sam Munro – powiedział. – Jeśli to pułapka, to może zatrzasnąć się już przy najbliższym spotkaniu. Dlatego lepiej będzie zatrzymać go tu na urlopie, zanim nie skończymy prac nad taśmą. Nie wykluczone… po prostu nie wykluczone… że tamci próbują wywołać jakiś incydent dyplomatyczny.
– A czy należy mu się urlop?
– Tak, szczęśliwie właśnie tak. Został przeniesiony do Moskwy w takim pośpiechu, że nie zdążył wykorzystać należnego dwutygodniowego urlopu.
– No to niech go wykorzysta. Ale powinien pozostawać w kontakcie z nami. I niech nie opuszcza Wyspy. Żadnego włóczenia się za granicę, dopóki nie wyjaśnimy tej sprawy.
– Następnie taśma – ciągnął Ferndale. – To jakby dwie różne sprawy: raport Jakowlewa i głosy ludzi z Biura Politycznego. O ile wiem, nigdy dotąd nie słyszeliśmy głosu Jakowlewa. Nie wchodzi więc w grę analiza jego autentyczności. Korzystne jest jednak to, że on mówi o zawiłych sprawach technicznych. Byle kto nie mógłby tego wymyślić. Dlatego chciałbym skonsultować to z paroma ekspertami od chemicznego wzbogacania ziarna. W Ministerstwie Rolnictwa jest cały wydział zajmujący się tymi sprawami. Nie musimy oczywiście nikogo informować, na co potrzebne nam te wiadomości, ale muszę mieć pewność, że ten wypadek z zaworem Lindanu jest w ogóle możliwy…
– Pamiętasz dokumentację, jaką miesiąc temu pożyczyli nam kuzyni? – przerwał mu nieoczekiwanie Irvine. – Te zdjęcia z satelitów Kondor?
– Pamiętam, oczywiście.
– Myślę, że trzeba porównać te zdjęcia z wyjaśnieniem zawartym na taśmie. Co dalej?
– Drugą część nagrania poddamy analizie autentyczności głosów. Potnę taśmę na krótkie kawałki, tak żeby nikt nie zorientował się, o czym właściwie mowa. Laboratorium językowe w Beaconsfield zbada frazeologię, składnię, wyrażenia kolokwialne, osobliwości dialektów regionalnych, itd. Ale decydująca będzie oczywiście analiza porównawcza samych głosów.
Sir Nigel skinął głową ze zrozumieniem. Dobrze wiedział, że głos ludzki, rozłożony elektronicznie na pojedyncze impulsy, jest czymś równie indywidualnym jak odciski palców. Nie ma dwóch takich samych głosów.
– Doskonale, Barry – powiedział – ale zależy mi jeszcze na dwóch rzeczach. Po pierwsze, oprócz mnie, ciebie i Munro na razie nikt nie może o tym wiedzieć. Jeżeli to fałszywka, nie warto niepotrzebnie rozbudzać nadziei, jeśli nie – to mamy do czynienia z niebezpiecznym materiałem wybuchowym. Po drugie, nie chcę więcej słyszeć nazwiska Anatola Kriwoja. Wymyślcie dla niego jakiś pseudonim, jak dla każdego agenta. W przyszłości używajcie tylko tego pseudonimu.
Dwie godziny później Ferndale dodzwonił się do Munro, który jadł właśnie lunch w swoim klubie. Ponieważ rozmowa odbywała się przez sieć publiczną, mówili potocznym językiem świata biznesu.
– Dyrektor jest bardzo zadowolony z twojego bilansu – powiedział Ferndale. – W nagrodę postanowił dać ci teraz urlop na jakieś dwa tygodnie. My tymczasem zorientujemy się w tym wszystkim i postanowimy, co robić dalej. Masz jakieś upatrzone miejsce na wakacje?
Munro nie miał, ale ton Ferndale'a dawał mu wiele do myślenia. To nie była propozycja – to był rozkaz.
– Chętnie pojechałbym do Szkocji – odpowiedział. – Zawsze marzyłem, aby powędrować latem wzdłuż wybrzeża, od Lochaber aż do Sutherland.
Ferndale wyraźnie się ucieszył i rozmarzył.
– Taaak… Góry Kaledońskie, doliny starej kochanej Szkocji. O tej porze roku musi tam być pięknie. Co prawda, znam to wszystko tylko z opowieści, ale jestem pewien, że będziesz zachwycony. Dzwoń do mnie, powiedzmy, co drugi dzień. Masz mój domowy numer, prawda?
Tydzień później Myrosław Kamynski, z dokumentami wystawionymi przez Czerwony Krzyż, przyjechał do Anglii. Całą Europę przejechał pociągiem. Bilet kupił mu Drake, którego zasoby finansowe były już jednak bliskie wyczerpania. W Londynie Kamynski poznał Krima, a od Drake'a otrzymał pierwsze zadanie.