Wydobył z teczki małą foliową torebkę zawierającą młody pęd pszenicy.
– Jeden z naszych chłopców zwędził to z pola pod Leningradem. – Damy to do zbadania naszemu Departamentowi Rolnictwa – ucieszył się Benson. – Czy ma pan jakieś inne sprawy, Nigel?
– O, nic wielkiego… Może parę drobiazgów…
– No, niechże pan mówi – naciskał Benson. Sir Nigel nabrał powietrza w płuca.
– Chodzi o rosyjskie oddziały w Afganistanie. Podejrzewamy, że przemykają się dolinami w stronę Pakistanu i Indii. A ponieważ uważamy ten teren za swoją strefę wpływów, więc gdybyście chcieli rzucić na to okiem z Kondora…
– Załatwione – rzekł Benson bez wahania.
– A poza tym – ciągnął Sir Nigel – ten sowiecki informator, którego wywieźliście z Genewy dwa tygodnie temu… On chyba sporo wie o wtyczkach KGB w naszym ruchu związkowym.
– Wysłaliśmy wam protokoły przesłuchań – rzucił Allen pospiesznie.
– Tak, ale chcielibyśmy mieć do niego bezpośredni dostęp. Allen spojrzał na Kahna, ten tylko wzruszył ramionami.
– OK – powiedział Benson. – A czy my możemy mieć dostęp do “Słowika”?
– Niestety nie – odparł Sir Nigel. – To całkiem inna sprawa. “Słowik” działa w piekielnie trudnych warunkach, jest wystawiony na największe ryzyko. A ja nie chcę płoszyć ryby, zanim na dobre nie połknie haczyka. Zresztą będziecie dostawać wszystko to, co my, i równie szybko. Ale nie włączajcie się w to. Postaram się zwiększyć częstotliwość i objętość dostaw, ale to wymaga czasu i wielkiej ostrożności.
– Na kiedy przewidziana jest następna dostawa? – spytał Allen.
– Od dziś za tydzień. W każdym razie wtedy ma być spotkanie, ale mam nadzieję, że również towar.
Noc spędził Sir Nigel w należącym do CIA domku wiejskim w Wirginii; następnego dnia “pan Barrett” odleciał z powrotem do Londynu, t ym samym samolotem, w towarzystwie tego samego generała lotnictwa.
Trzy dni później Azamat Krim odpływał na pokładzie starej “Queen Elizabeth II” od nabrzeża 49 w porcie nowojorskim – do Southampton. Zdecydował się na podróż morską zamiast lotniczej, bo to stwarzało większą szansę, że jego bagaż nie będzie prześwietlany aparaturą rentgenowską. Zakupy udały się w całej pełni. Wśród jego bagaży była typowa, przewieszana przez ramię aluminiowa skrzynka, jakiej zwykli używać zawodowi fotografowie do przewozu swoich kamer i obiektywów. Nie można jej było prześwietlić – można było jednak ręcznie sprawdzić zawartość. Rzecz w tym, że wymodelowana gąbka, wypełniająca skrzynkę i chroniąca aparaty i obiektywy przed wzajemnym obijaniem, przyklejona była dołem do fałszywego dna, umieszczonego dwa cale nad prawdziwym. W powstałej w ten sposób przestrzeni zmieściły się dwa rewolwery i kilka magazynków z amunicją.
Inny bagaż, ukryty głęboko na dnie małego kufra z ubraniami, stanowiła aluminiowa tuba z nakrętką, zawierająca coś, co przypominało długi teleobiektyw, około 4 cali średnicy. Krim zakładał, że tylko najbardziej podejrzliwy celnik mógłby rozpoznać w tym przedmiocie coś innego niż rodzaj obiektywu stosowanego przez fanatyków fotografii do zdjęć z bardzo dużej odległości; umieszczone w tym samym kuferku albumy zdjęć dzikich zwierząt i ptaków miały potwierdzać tę interpretację.
W istocie ów “obiektyw” był wzmacniaczem obrazu – zwanym też noktowizorem – jaki można swobodnie, bez specjalnego zezwolenia, kupić w Stanach Zjednoczonych, ale nie w Wielkiej Brytanii.
W niedzielę, 8 sierpnia upał lał się z nieba na Moskwę, toteż wszyscy, którzy nie wyjechali na podstołeczne plaże, tłoczyli się na licznych tutaj pływalniach, zwłaszcza na nowym zespole basenów, zbudowanym na Olimpiadę 1980. Ale pracownicy ambasady brytyjskiej, podobnie jak kilkunastu innych przedstawicielstw zagranicznych, spędzali ten dzień na nadrzecznej plaży powyżej mostu Uspienskiego. Był wśród nich Adam Munro. Próbował zachowywać się równie beztrosko jak inni, ale przychodziło mu to z trudem. Stanowczo za często spoglądał na zegarek, w końcu zaczął się ubierać.
– Hej, Adam, chyba nie masz zamiaru wracać? Jeszcze kawał dnia przed nami! – zawołała doń jedna z sekretarek.
Zmusił się do grymasu niezadowolenia.
– Niestety, obowiązki wzywają! – odkrzyknął. – Muszę przygotować tę cholerną wizytę Izby Handlowej z Manchesteru.
Poszedł przez zarośla do samochodu, wrzucił do środka swój plażowy ekwipunek, rozejrzał się ukradkiem, czy nikt go nie obserwuje, i zamknął samochód. Dokoła kręciło się zbyt wielu mężczyzn w sandałach, luźnych spodniach i rozpiętych koszulach; gdyby nawet jeden z nich był szpiclem, nie można by go było rozpoznać. Munro przyjął optymistyczne założenie, że ludzie z KGB nigdy nie zdejmują marynarek; a że w zasięgu jego wzroku nie było nikogo, kto by miał na sobie ten nieodłączny rekwizyt, ruszył śmiało przez las na północ.
Walentyna czekała już na niego ukryta w cieniu drzew za polaną. Mimo całej radości, jakiej doznawał na jej widok, poczuł nerwowy skurcz żołądka. Nie miała przecież żadnego doświadczenia w tej zabawie w chowanego ze szpiclami, nie można więc było wykluczyć, że jest śledzona. Jeśli tak – jemu samemu, jako dyplomacie, grozi co najwyżej wydalenie z kraju, tyle że reperkusje międzynarodowe tego wydalenia mogą być ogromne. Ale i to nie było jego głównym zmartwieniem – najbardziej przerażało go to, co stanie się z Walentyną, jeśli ją schwytają. Bez względu na motywy, jakimi się kierowała, jej czyn miał tylko jedną kwalifikację prawną: zdrada stanu.
Objął ją i pocałował. Odwzajemniła pocałunek, ale drżała w jego ramionach.
– Boisz się? – spytał.
– Trochę – przytaknęła. – Słuchałeś tego nagrania?
– Tak, zanim przekazałem je dalej. Może nie powinienem był tego robić, ale zrobiłem.
– A więc wiesz już, że czeka nas głód. Widzisz, ja już doświadczyłam głodu w tym kraju, tuż po wojnie. Byłam małym dzieckiem. To było straszne… ale wtedy wiedzieliśmy, że przyczyną jest wojna, Niemcy. I jakoś to znosiliśmy. Nasi przywódcy byli z nami, dążyli do poprawy sytuacji.
– Może i tym razem jakoś sobie poradzą – odezwał się Munro bez przekonania.
Walentynę tylko to zirytowało.
– Ależ oni nawet nie próbują! Siedzę tam, słucham ich głosów, przepisuję taśmy. Ciągle tylko się kłócą, każdy próbuje ratować własną głowę.
– A ten… wuj twojego męża, marszałek Kierenski? – spytał ostrożnie.
– Nie lepszy od innych. Kiedy wychodziłam za mąż, wuj Nikołaj przyszedł na nasze wesele. Pomyślałam wtedy: jaki to wesoły, sympatyczny człowiek. Ale to, oczywiście, było jego życie prywatne. Dzisiaj słucham go w życiu publicznym. Jest taki sam jak inni, bezwzględny i cyniczny. Każdy z nich kombinuje tylko, jak zyskać przewagę nad innymi, jak zdobyć władzę… a naród niechaj diabli biorą. Czasami myślę, że powinnam być taka jak oni. Ale nie potrafię. Ani teraz, ani już nigdy w życiu.
Munro patrzył na sosny po drugiej stronie polany, ale widział drzewka oliwne i młodego żołnierza wykrzykującego: “Nie jestem żadnym twoim chłopcem!”. Zdumiewające – pomyślał -jak łatwo rządy tracą kontrolę nad poddanymi przez zwykłe nadużycie władzy. Nie zawsze tak jest, może nawet nieczęsto – ale jednak…
– Mógłbym cię wyrwać z tego bagna, naprawdę. Musiałbym potem odejść z dyplomacji, ale to właściwie i tak już postanowione. A Sasza jest jeszcze tak mały, że z łatwością zaadaptowałby się gdzie indziej.
– Nie, Adamie. To silna pokusa, ale nie mogę. Cokolwiek się zdarzy, czuję, że tu jest mój kraj i tu muszę zostać – zawahała się przez chwilę. – Może zresztą kiedyś… nie wiem.
Siedzieli dłuższy czas w ciszy, trzymając się za ręce. Ona pierwsza przerwała milczenie.
– Czy twoi… ludzie z wywiadu zabrali taśmę do Londynu?
– Myślę, że tak. Oddałem ją człowiekowi, który, jak sądzę, reprezentuje Secret Service w ambasadzie. Pytał mnie, czy będzie następna?.
Walentyna ruchem głowy wskazała na swoją sportową torbę.
– Jest tylko kopia pisemna. Nie będę już mogła przynosić taśm. Po przepisaniu zamyka się je w kasie pancernej, a ja nie mam klucza. Te papiery w torbie to następne posiedzenie Biura.
– Jak to zdobywasz?
– Po każdym zebraniu taśmy i stenogramy przenoszone są pod strażą do budynku Komitetu Centralnego. Jest tam zamknięty wydział, w którym pracuję z pięcioma koleżankami. Kierownikiem jest mężczyzna. Po przepisaniu taśmy zamyka się w sejfie.
– To w jaki sposób wyniosłaś tę pierwszą?
– Ten kierownik jest nowy, przyszedł dopiero w zeszłym miesiącu. Poprzedni zostawiał nam więcej swobody. Obok naszego pokoju jest studio nagrań, w którym kopiujemy taśmy przed zamknięciem w sejfie. Miesiąc temu robiłam to ja. Byłam tam sama dostatecznie długo, żeby ukraść kopię i zastąpić ją czystą taśmą.
– Czystą? – przeraził się Munro. – Jeśli będą chcieli ją przesłuchać, natychmiast zauważą zamianę!
– To nieprawdopodobne – uspokoiła go. – Po kontroli zgodności protokołu pisemnego z taśmą matką nikt już taśm nie słucha, i tylko protokół jest do wglądu w archiwum. Z tą taśmą miałam dużo szczęścia. A wyniosłam ją w torbie z zakupami, pod żywnością kupioną w kantynie KC.
– Nie rewidują cię?
– Prawie nigdy. My, elita Nowej Rosji, cieszymy się zaufaniem – dodała z sarkazmem. – Aż papierami jest jeszcze łatwiej. Protokół z ostatniego posiedzenia czerwcowego odbiłam na kopiarce. Zrobiłam po prostu jedną kopię za dużo, potem cofnęłam licznik o jedną pozycję. Potem ten dodatkowy egzemplarz wetknęłam pod taki staroświecki pas do pończoch… noszę czasem coś takiego do pracy. Trochę od tego byłam grubsza, ale jakoś nikt nie zauważył.
Adamowi robiło się słabo na myśl o jej nieostrożności.
– O czym mówili na tym zebraniu? – spytał wskazując na torbę.
– O możliwych konsekwencjach. O tym, co będzie, kiedy zacznie się głód. Jak zareaguje ludność. Najgorsze, że potem, na początku lipca, było jeszcze jedno zebranie, a ja nie znam jego treści, bo byłam na urlopie. Nie mogłam przecież zrezygnować z urlopu… to wzbudziłoby podejrzenia. Po powrocie rozmawiałam z dziewczyną, która przepisywała tamten protokół. Była blada z przerażenia i nic nie chciała powiedzieć.