Znacznie większym zagrożeniem była pani Davis. Na razie jeszcze milczała, może niezbyt pewna swego, może chciała się przekonać niezbicie, może dopiero dojrzewała w niej jakaś decyzja. Marietta nie miała cienia wątpliwości, że jeśli ta decyzja dojrzeje, pani Davis nie zawaha się ani sekundy przed wywołaniem skandalu. Arabelli nienawidziła, pułkownika uwielbiała, z triumfem i satysfakcją oczyści pamięć swojego idola, zwalając całą winę na jego wredną żonę…

Chyba że…

Chyba że to jednak, mimo wszystko, sam pułkownik zawinił. Słusznie go podejrzewano, miał ten diament, a przynajmniej wiedział, gdzie jest. Sumienie go zagryzło i nie widząc wyjścia, popełnił samobójstwo. Może pani Davis bierze pod uwagę taką ewentualność i milczy, żeby nie rzucić na niego cienia pośmiertnie…

Rozważywszy tę możliwość, Marietta sama do siebie potrząsnęła głową. Nie, to wykluczone, znała przecież pułkownika, a pani Davis znała go jeszcze dłużej i lepiej, był wstrętny, ale wedle własnych kryteriów nieskalanie uczciwy. Żadna kradzież nie wchodziła w rachubę, to Arabella coś namieszała i ukryła diament także i przed nim. Nie mógł o nim wiedzieć. Pani Davis taki pomysł nawet nie zaświta, pułkownik jest dla niej czysty jak łza, wszystko obciąża Arabellę. Wywlecze to w jakiejś przez siebie wybranej chwili i w dodatku załatwi sprawę z hukiem i grzmotem, sprowadzi ludzi, prawników, rodzinę, policję, pół parlamentu, sędziów, diabli wiedzą kogo jeszcze. Komisyjnie rozwiną wszystkie kłębki wełny…

Tu Marietta zatrzymała się i zmieniła tok myślenia. Pani Davis miała mniej swobodny dostęp do Arabelli niż ona sama. Mogła jeszcze nie wiedzieć, gdzie Arabella ukryła diament po raz drugi, po tych idiotycznych molach. Mogła myśleć, że znalazła zupełnie inny schowek, mniej narażony na pogryzienie. Mogła szukać po szufladach, wazonach, pudłach na kapelusze, może wśród książek w bibliotece, dość tam stoi grubych tomów, w których, po wycięciu kartek ze środka, diament zmieściłby się bez trudu. A, właśnie…! Jej poszukiwania są utrudnione, rzadko zyskuje pełnię swobody, może zatem ciągle szuka, jeszcze nie znalazła i dlatego nic nie mówi…?

W końcu jednakże dojdzie do wełny. Przedtem sprawdzi poduszki, materace… Łatwo sprawdzi, zaszyć diament w czymś takim Arabella musiałaby osobiście, do szycia talentu nie ma, wystarczyłoby przejrzeć szwy i ten nierówny kawałek wskazałby ją jak palcem. Potem pani Davis, zdumiona zapewne i z niedowierzaniem, ruszy wełnę, zapewne taką samą metodą, jaką zastosowała Marietta…

Poderwało ją z miejsca. Boże drogi, co za szczęście, że nie pocięła tej wełny! Musi już, natychmiast, jeszcze dzisiaj, zamienić te kłębki, podrzucić poprzedni z czymś twardym w środku, najlepszy byłby kawałek szkła…

Rozejrzała się gorączkowo dookoła i wzrok jej padł na nie dopalony węgiel w kominku. Pierwszy raz pobłogosławiła klimat Anglii, który potrafił dokonać wielkiego dzieła i zmusić ludzi do palenia w kominkach nawet w czerwcu. Wybrała stosowną bryłkę, starannie okręciła tym samym papierem i ponownie, w wielkim pośpiechu, acz uważnie, przystąpiła do przewijania.

Myślała dalej, z troską i w skupieniu. Swojej wełny wyrzucić nie może. Załóżmy, że pani Davis dodziubie się czegoś twardego, niech będzie, sprowadzi tu wszystkie władze i całe społeczeństwo, zaczną rozwijać kłębki. Na węgiel natknąć się nie mają prawa, po kolejnej zamianie w żadnym kłębku nie znajdą niczego. Arabella, która potrafiła przeżyć prawie dwadzieścia lat ze znienawidzonym mężczyzną, nie ujawniając swoich uczuć, bez wątpienia potrafi zachować spokój i teraz. Zniknięciem diamentu poczuje się zapewne wstrząśnięta, ale nie powie ani słowa i wstrząs ukryje pod zwyczajnym zdenerwowaniem, do zdenerwowania będzie miała prawo, może nawet spazmować i nikogo to nie zdziwi. Pani Davis zaś wyjdzie na idiotkę, Marietta sama chętnie zaświadczy, że od śmierci pułkownika zdradzała objawy jakiejś dziwnej obsesji, jakby trochę zwariowała. Sprawa diamentu znów upadnie.

Oczywiście, tak należałoby to załatwić, gdyby cała afera wybuchła, zanim ona zdąży się stąd legalnie oddalić…

Z drugiej strony jednakże Arabella będzie przecież wiedziała, że ktoś ukradł jej diament, i to w ostatnim czasie. Zapewne bez trudu odgadnie, kto. Prędzej czy później każe ścigać pokojówkę, twierdząc, na przykład, że ukradła jej coś innego, naszyjnik z rubinów albo perły, albo cokolwiek. Ma dość pieniędzy, żeby zatruć życie Marietty i nawet szantaż tu nie pomoże, bo w takich sytuacjach zabija się szantażystę. No, powiedzmy… Diament leży w bezpiecznym miejscu razem z wyjaśniającym listem, Arabella zaś płaci. Jeśli Marietta zginie, wszystko zostanie ujawnione, Arabella skompromitowana nieodwołalnie…

No rzeczywiście, doskonałe rozwiązanie! Marietta wcale nie chce ginąć, a kompromitacja Arabelli potrzebna jest jej akurat jak piąte koło u wozu. Zależy jej wyłącznie na tej cudownej zdobyczy, która wszelki lęk przed nędzą na wieki usunie poza horyzont…

Zatem absolutnie nie można dopuścić, żeby pani Davis wygłupiła się z donosem.

Tę ostatnią kwestię Marietta postanowiła rozważyć później, na spokojnie, kiedy już dokona podstawowych i najpilniejszych zabiegów.

Szkatułka z drzewa sandałowego stała w sypialni, na niskim stoliczku, obok toalety. Arabella, która w czasie pierwszego małżeństwa starała się nie opuszczać swoich apartamentów co najmniej do południa, teraz radośnie schodziła do jadalni o jakiejś upiornie wczesnej godzinie, wpół do dziewiątej na przykład, na wspólne śniadanie z narzeczonym, który przybywał z wizytą o świcie. George młodszy, zakochany bardziej niż we wczesnej młodości, szalał na granicy przyzwoitości, twierdząc przy tym, że bez Arabelli nic mu nie smakuje. Marietta za te poglądy była mu głęboko wdzięczna.

Już o dziewiątej pozbyła się swojej pani, obarczona obowiązkiem przygotowania stroju na popołudnie. Niecierpliwie czekała, aż pójdzie sobie także dziewka od czyszczenia kominków, wyjmując przez ten czas suknię i dobierając do niej pantofelki. Kilka par ustawiła na podłodze wokół szkatułki i klęczała wśród nich, symulując głęboki namysł.

Dziewka poszła precz. Zaledwie Marietta zdążyła dokonać zamiany kłębków i zamknąć szkatułkę zakrzywioną szpilką, do sypialni wkroczyła pani Davis.

Wyjęty ze szkatułki kłębek Marietta trzymała jeszcze w ręku. W fałdach obfitej spódnicy miała dość niezauważalnych kieszeni, w których się łatwo mieścił, ale nie mogła teraz w tych fałdach gmerać. Jednym zręcznym ruchem wsunęła go pod niski stoliczek i obejrzała się na zarządczynię.

– Ach, jak to dobrze, że pani tu przyszła – rzekła z szacunkiem. – Nie mogę się sama zdecydować, czy do tej liliowej sukni lepsze będą różowe czy niebieskie? Bo ten fiolet chyba za ciemny? Identycznego koloru nie mamy. Jak pani sądzi?

Zdaniem pani Davis dla Arabelli najstosowniejszy był wór pokutny, ale nie zamierzała wyjawić swojej opinii. Nagła grzeczność zazwyczaj aroganckiej Marietty wydała się jej podejrzana. Niechętnie rzuciła okiem na pantofle i suknię.

– Sama te rzeczy wiesz najlepiej – zauważyła sucho. – Zmień suknię, jeśli masz kłopot. Lady Blackhill chętnie pojedzie do miasta i kupi pantofle we właściwym kolorze. Zamówi sobie. Wtedy ją w to ubierzesz. Dziwię ci się, dotychczas nie pytałaś mnie o zdanie.

Na takie uwagi Marietta umiała reagować.

– Ach, bo zawsze kolory pasowały. Dziękuję pani, to doskonały pomysł, tak zrobię!

Pani Davis stała nad nią jak kat, coś węsząc. Marietta była naprawdę zręczna, chowaną do szafy suknią rozmiotła poustawiane parami pantofle, wyjęła inną, zieloną, tak ciemną, że prawie czarną, bo w zasadzie Arabellę wciąż jeszcze obowiązywała żałoba, którą w zaciszu domowym łagodziła, czym mogła. Fiolet i zieleń pasowały do jej włosów, czarne ozdoby stanowiły dodatek absolutnie niezbędny, głupie gadanie o barwach niebieskich i różowych miało służyć wyłącznie zamydleniu oczu. Marietta, Francuzka, mogła robić z siebie lekkomyślną idiotkę i potem kajać się ze skruchą, bo co jej szkodziło…

Dwie pary obuwia, zielone i czarne, pasowały do sukni, zaczęła je zbierać i ustawiać na nowo. Sprzątnęła inne, te dwie pary zostały, ulokowane dokładnie przed stolikiem ze szkatułką. Dołożyła jeszcze jedną czarną parę, podniosła się, z namysłem sprawdziła efekt, przyniosła dla odmiany szale i zaczęła je dopasowywać do sukni, spokojniejsza już nieco, bo kłębka pod stoliczkiem z pozycji stojącej nie było widać. Miała nadzieję, że pani Davis się nie pochyli.

Pani Davis się nie pochylała, ale odsunęła dość daleko niski puf sprzed lustra i usiadła na nim. Marietta poczuła niemiły dreszczyk. Gotowa była przysiąc, że oko tej wstrętnej baby, na długiej szypułce, pobiegło wprost pod stolik i mimo przeszkody w postaci trzech par pantofli, oparło się na kłębku. Pani Davis, nie mówiąc już ani słowa, posiedziała chwilę, po czym wyszła.

Marietta uświadomiła sobie, że plecy ma mokre od potu. Dała spokój szalom i przystąpiła do porządkowania toalety, wciąż kompletując popołudniowy strój.

Przeszła do garderoby i buduaru, sprawdziła, czy pani Davis rzeczywiście się już oddaliła, wróciła do sypialni i wreszcie jednym ruchem wyciągnęła kłębek spod stolika i włożyła do kieszeni.

Nadal było jej gorąco. Pani Davis przyszła tu przecież po to, żeby prowadzić poszukiwania w czasie nieobecności Arabelli. Miała nadzieję, że Marietty też nie ma. Poszła, ale co z tego, wróci po południu, weźmie szpilkę do ręki i trafi na ten węgiel, wywęszyła coś… Pani Davis stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo!

Marietta zaczynała mieć dosyć pani Davis. Widziała przed sobą, i nawet miała w ręku, swoją największą szansę życiową i nie zamierzała rezygnować z niej przez głupią, starą wiedźmę. Nikt inny niczym jej nie groził, tylko ona jedna. Pani Davis należało się pozbyć.

Myśl błysnęła, utrwaliła się i przerodziła w decyzję w ciągu pięciu minut.

Odrobinę równowagi odzyskała dopiero w swoim pokoju. Głupstwo zrobiła, nie należało tych kłębków zamieniać, niepotrzebnie zostawiła węgiel. Przyśpieszyła tym samym ewentualną reakcję przeciwniczki, a powinna ją właśnie opóźnić. No trudno, przepadło, naprawi to może jeszcze dzisiaj, ale w takim bezustannym napięciu żyć się nie da. Pani Davis trzeba się pozbyć definitywnie.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: