Oszołomiony nieco krwiożerczym pytaniem, zdołał sobie jednak przypomnieć klienta.

– Ależ tak, znamy go – powiedział przerażony.

– Wicehrabia Gaston de Pouzac, mieszka…

– Wiem, gdzie mieszka – przerwała Justyna, która z jednej strony doznała natychmiastowej ulgi, a z drugiej o mało szlag jej nie trafił. – To mój kuzyn. Mam nadzieję, że… O Boże, może jeszcze żyje…!

Święcie już teraz przekonana, że zainteresowanie upiorną książką o sokołach grozi życiu czytelnika i o to właśnie chodziło jej babce, porzuciła antykwariat wraz z jego roztrzęsionym personelem i popędziła do kuzyna. Rodzinne konie czekały na nią i chętnie zerwały się do biegu, a stangret znał Paryż.

Kuzyn już nie żył.

Dziko zdenerwowana Justyna trafiła u niego prosto w piekło na ziemi. Lekarze, policja, służba i dodatkowo dwóch ciężko spłoszonych przyjaciół, wszystko kłębiło się w straszliwym zamieszaniu. Mimo oszołomienia i szoku, zdołała pomyśleć, że gdyby to był obcy dom, nie dogadałaby się z nikim. Na szczęście, o ile w tak dramatycznej sytuacji można mówić o szczęściu, wicehrabia był cioteczno-ciotecznym wnukiem jej prababki, bo stara hrabina de Noirmont posiadała siostrę, której najmłodszy potomek właśnie zszedł z tego świata, przedtem jednak stanowił rodzinę i Justyna u niego bywała. Znała ją cała służba i nikogo nie dziwiło jej zaangażowanie w tragedię.

Niezbicie pewna, iż dysponuje wyjaśnieniem sprawy, ponieważ kuzyn bez wątpienia otruł się piekielną księgą, pełna wahań, czy nie należy tego strasznego faktu ukryć, złapała jego osobistego lokaja, który doszczętnie stracił głowę i nie panował nad językiem, a całość wydarzeń miał świeżutko w pamięci.

Ktoś był u hrabiego Gastona. Nie wie na pewno kto, bo tu panował dziś istny kołowrót, jaśnie pana odwiedzało mnóstwo ludzi, jeden za drugim, w tym jego dwóch przyjaciół, baron de Tremont i markiz de la Tourelle, oni jeszcze są, zgłupieli z tego wszystkiego, siedzą w salonie i nie wiedzą, co robić, policja kazała im czekać, a oprócz nich fryzjer, posłaniec z bilecikiem, chwalić Boga, że wiadomo przynajmniej, od kogo bilecik, od pani de Mouret, małżonki bankiera, wicehrabia z nią akurat… tego… No i korespondował… I jeszcze pomocnik jubilera, ten taki wielki, bykowaty, a przedtem… albo potem… nie, przedtem, dekorator, bo jaśnie pan zasłony chciał zmieniać, a wcześniej jeszcze jeden taki z rachunkiem… A w ogóle to prawie od rana, znaczy od południa, jaśnie pan siedział i oglądał jakąś książkę, starą, nie, to źle powiedziane, jakieś przedpotopowe dzieło, które dopiero co kupił. Musiało mu się spodobać albo co, bo wydawał okrzyki…

– Skoro wydawał okrzyki, znaczy jeszcze żył – zauważyła przytomnie Justyna, która zdołała się już nieco opanować. – Kiedy je przestał wydawać? Kto był wtedy u niego? Przypomnij sobie!

Mignęła jej w głowie rozpaczliwa nadzieja, że może kuzyna po prostu ktoś zamordował, bo myśl o trucicielskich właściwościach zabytkowego wolumenu wydawała jej się coraz bardziej przeraźliwa i z całej siły chciała ją od siebie odsunąć. W końcu o tym Karolu IX to była plotka, fikcja literacka, nie wiadomo na czym oparta… no owszem, wiadomo, na ogólnym przekonaniu, że w tamtych czasach wszyscy się truli wzajemnie, ale przecież nie musi to być prawda! Boże jedyny, a babcia kazała odzyskać to świństwo, zanim nastąpi nieszczęście, nie powiedziała tego wyraźnie, ale podtekst dał się zauważyć…

Lokaj uczciwie starał się skupić, przeszkadzając jej myśleć, co ją okropnie irytowało, chociaż odpowiadał na pytanie, przez nią samą zadane.

– Zaraz. Fryzjer wyszedł, a jaśnie pan wydawał potem… zaraz… Panowie de Tremont i de la Tourelle w małym saloniku zażądali wina, przeczekiwali… Do gabinetu wszedł chyba pomocnik jubilera… Ja sam to wino przyniosłem, nic nie słyszałem, ale panowie mówili, śmieli się… Wielki Boże, pomocnik jubilera wyszedł, znikł, a zaraz potem… tak, zaraz potem, jako następny, ten posłaniec z bilecikiem, podniósł krzyk…

Pomocnik jubilera…

Nadzieja Justyny nagle nabrała rumieńców.

– Policja – przerwała gwałtownie. – Skąd policja, dlaczego? Kto ją wezwał?

– No, jak to, kamerdyner zobaczył… Policję od razu… Justyna znów przerwała zaskoczonemu słudze.

– Ta książka, którą mój kuzyn oglądał… Gdzie ona jest? Nie, zaraz… Proszę mi przynieść wody…

Myśl jej biegła niepowstrzymanie. Potworne dzieło o sokołach trzeba odzyskać natychmiast, może jeszcze nie zdołali odgadnąć pochodzenia trucizny, babka z pewnością nie życzyłaby sobie ujawnienia takiej kompromitującej tajemnicy rodzinnej! Gaston coś oglądał, mogło to być cokolwiek… A nawet jeśli zginie… Katarzyna Medycejska nikomu nie przyjdzie do głowy, odebrać to, mogłaby legalnie… Nie, nic z tego, nie zaraz, Gaston nie był żonaty, pojawią się komplikacje spadkowe, żyje za to jego ojciec, hrabia de Pouzac, dziedziczy chyba, zanim przyjedzie z prowincji…

W rezultacie dzieło o sokołach Justyna zwyczajnie ukradła. Prośbą o wodę pozbyła się lokaja, wiedziała doskonale, gdzie znajduje się gabinet kuzyna, udała się tam, zajrzała i pierwsze, co zobaczyła, to była gruba księga, leżąca na konsolce przy samych drzwiach. Nie patrzyła na nic więcej, w gabinecie byli jacyś ludzie, coś robili, ktoś się chyba ku niej odwrócił, wolała nie zwlekać, chwyciła ciężkie tomisko i uciekła.

W pamięci jej tkwił pomocnik jubilera. Był tam w kluczowym momencie, a jeśli policja… Bo może jednak…?

Wiedziała, który to jubiler, znała go, zaopatrywał w precjoza całą rodzinę, mgliście pamiętała nawet pomocnika, takie duże coś, góra mięsa w ludzkiej postaci…

U jubilera znalazła się w dziesięć minut.

Pomocnika nie było, jeszcze nie wrócił z miasta. Do wicehrabiego został wysłany z bransoletką, na której należało wygrawerować napis czułej treści, wicehrabia zostawił ją i dzisiaj miała mu być dostarczona. Rzeczony pomocnik, silny jak byk, z reguły był wysyłany z rozmaitymi drogocennościami, bo dokonanie na niego napadu nie leżało w możliwościach przeciętnych opryszków, wręcz przeciwnie, to raczej on mógł być dla opryszków groźny, ale jego uczciwość już dawno została sprawdzona. Dlaczego jeszcze nie wrócił, nie wiadomo, bo do załatwienia miał tylko dwie sprawy i już powinien być z powrotem.

U jubilera Justyna przesiedziała przeszło godzinę, mniej dla zyskania wiedzy, a więcej dla wytchnienia. Musiała wyrzucić z siebie świeżo przeżyty wstrząs, a niewiele miejsc nadawało się do tego lepiej niż wnętrze jubilerskiego magazynu. Wiedzę o nieobecnym pomocniku zyskała niejako okazjonalnie, między innymi poznając jego plany matrymonialne, bo jubiler był dość gadatliwy.

Najważniejsza rzecz, odzyskane dzieło o sokołach, leżało w powozie. Nie doczekawszy się powrotu upragnionego świadka, spragniona podzielenia się wrażeniami z babką, zdecydowała się wracać od razu, bez odpoczynku. Była pewna, że w Orleanie konie będą na nią czekały.

Klementyna czekała również z wielką niecierpliwością.

Osobiście wniósłszy ciężką księgę do domu, Justyna z ulgą i triumfem rąbnęła ją na stół. Widząc, jak babka otwiera zabytek i pośpiesznie sięga do kart z dłońmi bez rękawiczek, wydała okrzyk przerażenia.

– Babciu, nie…! Co robisz…?!

Klementyna powstrzymała gest. O truciźnie Katarzyny Medycejskiej nie miała najmniejszego pojęcia, zdumiała się zatem niebotycznie. Obejrzała się na wnuczkę.

– Dlaczego…? Co się stało?

– Babciu, oni nie żyją!

– Kto nie żyje?

Justynie dopiero teraz popłynęły łzy z oczu.

– Wszyscy! – wyszlochała. – Każdy, kto czytał! Antykwariusz! Kuzyn Gaston! Nie dotykaj tego! Nie wierzyłam, nikt nie wierzył, ale to musi być zatrute…!

– Bzdura – odparła babka gniewnie. Ujęła nóż do papieru, energicznie dziubnęła w sklejony środek i jednym gestem otwarła księgę w połowie.

Justynie zabrakło głosu. Klementynie też, każdej z innego powodu. Klej się zestarzał, wysechł, zaczynał kruszeć, księga otworzyła się łatwo, chociaż z lekkim trzaskiem, strzępiąc tylko nieco po brzegach zlepione ze sobą karty. W środku ukazała się duża, pusta, dawno wycięta dziura.

Diamentu nie było.

Po długiej chwili milczenia Justyna, dziewczyna mężna i energiczna, odezwała się pierwsza.

– Nic nie rozumiem – rzekła żałośnie i z niepokojem. – Babciu, ja cię proszę, umyj ręce natychmiast, na wszelki wypadek. Trzech ludzi padło trupem przy oglądaniu tego, podobno przedtem otruł się Karol IX, to zostało sklejone specjalnie…

– Moje dziecko, mówisz androny – przerwała Klementyna z irytacją. – Oczywiście, że zostało sklejone specjalnie, uczyniłam to własnoręcznie, a przedtem kleił twój dziadek. I zapewniam cię, że nie żadną trucizną, tylko zwyczajnym klejem. Cóż tam się stało w Paryżu i skąd ta hekatomba? Powiedz mi wszystko spokojnie i po kolei.

Justyna odetchnęła głęboko co najmniej kilka razy, zebrała siły i po bardzo długiej chwili zdołała wreszcie w pełni odzyskać panowanie nad sobą. Uwierzyła babce. Ponadto nie była idiotką, na widok dziury w samym środku księgi domyśliła się, że nie zbrodni służyło to dzieło o sokołach. Kryło w swoim wnętrzu coś, czego już nie ma, a musiało to być coś niezmiernie cennego, skoro od początku babka napomykała o wielkiej wartości zabytkowego dzieła. Z dziurą w środku, zdewastowane, samo sobą takiej wartości nie mogło wszak przedstawiać! Rozum chyba straciła w trakcie tych poszukiwań, skoro uwierzyła w truciznę, jakaż trucizna może stanowić wielki skarb…?!

Zdała babce relację ze swojej podróży. Słuchając, jak zwykle, w milczeniu, Klementyna zastanawiała się, czy wyznać wnuczce całą prawdę. Wciąż kołatała się w niej ta sama myśl, skoro diament przepadł, po cóż ujawniać tajemnice, być może kompromitujące? Z drugiej strony, gdyby jednak istniała szansa na odzyskanie klejnotu… Należałoby go poszukać, a nie sposób szukać, nie wiedząc, czego się szuka. Do jutra… Przemyśli kwestię do jutra, Justyna i tak na razie musi odpocząć, młoda jest wprawdzie, ale nawet młodość potrzebuje bodaj z jednej spokojnej nocy na sen…

Justyna ochłonęła po wydarzeniach, ale gryzła ją niecierpliwość. Węszyła tu jakąś sensację, nie czuła się zmęczona, a rozbudzona ciekawość dodawała jej sił. Usłyszawszy, że na wyjaśnienie osobliwej sprawy ma czekać do jutra, zbuntowała się i pozwoliła sobie na protest, usiłowała namówić babkę, żeby uchyliła bodaj rąbka już dziś, od razu, ale Klementyna wykazała kamienny upór z bardzo prostego powodu, którego wcale nie zamierzała kryć.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: