— To co myślę?

Marlena podskoczyła i zachichotała po dziecinnemu. Nie lubiła się śmiać i chichot był wszystkim, co miała do zaprezentowania w tej dziedzinie, przynajmniej na co dzień.

— Teraz? — zapytała. — To jest łatwe. Myślisz, że ja wiem, co myślisz, ale nie masz racji. Nie czytam w umysłach. Zgaduję tylko ze słów, dźwięków, wyrażeń, ruchów. Ludzie nie potrafią ukryć tego, co myślą, a ja obserwuję ich od tak dawna…

— Dlaczego? Chodzi mi o to, dlaczego czujesz potrzebę obserwowania ludzi?

— Ponieważ gdy byłam dzieckiem wszyscy mnie okłamywali. Mówili, że jestem słodka, albo mówili to tobie, kiedy wiedzieli, że słucham. A na ich twarzach widniało czarno na białym, że wcale tak nie myślą. Nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Na początku nie wierzyłam, że to jest możliwe, a potem powiedziałam sobie: „Wydaje mi się, że wygodniej jest im udawać, że mówią prawdę”.

Martena przerwała i ni stąd, ni zowąd zapytała matkę:

— Dlaczego nie powiedziałaś ojcu, dokąd lecimy?

— Nie mogłam. To nie był mój sekret.

— A może gdybyś powiedziała mu, zdecydowałby się na pozostanie z nami.

Insygna potrząsnęła przecząco głową.

— Nie, nie zostałby. Chciał wrócić na Ziemię.

— Gdybyś mu powiedziała, mamo, komisarz Pitt nie pozwoliłby mu odejść, prawda? Ojciec wiedziałby za dużo.

— Pitt nie był wtedy komisarzem — odpowiedziała Insygna, nie zwracając uwagi, że mówi nie na temat. A potem dodała gwałtownie:

— Nie chciałabym, żeby został na takich warunkach. A ty co byś zrobiła na moim miejscu?

— Nie wiem. Nie wiem, jaki by był, gdyby został.

— Lecz ja wiem — Insygna znowu poczuła, że płonie. Wróciła myślami do tej ostatniej rozmowy i do swojego dzikiego krzyku, którym nakazywała Fisherowi, że ma się wynosić. Nie, to nie był błąd. Nie chciałaby go jako więźnia zmuszonego do pozostania na Rotorze. Nie kochała go aż tak bardzo. A jeśli już o to chodzi, to nie życzyła mu aż tak źle.

Szybko zmieniła temat, nie chcąc, by wyraz jej twarzy zdradził, o czym myślała.

— Przestraszyłaś Orinela dziś po południu. Dlaczego powiedziałaś mu, że Ziemia zostanie zniszczona? Przyszedł z tym do mnie i wydawał się bardzo przejęty.

— Wystarczyło mu powiedzieć, że jestem dzieckiem i że nikt nie słucha tego, co mówią dzieci. Z miejsca by ci uwierzył.

Insygna pominęła milczeniem tę uwagę Marteny. A może najlepiej w ogóle nic nie mówić, by uniknąć mówienia prawdy.

— Czy naprawdę myślisz, że Ziemia zostanie zniszczona?

— Tak. Rozmawiasz czasami o Ziemi. Mówisz: „biedna Ziemia”. Zawsze mówisz: „biedna Ziemia”.

Insygna poczuła, że się czerwieni. Czy rzeczywiście wyraża się ten sposób o Ziemi?

— A dlaczego nie mam tak mówić? — zapytała. — Ziemia jest przeludniona, wyniszczona, pełna nienawiści, głodu i nieszczęść. Współczuję jej: biedna Ziemia.

— Nie, mamo, teraz mówisz to inaczej. Normalnie brzmi to tak… tak… — Dłoń Marteny zawisła w powietrzu szukając czegoś i w końcu nie znajdując.

— Tak, Marleno?

— Mam to wszystko w głowie, ale nie mogę znaleźć odpowiednich słów.

— Spróbuj. Powinnam wiedzieć.

— Sposób, w jaki to mówisz… Wydaje mi się, że czujesz się winna, tak jak gdybyś ponosiła za to odpowiedzialność.

— Dlaczego? Co ja takiego zrobiłam?

— Słyszałam to tylko raz. gdy byłaś na tarasie widokowym. Patrzyłaś na Nemezis i wtedy wydawało mi się, że Nemezis ma z tym jakiś związek. Zapytałam komputera, co znaczy Nemezis i uzyskałam odpowiedź. To jest coś, co bezustannie niszczy, coś co domaga się zemsty.

— Ależ nazwano ją Nemezis z zupełnie innych powodów! — krzyknęła Insygna.

— Ty ją tak nazwałaś — powiedziała Marlena cicho i nieugięcie. To oczywiście nie było już tajemnicą, odkąd tylko opuścili Układ Słoneczny. Ogłoszono, że Insygna jest odkrywczynią gwiazdy i jednocześnie jej matką chrzestną.

— I właśnie dlatego, że ja ją tak nazwałam, wiem, że powody, dla których wybrano to imię, były zupełnie inne.

— Dlaczego więc czujesz się winna, mamo? (Cisza — jeśli chcesz uniknąć mówienia prawdy…) W końcu jednak Insygna odezwała się:

— W jaki sposób Ziemia ma zostać zniszczona?

— Nie wiem, ale myślę, że ty wiesz, mamo.

— Nie rozumiemy się, Marleno, i dajmy temu spokój na razie. Chciałabym jednak, żebyś zrozumiała, że nie powinnaś z nikim poruszać tych tematów. Chodzi mi o ojca i o te bzdurne przypuszczenia dotyczące Ziemi.

— Oczywiście, jeśli sobie tego życzysz, ale to nie są bzdury.

— A ja mówię ci, że są. Nonsensowne bzdury! — Marlena kiwnęła głową.

— Wyjdę trochę popatrzeć — powiedziała obojętnie. — A potem pójdę do łóżka.

— Zgoda — powiedziała Insygna za wychodzącą córką.

Winna — pomyślała. Czuję się winna. Widać to na mojej twarzy jak jasny makijaż. Każdy, kto na mnie patrzy, może to dostrzec. Nie, nie każdy. Tylko Marlena. Marlena ma specjalny dar. Martena musi coś mieć, aby zrekompensować sobie swoje wszystkie braki. Inteligencja to nie wszystko. Nie może zastąpić wielu innych rzeczy, Marlena posiadała więc ten dar odczytywania wyrażeń, intonacji i innych normalnie niezauważalnych ruchów i reakcji cielesnych. Żaden sekret nie był bezpieczny.

Jak dawno odkryła w sobie tę niebezpieczną cechę? Od jak dawna wiedziała o niej? Czy to coś nasiliło się z wiekiem? Dlaczego mówi o tym teraz? Dlaczego dopiero teraz odkryła karty i używa swojej broni przeciwko matce? Czy dlatego, że Orinel odrzucił ją ostatecznie i nieodwołalnie zgodnie z tym, co w nim ujrzała? Czy dlatego uderza na ślepo?

Winna — pomyślała Insygna. Dlaczego nie ma się czuć winna? To ja ponoszę odpowiedzialność. Powinnam była wiedzieć od samego początku, odkąd tylko ją odkryłam, ale nie chciałam wiedzieć.

Rozdział 6

ZBLIŻENIE

Kiedy dowiedziała się po raz pierwszy? Wtedy, gdy nazwała gwiazdę Nemezis? Czyżby przeczuwała jej znaczenie? Czyżby podświadomie wiedziała, co kryje w sobie imię? Gdy po raz pierwszy ujrzała gwiazdę, liczyło się tylko odkrycie. W jej głowie nie było miejsca na nic innego, oprócz myśli o nieśmiertelności. To była jej gwiazda — Gwiazda Insygny. Właśnie tak chciała ją nazwać. Jakże wspaniale brzmiało, mimo że w końcu niechętnie przystała na inne imię w geście udawanej skromności. Gdyby wtedy zdecydowała się nadać jej własne imię, nie mogłaby teraz spojrzeć sobie w oczy.

Tuż po odkryciu nadszedł szok związany z obowiązkiem zachowania tajemnicy wymyślonym przez Pitta, a później zaczęły się gwałtowne przygotowania do Odjazdu (Czy tak właśnie nazwą to przyszli historycy? Odjazd? Z dużej litery?).

Przez następne dwa lata po Odjeździe, statek podróżował w kosmosie wchodząc i wychodząc z hiperprzestrzeni, a ona zajęta była niekończącymi się obliczeniami do hiperwspomagania, które bezustannie korelowano z danymi astronomicznymi, co musiała nadzorować. Sama gęstość i skład materii międzygwiezdnej…

Przez cztery lata nie miała czasu, by zająć się dokładniej Nemezis. Ani razu nie uderzyło jej to, co teraz wydaje się oczywiste.

Czy to możliwe? A może po prostu odwracała się od tego, czego nie chciała dostrzec? Może celowo szukała ucieczki w zatajeniach, pośpiechu i wreszcie podnieceniu obecnym przez wszystkie lata podróży? Lecz wreszcie nadszedł czas, gdy po raz ostatni wyszli z hiperprzestrzeni, gdy zaczął się miesięczny okres hamowania poprzez pierwsze atomy wodoru pochodzące z Nemezis, które uderzali z taką siłą, że pękały rozbite na miliony kosmicznych cząstek.

Żaden zwykły pojazd kosmiczny nie przetrwałby takiej próby, Lecz Rotor wyposażono w grubą, okalającą warstwę gruntu na zewnątrz; gruntu, który dodatkowo utwardzono na czas podróży który pochłaniał rozbite cząstki.

Jeden z hiperspecjalistów zapewniał ją, że wkrótce nadejdą czasy, gdy wejście i wyjście z hiperprzestrzeni odbywać się będzie przy normalnej szybkości.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: