Fisher potrząsnął beznadziejnie głową.
— Niemożliwe. Niewyobrażalne.
— Dlaczego więc nas nie ostrzegli?
— Może sami nie wiedzą o ruchu gwiazdy?
— To właśnie jest niemożliwe — powiedział ironicznie Tanayama l niewyobrażalne. Nie znajduję żadnego wytłumaczenia dla tego, o zrobili, oprócz chęci zniszczenia nas. Lecz my także zajmiemy się podróżami hiperprzestrzennymi i polecimy na tę nową gwiazdę znajdziemy ich. I nadejdzie czas wyrównania rachunków.
Rozdział 13
KOPUŁA
Eugenia Insygna uśmiechnęła się z niedowierzaniem, usłyszawszy wypowiedź córki. Doszła do wniosku, że albo Martena oszalała, albo ona sama źle słyszy.
— Co powiedziałaś, Marleno? Co to znaczy, że lecimy na Erytro?
— Poprosiłam komisarza Pitta, który obiecał mi, że to załatwi. Insygna zbladła.
— Ale dlaczego?
Głos Marteny wyrażał lekkie poirytowanie:
— Ponieważ twierdzisz, że chcesz dokonać delikatnych pomiarów astronomicznych i nie możesz zrobić tego na Rotorze. Będziesz więc miała okazję zająć się tym na Erytro. Widzę jednak, że chcesz zapytać mnie o coś innego.
— Zgadza się. Chodzi mi o to, dlaczego komisarz Pitt miałby obiecać ci, że to załatwi. Prosiłam go o to kilka razy i zawsze odmawiał. On bardzo niechętnie zgadza się, aby ktokolwiek leciał na Erytro, z wyjątkiem paru specjalistów.
— Przedstawiłam mu wszystko z nieco innej strony, mamo — Martena zawahała się przez moment. — Powiedziałam mu, że wiem, iż chętnie pozbyłby się ciebie, i że właśnie ma taką okazję.
Insygna wciągnęła powietrze tak gwałtownie, że niemal się za-krztusiła i musiała odkaszlnąć. Jej oczy zaczęły łzawić.
— Jak mogłaś powiedzieć coś takiego?
— Bo to jest prawda, mamo. Nie powiedziałabym tak, gdyby to nie było prawdą. Słyszałam, jak rozmawiał z tobą, i słyszałam to co ty mówiłaś o nim, i wszystko wydawało mi się tak jasne, że dziwię się, że tego nie rozumiesz. On jest zdenerwowany tobą i chce, żebyś przestała go męczyć tym… czymkolwiek go męczysz. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę.
Insygna zacisnęła usta.
— Wydaje mi się, kochanie, że od tej pory będę musiała poświęcić ci więcej czasu. Martwi mnie to, że sama zajęłaś się takimi sprawami.
— Wiem, mamo — Marlena spuściła wzrok. — Przepraszam.
— Ciągle jednak nie rozumiem. Nie musiałaś wyjaśniać mu, że ja go denerwuję. On sam to wie. Dlaczego więc nie wysłał mnie na Erytro, kiedy prosiłam go o to w przeszłości?
— Ponieważ nie chce mieć w ogóle do czynienia z Erytro, a pozbycie się ciebie nie było wystarczającym powodem, by przełamać jego niechęć do planety. Tym razem jednak nie chodzi wyłącznie o ciebie. Chodzi o nas: o ciebie i o mnie.
Insygna pochyliła się opierając obydwie ręce na stole oddzielającym ją od Marleny.
— Nie, Molly… Marleno. Erytro to nie miejsce dla ciebie. Nie zostanę tam na zawsze. Zrobię pomiary i wrócę, a ty zostaniesz tutaj i będziesz na mnie czekać.
— Obawiam się, że nie, mamo. To oczywiste, że Pitt pozwala ci lecieć, bo jest to jedyny sposób pozbycia się mnie.
Zgodził się wysłać cię na Erytro, ponieważ powiedziałam mu, że polecimy razem, a nie zgadzał się, gdy ty sama prosiłaś go o to. Rozumiesz?
Insygna oburzyła się.
— Nie, nie rozumiem. Naprawdę nie rozumiem. Co ty masz z tym wspólnego?
— Gdy rozmawiałam z nim, wyjaśniłam mu, że wiem, iż chce się pozbyć zarówno ciebie, jak i mnie. Jego twarz zamarła, wiesz, chciał ukryć to, co czuje. Wiedział, że ja rozumiem to, co myśli 'z wyrazu twarzy i z innych drobiazgów i nie chciał pozwolić mi, bym odgadła jego uczucia. Tak przypuszczam. Lecz to również jest pewną wskazówką, rozumiesz? To także wiele mówi. Poza tym nie można ukryć wszystkiego. Na przykład ruch oczu, o którym się nawet nie wie.
— Odgadłaś więc, że chce się pozbyć również ciebie.
— Gorzej. Boi się mnie.
— Dlaczego miałby się ciebie bać?
— Ponieważ wie, że ja wiem to, czego on nie chciałby, żebym wiedziała… — po chwili dokończyła myśl z kwaśną miną: — Wielu ludzi to denerwuje.
Insygna kiwnęła głową.
— To całkiem zrozumiałe. Sprawiasz, że ludzie czują się nadzy, nadzy psychicznie, i w ich umysłach hula zimy wiatr. Spojrzała na córkę.
— Czasami ja również tak się czuję. Na dobrą sprawę zawsze tak się czułam w twojej obecności, nawet gdy byłaś małym dzieckiem. Często powtarzałam sobie, że jesteś po prostu niezwykle inteli…
— Myślę, że jestem — dodała szybko Marlena.
— Tak, ale było w tym jeszcze coś więcej, chociaż nie wiedziałam, co. Powiedz mi, czy chcesz o tym rozmawiać?
— Z tobą, tak — powiedziała Marlena, lecz w jej głosie można było wyczuć lekkie napięcie.
— W takim razie powiedz mi, dlaczego, gdy byłaś młodsza i odkryłaś, że możesz to robić, a inne dzieci nie mogą, ba, nawet dorośli nie mogą, dlaczego więc nie przyszłaś do mnie i nie powiedziałaś mi o tym?
— Spróbowałam kiedyś, lecz ty niecierpliwiłaś się. Nie powiedziałaś oczywiście nic takiego, lecz ja wiedziałam, że byłaś zajęta i nie chciałaś słuchać żadnych dziecinnych bzdur.
Oczy Insygny rozszerzyły się.
— Czy ja nazwałam to dziecinnymi bzdurami?
— Nie, nie powiedziałaś tego, lecz wystarczyło jak na mnie patrzyłaś, jak trzymałaś ręce.
— Mimo to powinnaś była mi to powiedzieć.
— Byłam tylko małym dzieckiem. A ty byłaś bardzo nieszczęśliwa — z powodu komisarza Pitta i ojca.
— Nieważne. Czy jest jeszcze coś, co chciałabyś mi powiedzieć?
— Jeszcze tylko jedna sprawa — powiedziała Marlena. — Gdy komisarz Pitt wyraził zgodę na naszą podróż, w jego głosie było coś takiego, co powiedziało mi, że nie mówi wszystkiego, że coś zataja.
— Co to było, Marleno?
— No właśnie, mamo, ja nie potrafię czytać myśli, więc nie wiem. Orientuję się wyłącznie w zewnętrznych formach zachowania, a to nie daje żadnej pewności. Jednak…
— Tak?
— Odnoszę wrażenie, że to, co ukrywa, jest nieprzyjemne, może nawet złe.
Przygotowanie się do wyprawy na Erytro zajęło Insygnie trochę czasu. Nie mogła nagle rzucić wszystkiego na Rotorze i wyjechać, musiała wydać odpowiednie instrukcje, mianować jednego ze swoich bliskich współpracowników tymczasowym naczelnym astronomem, a także przeprowadzić ostatnie konsultacje z Pittem, który był dziwnie niekomunikatywny w interesujących ją sprawach.
W końcu podczas ostatniej rozmowy przed podróżą Insygna postanowiła zagrać w otwarte karty.
— Jutro jadę na Erytro, jak wiesz — powiedziała.
— Słucham? — podniósł głowę znad ostatniego raportu, który wręczyła mu wcześniej i na który bez przerwy spoglądał, chociaż była pewna, że nie czyta go. (Czyżbym zaczynała stosować niektóre sztuczki Marteny, nie wiedząc, co dalej z nimi zrobić? -pomyślała. Nie wolno mi udawać, że rozumiem to, czego w rzeczywistości nie pojmuję — dodała.)
— Jutro jadę na Erytro, jak wiesz — powtórzyła cierpliwie.
— Już jutro? No cóż, wkrótce powrócisz, nie mówię więc „żegnaj". Dbaj o siebie i potraktuj to jako wakacje.
— Mam zamiar zająć się ruchem Nemezis w przestrzeni.
— Tak? No cóż… — wykonał rękoma taki ruch, jak gdyby odsuwał coś nieistotnego — jak sobie życzysz. Zmiana otoczenia to zawsze jednak wakacje, nawet gdy się pracuje.
— Chciałabym podziękować ci za twoją zgodę, Janus.
— Prosiła o nią twoja córka. Wiedziałaś o tym?
— Tak. Powiedziała mi tego samego dnia. Napominałam ją, że nie miała prawa niepokoić cię. Byłeś bardzo tolerancyjny w stosunku do niej.
Pitt odchrząknął.
— Jest bardzo niezwykłą dziewczyną. Jej prośba nie sprawiła mi kłopotu. Twój wyjazd jest czasowy. Zakończ obliczenia i wracaj.
Już dwukrotnie wspomina o powrocie — pomyślała. Ciekawe, co powiedziałaby na to Marlena, gdyby tu była. Coś złego — tak mówiła, ale co?