— Wrócimy — powiedziała bezbarwnie.
— Mam nadzieję, że z wiadomością, iż Nemezis nie uczyni nikomu krzywdy za pięć tysięcy lat — dodał.
— Zadecydują o tym fakty — powiedziała ponuro i wyszła.
To dziwne — pomyślała Eugenia Insygna — ale znajduję się w odległości dwóch tysięcy lat świetlnych od miejsca, gdzie przyszłam na świat i tylko dwukrotnie podróżowałam statkiem kosmicznym na bardzo niewielką odległość: z Rotora na Ziemię i z powrotem.
Mimo tego nie czuła potrzeby wojażowania w przestrzeni. W przeciwieństwie do Marteny, która była motorem tej wyprawy. Marlena sama poszła do Pitta i przekonała go, aby przystał na jej dziwną formę szantażu. I tylko ona była naprawdę podniecona swoim niezwykłym pragnieniem wizyty na Erytro. Eugenia nie rozumiała tej potrzeby i traktowała ją jako kolejny przykład wyjątkowości psychicznej i emocjonalnej córki. Za każdym razem, gdy Insygna narzekała z powodu konieczności opuszczenia bezpiecznego, małego i wygodnego Rotora i udania się na olbrzymią Erytro — tak obcą i groźną, położoną w dodatku w odległości pełnych sześciuset pięćdziesięciu tysięcy kilometrów (była to niemal dwukrotna odległość Rotora od Ziemi) — podniecenie Marleny przywracało jej chęć do życia.
Statek, którym miały polecieć, nie był ani piękny, ani wygodny. Spełniał rolę transportera. Należał do małej flotylli rakiet służących jako promy startujące z Erytro, walczących nieustraszenie z jej polem grawitacyjnym, któremu nie poddawały się również przy lądowaniu, i wreszcie przebijających się przez chmurną, wietrzną, dziką atmosferę planety.
Insygna nie oczekiwała, że podróż okaże się przyjemna. Przez większą część jej trwania mieli znajdować się w stanie nieważkości, a dwa bite dni stanu nieważkości mogły każdemu dać się we znaki.
Głos Marleny wyrwał ją z zamyślenia.
— Chodź, mamo, czekają na nas. Bagaż już sprawdzono, wszystko inne też.
Insygna ruszyła przed siebie. Jej ostatnią myślą, gdy przechodziła przez śluzę powietrzną, było dlaczego Janus Pitt tak chętnie się ich pozbywa.
Siever Genarr rządził światem tak wielkim jak Ziemia. A raczej, mówiąc dokładnie, sprawował bezpośrednie rządy nad obszarem krytym kopułą o powierzchni jednego kilometra kwadratowego, który jednak powoli się rozrastał. Reszta świata — niemal pięćset milionów kilometrów kwadratowych ziemi i mórz — była niezamieszkana pominąwszy stworzenia widoczne wyłącznie pod mikroskopami. Jeśli przyjąć, że rządzić światem mogą tylko stworzenia wie-komórkowe zamieszkujące na jego powierzchni, to tych kilkuset ludzi żyjących i pracujących na obszarze osłoniętym kopułą sprawowało władzę na Erytro, a przewodził im Siever Genarr.
Genarr nie był dużym mężczyzną, jednak wyrazista budowa ciała nadawała mu imponujący wygląd. Gdy był młodszy, wydawał się starszym niż w rzeczywistości, teraz jednak — gdy zbliżał się do pięćdziesiątki — jego wygląd i wiek dopasowały się do siebie. Miał długi nos i lekko podkrążone oczy. Włosy niedawno zaczęły u siwieć. Obdarzony był głosem o melodyjnej, głębokiej barwie nylonu. (Przed laty myślał o karierze scenicznej, lecz wygląd skazywał go na granie ról charakterystycznych, górę wzięły więc talenty administracyjne).
Swój niemal dziesięcioletni pobyt na Erytro zawdzięczał po części owym talentom. Genarr był świadkiem wszystkich stadiów rozbudowy Kopuły — od niewielkiej, trzypokojowej struktury do ekspansywnej stacji wydobywczo-badawczej, jaką była obecnie.
Kopuła miała swoje złe strony. Niewiele ludzi zostawało tutaj na dłużej. Przybywały i odjeżdżały kolejne zmiany. Prawie wszyscy przylatujący na Erytro traktowali swój pobyt jako zesłanie i marzyli o rychłym powrocie na Rotora.
Większość uważała, że różowa poświata Nemezis jest ponura i groźna, pomimo tego że światło wewnątrz Kopuły było tak samo jasne i przyjemne jak na Rotorze. Dobrą stroną pobytu na Erytro, przynajmniej dla Genarra, było odsunięcie się od zamętu rotoriańskiej polityki, która z każdym rokiem wydawała się coraz bardziej skomplikowana i pozbawiona sensu. Co więcej, Genarr cieszył się odległością oddzielającą go od Janusa Pitta którego poglądy generalnie kłóciły się z jego własnymi.
Pitt silnie przeciwstawiał się od samego początku koncepcji budowy jakichkolwiek Osiedli na Erytro, a nawet pobytowi Rotora i orbicie wokół planety. Przegrał jednak z wolą znakomitej większości Rotorian, mimo to dopilnował, by Kopuła otrzymywała jak najmniejsze fundusze, co poważnie ograniczyło jej rozwój.
Gdyby nie to, że Genarr zadbał, aby Kopuła stała się ważnym źródłem wody dla Rotora — wody znacznie tańszej, niż ta, która pochodziła z asteroidów — Pitt postarałby się o zniszczenie całego przedsięwzięcia.
Ogólnie jednak założenie całkowitego ignorowania istnienia Kopuły przez Pitta oznaczało, że komisarz rzadko mieszał się do poczynań administracyjnych Genarra, co bardzo odpowiadało temu ostatniemu. Dlatego zaskoczyła go osobista wiadomość od Pitta, informująca go o przybyciu dwójki Rotorian. Informacje takie przekazywano mu zazwyczaj w zwykłej poczcie. Tym razem jednak Pitt omówił sprawę szczegółowo swoim zwięzłym i nieznoszącym sprzeciwu głosem, a cała rozmowa była zabezpieczona tarczą dźwiękochłonną.
Jeszcze większą niespodzianką było to, że jedną z osób przybywających na Erytro okazała się Eugenia Insygna. Kiedyś — lata całe przed Odlotem — byli przyjaciółmi, później jednak, gdy minęły szczęśliwe lata studiów (Genarr wspominał je tęsknie jako bardzo romantyczne), Eugenia poleciała na Ziemię, by pisać pracę dyplomową i powróciła na Rotora z Ziemianinem. Rzadko ją wtedy widywał — może raz, albo dwa razy na odległość — a później poślubiła Krile Fishera. Jeszcze później, gdy Eugenia i Fisher zaczęli żyć w separacji tuż przed Odlotem, Genarr był zbyt zajęty pracą — podobnie zresztą jak ona — by odnawiać stare znajomości. Czasami jednak myślał o niej, lecz Eugenia była zbyt pogrążona w bólu, zbyt zajęta wychowaniem córeczki, by ośmielił się jej przeszkadzać. I wreszcie wysłano go na Erytro, co ostatecznie zamknęło całą sprawę. Miewał co prawda urlopy, które spędzał na Rotorze, lecz nie czuł się tam swobodnie. Pozostało mu kilka rotoriańskich znajomości, wszystkie one jednak były dość luźne.
A teraz Eugenia miała przylecieć na Erytro z córką. Genarr nie umiał przypomnieć sobie imienia dziewczynki, zakładając, że znał je kiedykolwiek. Z pewnością nigdy jej nie widział. Córka Eugenii musi mleć około piętnastu lat i Genarr zastanawiał się z lekkim drżeniem, czy przypomina matkę z okresu, gdy znali się najlepiej. Genarr rzucał ukradkowe spojrzenia przez okno swojego biura. Tak bardzo przyzwyczaił się do Kopuły, że nie potrafił patrzeć na nią krytycznie. Kopuła była domem dla pracujących tu ludzi obydwu płci, lecz samych dorosłych bez dzieci.
Pracownicy zmianowi podpisujący kontrakt na okres kilku tygodni lub miesięcy czasami wracali na kolejną zmianę, częściej jednak nie. Poza nim, czterema innymi osobami, które z tych czy innych powodów miały mieszkać na Erytro, w Kopule nie było stałych lokatorów. Nikt nie traktował Kopuły jako swojego domu. Z konieczności, co prawda utrzymywano ją w porządku i czystości, czuło się jednak pewną niestałość i tymczasowość. Być może wynikało to z samej struktury budowli, pełnej linii prostych i łuków, płaszczyzn i okręgów, której brakowało nieregulaności i chaosu stałych siedzib ludzkich, gdzie pomieszczenia, a nawet meble, przystosowują się do przyzwyczajeń i nastrojów poszczególnych osób.
Pozostawał on sam. Jego meble i pokój odzwierciedlały jednak go wewnętrzną systematyczność i planowość. Może dlatego czuł się tak dobrze w Kopule na Erytro; jej kształty przypominały wewnętrzny obraz jego ducha.
Co powie na to wszystko Eugenia Insygna? (Cieszył się, że wróciła do swojego panieńskiego nazwiska.) Pamiętał ją jako osobę niezbyt uporządkowaną, lubującą się w zaskakujących wzorach i świecidełkach, pomimo tego że była astronomem.
A może się zmieniła? Jednak czy ludzie kiedykolwiek zmieniają się dogłębnie? A może odejście Krile Fishera sprawiło, że stała się zgorzkniała, zdziwaczała…