— Może to robić, ile tylko mu się podoba, to i tak niczego nie zmieni. On umiera.

— Nie wiem. Współczesna medycyna dokonuje cudów, jestem przekonany, że lekarze zrobią wszystko dla Tanayamy.

— Nawet współczesna medycyna nie powstrzyma śmierci. Rozmawiałam z lekarzami.

— I co ci powiedzieli? Wydawało mi się, że sprawa zdrowia Tanayamy jest tajemnicą państwową.

— Nie dla mnie, nie w tych warunkach, Krile. Poszłam do zespołu medycznego, który zajmował się tutaj Tanayama, i powiedziałam, że bardzo zależy mi na zbudowaniu statku zdolnego do przenoszenia ludzi do gwiazd zanim umrze Tanayama. Zapytałam ich, ile mam jeszcze czasu.

— I co powiedzieli?

— Że mam tylko rok. Tak brzmiała ich odpowiedź. Co najwyżej rok. Nalegali, abym się pospieszyła.

— Możesz to zrobić przez rok?

— Przez rok? Oczywiście, że nie, Krile, i cieszę się z tego. Duża przyjemność sprawia mi fakt, że ten złośliwy staruch nie doczeka pierwszego statku superluminalnego. Dlaczego się krzywisz? Martwi cię to, że jestem taka okrutna?

— To nieistotne, Tesso. A staruch, o którym mówisz — jakkolwiek rzeczywiście złośliwy — sprawił, że wszystko to jest możliwe. to on zbudował Hiper City.

— Tak, ale dla własnych celów, a nie dla Ziemi czy dla ludzkości. Mam prawo być zła. Jestem pewna, że dyrektor Tanayama nigdy nie ulitował się nad nikim, kogo uważał za wroga, i zawsze chwytał przeciwników za gardło.

Wyobrażam sobie także, że sam nie oczekuje litości czy współczucia. Każdy, kto okazałby mu litość czy współczucie, potraktowany zostałby jako godny pogardy słabeusz.

Fisher w dalszym ciągu wyglądał na niezadowolonego.

— Ile czasu ci to zajmie, Tesso?

— Skąd mogę wiedzieć? Może wieczność? A nawet gdyby przyjąć optymalny wariant rozwoju wydarzeń, z pewnością nie zajmie mi to mniej niż pięć lat.

— Ale dlaczego? Macie już przecież lot superluminalny. Tessa wyprostowała się.

— Nie bądź naiwny, Krile. Wszystko, co mamy, to pokaz laboratoryjny. Mogę wziąć lekki obiekt — piłeczkę pingpongową, w której dziewięćdziesiąt procent masy stanowi silnik hiperatomowy — i przenieść go superluminalnie. Jednak statek, i to w dodatku z ludźmi, to zupełnie coś innego. Musimy mieć absolutną pewność co do wszystkiego, a to zajmie nam przynajmniej pięć lat. Powiem ci jeszcze, że gdyby nie współczesne komputery i symulacje, które i na nich wykonujemy, nawet te pięć lat byłoby jedynie marzeniem. Nawet pięćdziesiąt lat byłoby za mało.

Krile Fisher potrząsnął głową i nic nie powiedział. Tessa Wendel przyglądała mu się uważnie, a potem powiedziała z ociąganiem.

— O co ci chodzi? Czy tobie także się spieszy?

— Wszystkim nam zależy na czasie — odpowiedział pojednawczo Fisher — a jeśli chodzi o mnie, to rzeczywiście chciałbym polecieć twoim statkiem.

— Zależy ci na tym bardziej od innych?

— Tak, chyba tak.

— Dlaczego?

— Chciałbym polecieć na Sąsiednią Gwiazdę. Spojrzała na niego.

— Marzysz o powrocie do porzuconej żony? Fisher nigdy nie rozmawiał z Tessa o Eugenii. Teraz także nie miał zamiaru dać się schwytać w pułapkę.

— Zostawiłem tam córkę — odpowiedział. — Myślę, że potrafisz to zrozumieć, Tesso. Masz przecież syna.

Rzeczywiście miała syna — dwudziestolatka studiującego na Uniwersytecie Adeliańskim, który pisywał do niej od czasu do czasu listy. Twarz Tessy złagodniała.

— Krile, na twoim miejscu przestałabym się łudzić. Co prawda, istnieje duże prawdopodobieństwo, że Rotor poleciał na Sąsiednią Gwiazdę, lecz sama podróż zajęła im przynajmniej dwa lata — dysponowali jedynie hiperwspomaganiem. Nie wiadomo, czy przetrwali tak długą podróż. A nawet jeśli, to szansa znalezienia odpowiedniej dla ludzi planety w pobliżu czerwonego karła jest niemal równa zeru. Mogli więc wyruszyć w dalszą drogę w poszukiwaniu jakiejś planety. Dokąd? Gdzie ich szukać?

— Wiedzieli chyba, że nie znajdą odpowiedniej planety w pobliżu czerwonego karła. Czy w takim razie nie zdecydowali się na pozostawanie na orbicie wokół gwiazdy?

— Nawet jeśli przetrwali lot i nawet jeśli zdecydowali się na pozostanie na orbicie, pomyśl, jaki rodzaj życia muszą prowadzić. Nie wytrzymają długo, a przynajmniej nie w tak cywilizowanej formie, do jakiej przywykli. Krile, musisz być silny. Musisz przygotować się na to, że nawet jeśli zorganizujemy ekspedycję, która poleci na Sąsiednią Gwiazdę, to może ona wrócić z niczym lub w najlepszym razie z fotografiami z martwego kadłuba Rotora.

— Liczę się z tym — odpowiedział Fisher. — Wydaje mi się jednak, że mają jakąś szansę na przetrwanie.

— Chodzi ci o dziecko? Mój drogi Krile, to są mrzonki. Nawet jeśli Rotor przetrwał, to twoja córka miała rok, gdy ją opuściłeś w roku 22. Gdyby teraz pojawiła się nagle przed tobą, miałaby dziesięć lat. Za pięć lat — bo dopiero wtedy możesz myśleć o podróży na Rotora — będzie piętnastoletnią panienką. Nie pozna cię. Ty również jej nie poznasz.

— Dziesięć lat czy piętnaście, a nawet pięćdziesiąt — dla mnie to nie ma znaczenia, Tesso. Poznam ją, gdy tylko ją zobaczę — odpowiedział Fisher.

Rozdział 19

POBYT

Marlena uśmiechnęła się niepewnie do Sievera Genarra. Przyzwyczaiła się wchodzić do jego biura o każdej porze.

— Nie przeszkadzam ci, wujku Sieverze?

— Nie, moja droga. Nie mam akurat nic pilnego do roboty. A zresztą tutaj rzadko zdarza się coś absolutnie pilnego.

Pitt wymyślił moje stanowisko po to, by pozbyć się mnie — a ja zaakceptowałem to i w ten sam sposób pozbyłem się Pitta. Nie powtarzaj tego jednak, tylko ty znasz prawdę, bo ciebie nie można okłamać.

— Chyba nie obawiasz się tego, wujku Sieverze? Komisarz Pitt bał się, Orinel także bałby się, gdybym pokazała mu, co potrafię.

— Nie, nie obawiam się, Marleno. Poddałem się. Właśnie doszedłem do wniosku, że dla ciebie jestem przezroczysty. Nawet podoba mi się to. Kłamanie jest bardzo wyczerpujące, gdy starasz się o nim nie myśleć. Gdyby ludzie byli rzeczywiście leniwi, nigdy by nie kłamali.

Marlena uśmiechnęła się ponownie.

— Czy dlatego mnie lubisz? Bo przy mnie możesz być leniwy?

— A sama nie potrafisz zgadnąć?

— Nie. Wiem, że mnie lubisz, ale nie wiem dlaczego. Twoje zachowanie mówi mi, że mnie lubisz, lecz powód jest ukryty w tobie — nic o nim nie wiem, poza paroma niejasnymi przeczuciami. Nie mogę wejść w ciebie — zastanawiała się przez chwilę — i czasem żałuję, że nie mogę.

— Ciesz się z tego, Marleno. Ludzkie umysły są brudne, ciemne i nieciekawe.

— Dlaczego tak mówisz, wujku?

— Doświadczenie, Marleno. Nie posiadam, co prawda, zdolności podobnych do twoich, lecz jestem wśród ludzi już od bardzo dawna, dłużej niż ty. Czy podoba ci się twój własny umysł?

Marlena wyglądała na zaskoczoną.

— Nie wiem. A nie powinien?

— Podoba ci się wszystko, o czym myślisz? Co sobie wyobrażasz? Każdy targający tobą impuls? Bądź uczciwa, Marleno. Ja, co prawda, nie potrafię odczytywać myśli, ale bądź uczciwa.

— No cóż, czasami zdarza mi się myśleć o rzeczach niezbyt mądrych, a nawet złych. Niekiedy bywam zła i myślę o zrobieniu czegoś, czego w rzeczywistości nigdy bym nie zrobiła. Ale zdarza się to bardzo rzadko.

— Bardzo rzadko? Nie zapominaj, że zdążyłaś przywyknąć do swojego umysłu. Nie czujesz go. To tak jak z ubraniem, które nosisz. Nie czujesz go, ponieważ jesteś przyzwyczajona do jego obecności. Włosy drapią cię w szyję, ale tego również nie zauważasz. Jeśli natomiast dotknęłyby cię włosy kogoś innego, natychmiast poczułabyś nieznośne swędzenie. Ktoś inny może nie mieć myśli gorszych od twoich, ale zawsze są to myśli kogoś innego i nie spodobałyby ci się. Może na przykład nie spodobałoby ci się to, że cię lubię, gdybyś wiedziała dlaczego. Znacznie wygodniej i bezpieczniej jest zaakceptować to, że cię lubię jako coś, co po prostu istnieje i nie doszukiwać się powodów w moim umyśle.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: