— Dyrektorze — powiedziała ostro Wendel — są tutaj setki naukowców, każdy z nich posiada olbrzymi autorytet, a wielu z nich to Ziemianie. Pokażą panu wszystko, co chce pan zobaczyć, wyjaśnią pracę każdego instrumentu. My tutaj zajmujemy się prawdziwą nauką i robimy to uczciwie.
— Nawet gdyby było tak, jak pani mówi, to co to wszystko znaczy? Jakaś piłeczka? Piłeczka pingpongowa podróżująca parę tysięcy kilometrów. Czy to wszystko, co macie po trzech latach?
— To co pan zobaczył, to więcej niż ktokolwiek miałby prawo oczekiwać, mówię to z całym szacunkiem dla pana, dyrektorze. To, co pan zobaczył, rzeczywiście miało rozmiary piłeczki pingpongowej i podróżowało parę tysięcy kilometrów, lecz był to prawdziwy lot superiuminalny, taki jak przeniesienie statku międzygwiezdnego stąd do Arcturusa z szybkością sto razy większą od prędkości światła. To, co pan widział, było pierwszym publicznym pokazem superiuminalności w całej historii rasy ludzkiej.
— Ale ja chcę zobaczyć statek!
— Na to będzie musiał pan poczekać.
— Nie mam czasu. Nie mam czasu — dyszał Tanayama głosem, który był niczym więcej niż szeleszczący szept. I znów się rozkaszlał.
Tessa Anita Wendel odpowiedziała mu równie cicho:
— Nawet pan nie zdoła poruszyć Wszechświata.
Trzy dni, poświęcone na uroczystości oficjalne w mieście nazywanym potocznie Hiper City, dobiegły końca.
Władze udały siej w drogę powrotną do domu
— Potrzeba nam dwóch lub trzech dni — powiedziała Tessa Mendel do Krile Fishera — na ponowne zabranie się do pracy. Tessa wyglądała na zmęczoną i bardzo niezadowoloną.
— Co za złośliwy staruch — dodała.
Fisher domyślił się, że chodzi o Tanayamę.
— Schorowany staruch.
Wendel rzuciła mu gniewne spojrzenie.
— Bronisz go?
— Nie, po prostu stwierdzam fakt, Tesso. Pogroziła mu palcem.
— Jestem pewna, że ten kaszlący relikt był tak samo irracjonalny i nierozsądny w przeszłości, gdy był jeszcze zdrowy i — jeśli teraz o to chodzi — młody. Od jak dawna jest dyrektorem Biura?
— Od zawsze. Ponad trzydzieści lat. A przedtem był zastępcą niemal tak samo długo, nie mówiąc już o tym, że spełniał rolę szarej eminencji podczas kadencji trzech lub czterech poprzednich dyrektorów. I mogę cię zapewnić, że bez względu na jego stan zdrowia czy wiek zostanie dyrektorem do samej śmierci, i może nawet jeszcze trochę dłużej, dopóki nie upewnią się, czy nie powstanie z martwych.
— Sądzisz, że to jest śmieszne?
— Nie, chociaż w zasadzie nie pozostało nam nic innego oprócz śmiechu, gdy pomyśli się, że jeden człowiek, który nigdy nie dzierżył steru władzy, którego na dobrą sprawę nikt nie zna, zdołał zastraszyć i podporządkować sobie cały rząd; mało tego, robi to od półwiecza, tylko dlatego że sprawuje kontrolę nad ciemnymi sprawami wszystkich ludzi u władzy i nie zawahałby się zrobić z tych spraw użytku, gdyby zaszła taka konieczność.
— A oni znoszą to cierpliwie?
— O tak. W rządzie nie ma ani jednej osoby, która chciałaby uświęcić własną karierę tylko po to, by zniszczyć Tanayamę.
— Nawet teraz, gdy wszystko wymyka mu się z rąk?
— Popełniasz błąd. Wszystko wymknie mu się z rąk dopiero, gdy umrze, a do tego czasu jego władza jest absolutna. Jest to ostatnia rzecz, która pozostanie mu na tym świecie i zniknie wraz z ostatnim uderzeniem jego serca.
— Po co ludzie to robią? — zapytała Tessa z niesmakiem — Czy nie pragną spokoju na starość i cichej, bezbolesnej śmierci?
— Tanayama z pewnością nie. Nigdy. Nie powiem, żebym należał do jego zaufanych, ale przez te piętnaście lat zetknąłem się z nim parokrotnie i zawsze wychodziłem od niego skopany. Znałem go, gdy był jeszcze pełen werwy i już wtedy wiadomo było, że nigdy nie przestanie działać. A odpowiadając na twoje pierwsze pytanie: ludzie kierują się w życiu różnymi pobudkami, w przypadku Tanayamy pobudką tą jest nienawiść.
— Tak podejrzewałam — powiedziała. — To widać. Jest znienawidzony i sam nienawidzi. Tylko kogo?
— Osiedli.
— Naprawdę? — Tessa przypomniała sobie, że była Osadniczką z Adelii. — Faktem jest, że nigdy nie słyszałam, aby ktokolwiek urodzony w Osiedlach wyrażał się z zachwytem o Ziemi. Znasz zresztą moje zdanie na temat miejsc pozbawionych zróżnicowanego ciążenia.
— Ja nie mówię o zwykłych preferencjach, Tesso, ani nawet o niesmaku czy pogardzie. Mówię o ślepej, zapiekłej nienawiści. Niemal każdy Ziemianin nie lubi Osiedli, którym trafiło się wszystko co najlepsze: spokój, wygody, brak tłumów, zamożność. Osiedla mają dużo żywności, znakomite warunki do odpoczynku, stałą pogodę i żadnej biedy. Są na nich roboty trzymające się dyskretnie na uboczu, a na Ziemi… To całkiem naturalne, że ludzie, którzy czegoś nie mają, nie lubią tych, którzy mają wszystko. Lecz jeśli chodzi o Tanayamę. to jest to potworna nienawiść. Myślę, że z przyjemnością zniszczyłby wszystkie Osiedla, gdyby mógł.
— Ale dlaczego, Krile?
— Według mnie jemu nie chodzi o dobrobyt, o którym mówiłem, Tanayama nie może znieść kulturowej jednorodności Osiedli. Rozumiesz, o co mi chodzi?
— Nie.
— Ludzie na Osiedlach dobierają się. Dobierają sobie takich samych ludzi jak oni. Wszyscy wywodzą się z jednego kręgu kulturowego, są nawet podobni do siebie fizycznie. Na Ziemi zaś przez cały czas rozwoju ludzkości panowała dzika różnorodności kultur, które wzbogacały się wzajemnie, konkurowały ze sobą, a nawet ze sobą walczyły. Tanayama i wielu Ziemian — jak na przykład ja — uważamy, że taka mieszanina kulturowa może być źródłem siły. Zdajemy sobie sprawę, że jednorodność Osiedli osłabia je i w przyszłości może okazać się tragiczna w skutkach.
— Dlaczego więc nienawidzicie Osiedli za coś, co w waszych oczach działa na ich niekorzyść? Czy Tanayama nienawidzi nas za to, że lepiej nam się powodzi, i jednocześnie za to, że może nam być gorzej w przyszłości? To nie ma sensu.
— To nie musi mieć sensu. Nienawiść nigdy nie dała się wytłumaczyć racjonalnie. Być może — ale tylko być może — Tanayamie wydaje się, że Osiedlom się powiedzie i udowodnią w ten sposób wyższość jednorodności kulturowej? Albo obawia się, że Osiedlom zależy na zniszczeniu Ziemi, tak jak jemu na zniszczeniu Osiedli? Sprawa Sąsiedniej Gwiazdy doprowadziła go do szaleństwa.
— Mówisz o tym, że Rotor odkrył Sąsiednią Gwiazdę i nie poinformował nas o swoim odkryciu?
— Nie tylko. Nie ostrzegli nas, że Gwiazda zmierza w kierunku Układu Słonecznego.
— Mogli nie wiedzieć.
— Tanayama nigdy by w to nie uwierzył. Jest przekonany, że wiedzieli i celowo nas nie ostrzegli w nadziei, że nie zdołamy się przygotować i że Ziemia z całą swoją cywilizacją zostanie zniszczona.
— Czy stwierdzono już, że Sąsiednia Gwiazda przeleci na tyle blisko, by doszło do katastrofy? Nie słyszałam o tym. Słyszałam natomiast, że większość astronomów przekonana jest, że Gwiazda ominie nas w bezpiecznej odległości. Masz jakieś inne wieści?
Fisher wzruszył ramionami.
— Nie, nie mam. Ale wydaje mi się, że ewentualność katastrofy podsyca nienawiść Tanayamy. I stąd bierze się jego przekonanie, że potrzebne nam są loty superluminalne, które pozwolą nam na zlokalizowanie i zasiedlenie jakiejś podobnej do Ziemi planety. Jemu chodzi o ewakuowanie jak największej liczby ludzi na ten nowy świat w przypadku, gdyby doszło do najgorszego. Musisz przyznać, że brzmi to rozsądnie.
— Rzeczywiście, ale do tego nie potrzeba żadnego zagrożenia, Krile. Ludzkość powinna się rozprzestrzeniać, nawet gdyby Ziemia była absolutnie bezpieczna. My przenieśliśmy się na Osiedla, kolejnym logicznym przedsięwzięciem byłoby sięgnięcie po gwiazdy i właśnie dlatego potrzebne są nam loty superluminalne.
— Tak, ale Tanayama myśli inaczej. Kolonizację Galaktyki chce zostawić następnym pokoleniom. Sam zaś chce odszukać Rotora i ukarać go za to, że porzucił Układ Słoneczny nie oglądając się na przyszłe losy ludzkości. Chce żyć tylko po to, by zobaczyć to na własne oczy i dlatego tak naciska na ciebie.