Oczywiście, nie jest to tanie…
— Zapłacę — zamruczała Eugenia.
— Nie bądź niemądra. Koszty tego badania pokrywa budżet Kopuły. Przecież wyniki tego testu mogą nam pomóc w rozwiązaniu zagadki Plagi. Tak przynajmniej będzie brzmiała wersja oficjalna. No, wreszcie… Widzisz teraz mózg Marleny zarejestrowany w całej jego złożoności. Gdyby cokolwiek było nie w porządku, zobaczylibyśmy to na ekranie.
— Nie masz pojęcia, jakie to wszystko jest przerażające — powiedziała Insygna.
— Rozumiem, i nie powinnaś czuć się winna. Marlena jest tak święcie przekonana o tym, co mówi, że ja jej wierzę. Wierzę, że za tym absolutnym przekonaniem o własnym bezpieczeństwie kryje się coś innego.
— Jak to?
Genarr wskazał na skorupkę ślimaka.
— Ty tego nie masz, ja także tego nie mam; żadne z nas nie jest w stanie powiedzieć, skąd bierze się jej poczucie bezpieczeństwa. Lecz ono istnieje i sądzę, że powinniśmy wypuścić Marlenę na powierzchnię.
— Czy musimy aż tak ryzykować? Czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego powinniśmy ryzykować jej zdrowiem?
— Z dwóch przyczyn. Po pierwsze, ona jest zdecydowana, a wydaje mi się, że jest w stanie zrobić wszystko, na co się zdecydowała — prędzej czy później. Nie możemy zakazać jej wyjścia — lepiej od razu ją odesłać na Rotora, ponieważ nie będziemy w stanie zatrzymać jej tutaj. Po drugie, jej wizyta na powierzchni Erytro może nauczyć nas czegoś o Pladze. Dokładnie nie umiem ci powiedzieć, czego się spodziewam, ale dla nas liczy się każdy drobiazg, nawet okruch wiedzy…
— I dlatego chcesz ryzykować umysłem mojej córki?
— Nie sądzę, aby istniało jakieś ryzyko. Pomijając już moją wiarę w słowa Marleny, zrobię wszystko, aby ją zabezpieczyć. Na początku nie pozwolimy jej na bezpośrednie poruszanie się po powierzchni. Mogę na przykład zorganizować jej lot nad Erytro. Zobaczy jeziora, równiny, wzgórza, kaniony. Możemy nawet polecieć nad brzeg morza. Krajobraz jest tutaj uderzająco piękny — sam go kiedyś podziwiałem — lecz dziki. Nigdzie ani śladu życia, pomijając niewidoczne gołym okiem prokarioty. Być może dzikość Erytro odstraszy ją i straci zainteresowanie dla planety.
— A jeśli nie? Jeśli w dalszym ciągu będzie nalegała na wyjście, na spacer po powierzchni?
— Ubierzemy ją w skafander E.
— Co to jest skafander E?
— Skafander erytrojański. Bardzo nieskomplikowany, podobny do skafandra kosmicznego, z tym że nie jest skafandrem próżniowym. Zrobiony jest z nieprzepuszczalnej kombinacji plastiku i włókien naturalnych. Jest bardzo lekki i nie utrudnia ruchów. Hełm z tarczą chroniącą przed podczerwienią jest nieco cięższy. Skafander wyposażony jest we własny zapas powietrza i urządzenia do samowentylacji. Najważniejsze jest to, że osoba, ubrana w skafander E, nie jest zagrożona bezpośrednim oddziaływaniem środowiska Erytro. Poza tym Marlena nie wyjdzie sama.
— A z kim? Nie wierzę nikomu oprócz siebie. Genarr uśmiechnął się.
— Trudno wyobrazić sobie gorszego towarzysza podróży. Nie masz pojęcia o Erytro, a przede wszystkim boisz się jej. Nie odważyłbym się wypuścić cię na zewnątrz. Jedyną osobą, której obydwoje możemy zaufać, jestem ja.
— Ty? — Insygna otworzyła usta ze zdziwienia.
— Dlaczego nie? Nikt nie zna Erytro lepiej ode mnie. Jestem odporny na Plagę, podobnie jak Marlena. Po dziesięciu latach spędzonych tutaj mogę chyba zaryzykować takie stwierdzenie. Co więcej, jestem pilotem, nie będziemy więc potrzebowali dodatkowej osoby. Wychodząc z Marlena, będę mógł jej pilnować. Jeśli jej zachowanie zacznie odbiegać od normy, przywiozę ją do Kopuły, gdzie natychmiast przeprowadzimy badanie mózgu.
— Lecz wtedy będzie już oczywiście za późno.
— Niekoniecznie. Plaga to nie gra we wszystko albo nic. Zdarzały się lżejsze przypadki, nawet bardzo lekkie przypadki. Ludzie, którzy zapadali na mniej złośliwą odmianę Plagi, prowadzili później względnie normalne życie. Marlenie nic się nie stanie, jestem pewny.
213
Insygna siedziała na krześle. Milczała. Wyglądała jak mała, bezbronna dziewczynka.
Genarr impulsywnie objął ją ramieniem.
— Posłuchaj, Eugenio, zapomnij o tym przez tydzień. Obiecuję ci, że nie wypuszczę jej przynajmniej przez tydzień, a może nawet dłużej, jeśli uda mi się przekonać ją, że Erytro nie jest tak interesująca, jak sobie wyobraża, pokazując jej planetę z powietrza. Podczas lotu będzie zamknięta w samolocie, będzie tak bezpieczna jak tutaj. Jeśli zaś chodzi o ciebie… jesteś astronomem, prawda?
Spojrzała na niego i odpowiedziała słabym głosem:
— Wiesz, że jestem.
— W takim razie nigdy nie widziałaś gwiazd. Astronomowie nigdy nie patrzą na gwiazdy. Przyglądają się wyłącznie instrumentom. Nad Kopułą panuje teraz noc, proponuję więc wizytę na poziomie widokowym i przyjrzenie się gwiazdom. Niebo jest czyste, a nic tak nie uspokaja jak nocne niebo pełne gwiazd, wierz mi.
Genarr mówił prawdę. Astronomowie nie przyglądają się gwiazdom. Nie czują takiej potrzeby. Wydają instrukcje teleskopom, kamerom i spektroskopom poprzez komputery, które z kolei się programuje. Instrumenty wykonują całą pracę, dokonują analiz, symulacji graficznych. Astronomowie zadają tylko pytania i studiują odpowiedzi. A do tego nie są potrzebne obserwacje gwiazd.
Czy można przyglądać się gwiazdom dla przyjemności? — zastanawiała się Insygna. — Czy może robić to astronom? Widok gwiazd sprawia, że przypominasz sobie o obowiązkach, o pracy do wykonania, o pytaniach, które trzeba zadać, tajemnicach, które trzeba rozwiązać i wreszcie o powrocie do laboratorium i uruchomieniu instrumentów. Później można zacząć czytać książkę lub obejrzeć film w holowizji.
Mówiła o tym Genarrowi, który krzątał się po swoim biurze, zapinając wszystko na ostatni guzik przed wyjściem. (Genarr zawsze zapinał na ostatni guzik — Insygna zapamiętała go właśnie takiego z zamierzchłych czasów ich wspólnej młodości. Wtedy irytowało ją to, a powinna chyba go podziwiać. Siever był taki szlachetny, a Krile…)
Otrząsnęła się ze wspomnień i postanowiła myśleć o czymś innym.
— Ja również nie wychodzę zbyt często na poziom widokowy — mówił Genarr. — Zawsze mam coś innego do roboty. A kiedy już zdecyduję się na wycieczkę, zawsze jestem tam sam. Miło mi będzie mieć w końcu jakieś towarzystwo. Chodźmy!
Poprowadził ją do niewielkiej windy. Insygna po raz pierwszy poruszała się windą po Kopule — poczuła się tak, jak gdyby znalazła się z powrotem na Rotorze, z tą różnicą, że nie czuła teraz przyciągania pseudograwitacyjnego, które zawsze wpychało ją w jedną ze ścian windy na Rotorze, w efekcie działania zasady Coriolisa.
— Jesteśmy na miejscu — powiedział Genarr i wskazał jej wyjście. Eugenia znalazła się w pustym pomieszczeniu i niemal natychmiast skurczyła się w sobie.
— Czy jesteśmy odkryci? — zapytała.
— Odkryci? — zdziwił się Genarr. — Ach, chodzi ci o to, czy znajdujemy się w atmosferze Erytro? Nie, nie. Nie martw się. Znajdujemy się w półkuli pokrytej diamentowym szkłem, którego nie można nawet zadrapać. Nie wiem, co prawda, czy szkło wytrzymałoby zderzenie z meteorytem, lecz tutaj nam to nie grozi. Na Rotorze też mamy takie szkło — w jego głosie zaczęła narastać duma — lecz gorszej jakości i nie takich rozmiarów.
— Dobrze wam się tutaj powodzi — powiedziała Insygna dotykając szkła, jak gdyby chciała upewnić się, że rzeczywiście istnieje.
— Musi nam się dobrze powodzić, jeśli chcemy, by ludzie tu przyjeżdżali. — Potem zmieniając temat dodał: — Czasami mamy tutaj deszcze, zachmurzenia. Ale woda szybko wysycha, gdy niebo jest czyste. Po deszczu na szkle pozostaje osad, który zmywamy w ciągu dnia specjalną mieszaniną detergentów. Usiądź, Eugenio.
Insygna zajęła miejsce w krześle, które było miękkie i wygodne. Gdy tylko usiadła, krzesło rozłożyło się i Insygna stwierdziła, że patrzy do góry. Usłyszała cichy pomruk krzesła Genarra, które również ustawiło się w pozycji dogodnej do obserwacji. Zgasły światła, dzięki którym znaleźli krzesła i małe stoliczki tuż obok. W ciemności niezamieszkanego świata wpatrywali się w bezchmurne niebo, koloru żałobnej krepy, rozświetlone tu i ówdzie iskierkami gwiazd. Insygna westchnęła głęboko. Teoretycznie wiedziała, jak wygląda niebo. Widziała je na mapach i tablicach, symulacjach i fotografiach — widziała niebo w każdej możliwej postaci i formie, oprócz rzeczywistej. Po raz pierwszy nie wybierała interesujących ją obiektów, zagadkowych ciał, tajemnic wymagających wyjaśnienia. Po raz pierwszy nie przyglądała się szczegółom, lecz całości.