W zamierzchłej przeszłości — myślała — ludzie zajmowali się całymi wzorami, które widzieli na niebie, a nie poszczególnymi gwiazdami. W ten sposób odkryli konstelacje i dali początek astronomii. Genarr miał rację. Ogarnął ją spokój, czuła go niczym lekką, zwiewną mgiełkę.
Po chwili powiedziała sennie:
— Dziękuję, Genarr.
— Za co mi dziękujesz?
— Za to, że chcesz wyjść z Marleną. Za to, że ryzykujesz dla mojej córki.
— Nie ryzykuję. Nic nam się nie stanie. A co do Marleny… mam wobec niej ojcowskie uczucia. Ty i ja, Eugenio, mamy wspólną przeszłość. Zawsze bardzo cię ceniłem i… cenię.
— Wiem — odpowiedziała Insygna. Poczuła się winna. Znała uczucia Genarra — nigdy nie potrafił ich ukrywać. Przyjmowała je z rezygnacją, zanim poznała Krile, a później irytowały ją.
— Jeśli kiedykolwiek zraniłam twoje uczucie, wybacz mi, Sieverze — powiedziała.
— Nie muszę niczego ci wybaczać — odpowiedział jej miękko. Zapadła długa cisza. Wokół panował spokój. Insygna miała teraz tylko jedno pragnienie: żeby nikt nie wszedł i nie przerwał nastroju, który ją ogarniał.
Po chwili odezwał się Genarr:
— Mam pewną teorię na temat tego, dlaczego ludzie nie przychodzą tu, na poziom widokowy. Albo na pokład obserwacyjny na Rotora. Zauważyłaś, że nikt tam nie chodzi, Eugenio?
— Oprócz Marleny — odpowiedziała. — Mówiła mi, że często była tam sama. Przez ostatni rok chodziła obserwować Erytro. Powinnam była zwracać uwagę na to, co mówi… słuchać jej uważniej…
— Marleną jest niezwykła. Myślę, że większość ludzi nie przychodzi tutaj z tego powodu.
— Czego? — zapytała Insygna.
— Tego — odpowiedział. Jego ręka wskazała jakieś miejsce w przestrzeni, ale z powodu ciemności nie mogła dostrzec dokładnie, jakie.
— Ta bardzo jasna gwiazda, najjaśniejsza na niebie.
— Chodzi ci o Słońce, nasze Słońce, Słońce z Układu Słonecznego?
— Tak, tego intruza na niebie. Gdyby nie on, niebo tutaj byłoby takie samo, jak na Ziemi. Alfa Centauri jest w nieco innym miejscu, Syriusz również jest przesunięty, ale tego się nie zauważa. Jest to to samo niebo, na które pięć tysięcy lat temu spoglądali Sumerowie. Poza Słońcem.
— I myślisz, że Słońce nie pozwala ludziom przychodzić tutaj?
— Tak, chociaż może nie zdają sobie z tego sprawy. Wydaje mi się, że widok Słońca ich niepokoi. Wolą myśleć o nim jako o bardzo, bardzo dalekiej, niemal nieosiągalnej części całkowicie innego Wszechświata. A ono tu jest, na niebie, jasne, przyciągające uwagę, wywołujące poczucie winy za to, że je porzuciliśmy.
— Ale dlaczego dzieci i młodzież nie chodzą na pokład obserwacyjny? Nic przecież nie wiedzą o Słońcu i o Układzie Słonecznym.
— Dorośli dają im zły przykład. Może kiedy wymrze pokolenie, które pamięta Układ Słoneczny, niebo znów będzie należeć do Rotora, a miejsca takie jak to zatłoczą się — zakładając, że ciągle będą istnieć.
— Myślisz, że zostaną zlikwidowane?
— Trudno jest przewidzieć przyszłość, Eugenio.
— Na razie nic im chyba nie grozi?
— Nie, oczywiście, że nie. Martwię się jednak o tego intruza, o tę jasną gwiazdę.
— Nasze stare Słońce? Nic nam chyba nie grozi z jego strony?
— Kto wie? — Genarr przyglądał się gwieździe po zachodniej stronie nieba. — Ludzie na Ziemi i w Osiedlach kiedyś w końcu odkryją Nemezis. A może już odkryli? Może mają już także hiperwspomaganie? Wydaje mi się, że opracowali własną technologię lotów hiperprzestrzennych wkrótce po naszym odlocie. Nasze zniknięcie musiało pobudzić ich do pracy.
— Odlecieliśmy czternaście lat temu. Dlaczego jeszcze ich tu nie ma?
— Może obawiają się podróży trwającej dwa lata? Wiedzą, że Rotor zdecydował się podjąć to ryzyko, ale nie wiedzą, że nam się udało. Mogą myśleć, że wrak Rotora przemieszcza się gdzieś w przestrzeni pomiędzy Nemezis i Słońcem.
— My byliśmy odważniejsi.
— Z pewnością. Myślisz, że Rotor zdecydowałby się na podróż. gdyby nie Pitt? To on nami pokierował, a wątpię, żeby gdziekolwiek indziej był jakiś drugi Pitt. Wiesz, że go nie lubię, nie popieram jego metod, jego podwójnej moralności, jego nieszczerości, gardzę nim za to, że potrafi wysłać dziecko takie jak Marlena na pewną — w jego rozumieniu — zagładę. A jednak, jeśli oceniać to, co osiągnął, to z pewnością zostanie zaliczony do wielkich naszej historii.
— Jako wielki przywódca — powiedziała Insygna. — Ty, Siever, jesteś wielkim człowiekiem — a to kolosalna różnica.
I znów zapadła cisza, którą pierwszy przerwał Genarr, mówiąc miękkim głosem:
— Ciągle czekam na nich, czekam na ich przybycie. Boję się tego i mój strach nasila się, gdy patrzę na tego intruza świecącego na niebie. Minęło już czternaście lat, odkąd opuściliśmy Układ Słoneczny. Co robili przez te czternaście lat? Zastanawiałaś się nad tym, Eugenio?
— Nigdy — odpowiedziała na pół śpiąc. — Moje obawy są bardzo przyziemne.
Rozdział 22
ASTEROID
22 sierpnia 2235! Ważna data dla Krile Fishera — urodziny Tessy Wendel. Mówiąc ściśle, jej pięćdziesiąte trzecie urodziny. Nie wspomniała o nich, pomijała je milczeniem — być może dlatego, że kiedyś na Adelii tak bardzo szczyciła się swoim wyglądem, a może nie chciała podkreślać pięcioletniej różnicy wieku na korzyść Fishera.
Krile wcale nie zwracał uwagi na to, że była starsza od niego. Nawet gdyby nie podziwiał jej inteligencji i wigoru seksualnego, byłby z nią dla jednej istotnej przyczyny: Tessa dzierżyła w ręku klucze do Rotora, i on o tym wiedział.
Wokół jej oczu pojawiły się głębokie zmarszczki, ramiona były grubsze niż kiedyś, lecz urodziny, o których nie wspomniała, stały się dniem jej triumfu, i Tessa wpadła do ich mieszkania — które z czasem nabrało bogatego wyglądu — jak na skrzydłach, rzuciła się na potężny klubowy fotel, a na jej twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia.
— Poszło gładko jak lot na Księżyc. Absolutna perfekcja!
— Żałuję, że tego nie widziałem — powiedział Krile.
— Ja też żałuję. Ale byli tam wyłącznie sami wtajemniczeni, a ja i tak mówię ci więcej, niż powinnam.
Celem była Hipermnestra, nierzucający się w oczy asteroid znajdujący się w dogodnej pozycji, w pewnym oddaleniu od innych asteroidów i — co najważniejsze — dosyć odległy od Jowisza. Hipermnestra nie należała do żadnego Osiedla i nikt jej nie odwiedzał. No i te dwie pierwsze sylaby nazwy! Nie miało to co prawda żadnego znaczenia, ale dawało odpowiedni kontekst dla pierwszego lotu superiuminalnego poprzez hiperprzestrzeń.
— Wnioskuję, że statek doleciał tam bez przeszkód?
— Tak, na odległość dziesięciu tysięcy kilometrów. Z łatwością mogliśmy umieścić go bliżej, nie chcieliśmy jednak ryzykować intensyfikacji pola grawitacyjnego, które zresztą jest bardzo słabe. Nasz statek wrócił dokładnie w to miejsce, które mu wyznaczyliśmy. Sprowadzają go teraz dwa normalne pojazdy.
— Podejrzewam, że wzbudziliście zainteresowanie Osiedli?
— Oczywiście. Widzieli, że statek zniknął nagle, nie mają jednak pojęcia, dokąd poleciał. Nie wiedzą także, z jaką szybkością się przemieszczał — czy była to prędkość światła, czy może jej wielokrotność. A przede wszystkim nie orientują się, jak to było zrobione — więc to, co widzieli, nic dla nich nie znaczy.
— Mieli coś w pobliżu Hipennnestry?
— Nie mogli wiedzieć o celu podróży, chyba że zdarzył się jakiś przeciek, ale to mało prawdopodobne. Gdyby jednak znali nasz cel albo domyślili się, gdzie wysyłamy statek, i tak nic by im to nie dało. Mówię ci, Krile, wszystko odbyło się genialnie!
— Jest to z pewnością gigantyczny krok naprzód.
— Tak, lecz przed nami kolejne gigantyczne kroki. Nasz statek był pierwszym pojazdem superluminalnymi zdolnym do przenoszenia ludzi, ale jako załoga poleciał — jak wiesz — jeden robot.