— Sprawdził się?

— Całkowicie, lecz to nie jest istotne, poza tym, że pokazaliśmy, iż możemy przenosić całkiem spory ładunek w tę i z powrotem w jednym kawałku — przynajmniej w makroskali. Kilka tygodni zajmie nam stwierdzenie, czy nie nastąpiły jakieś groźne zniszczenia w mikroskali. No i oczywiście, musimy budować większe statki, ze wszystkimi systemami podtrzymywania życia działającymi bez najmniejszego zarzutu, ze zwiększonym zapasem bezpieczeństwa. Robot może wytrzymać znacznie więcej niż człowiek.

— A jak wygląda z terminami?

— Nieźle, nieźle. Jeszcze jeden rok albo półtora — jeśli nie zdarzy się jakaś katastrofa, albo nieoczekiwany wypadek — i powinniśmy zrobić małą niespodziankę Rotorianom, zakładając, że żyją.

Fisher skrzywił się, a Tessa powiedziała błagalnie:

— Wybacz mi. Zawsze obiecuję sobie nie mówić o tym, ale od czasu do czasu wymyka mi się taka głupia uwaga.

— Nieważne — powiedział Fisher. — Czy ustalono już ostatecznie mój udział w pierwszej podróży na Rotora?

— Czy można ustalić coś ostatecznie na rok lub więcej naprzód? Nie wiemy jeszcze, jakie będą okoliczności lotu.

— A jakie są teraz?

— Tanayama zostawił notatkę, która stwierdza, że obiecano ci miejsce na statku. Postąpił ładniej, niż można się było po nim spodziewać. Koropatsky był na tyle uprzejmy, że powiedział mi dzisiaj — po udanym zakończeniu lotu — o istnieniu tego zapisu, kiedy zadałam mu pytanie o twój ewentualny udział.

— Dobrze! Tanayama dał słowo, że polecę. Cieszę się, że nie zapomniał zostawić go na piśmie.

— Czy mógłbyś powiedzieć mi, dlaczego ci to obiecał? Tanayama nigdy nie wyglądał na skorego do dawania obietnic za nic.

— Masz rację. Dostałem jego słowo w zamian za przywiezienie cię na Ziemię i zmuszenie do pracy nad szybkościami superluminalnymi. Wydaje mi się, że zasłużyłem na swoją nagrodę.

Wendel prychnęła.

— Wątpię czy tylko to miało wpływ na decyzję naszego rządu. Koropatsky powiedział, że nie czuje się związany obietnicami poczynionymi przez Tanayamę i normalnie ich nie spełnia. Ty jednak mieszkałeś na Rotorze przez kilka lat i twoja znajomość sytuacji może nam się przydać. Według mnie, twoja znajomość sytuacji po trzynastu latach jest żadna, ale nie powiedziałam mu tego, ponieważ nie chciałam psuć dobrego nastroju po locie, a także dlatego, że doszłam do wniosku, że jeszcze przez moment mogę cię kochać.

Fisher uśmiechnął się.

— Sprawiłaś mi ulgę, Tesso. Mam nadzieję, że ty również weźmiesz udział w pierwszym locie. Czy wyjaśniłaś tę sprawę? Tessa cofnęła głowę tak, jak gdyby chciała go lepiej widzieć.

— To było znacznie trudniejsze, mój chłopcze. Z dużą ochotą wyrazili zgodę na narażenie ciebie na niebezpieczeństwo, jeśli zaś chodzi o mnie, to powiedzieli, że jestem niezastąpiona. „Kto pokieruje projektem, jeśli coś się pani stanie?” — pytali. Na co ja odpowiedziałam: „Każdy z moich dwudziestu współpracowników, którzy znają się na lotach superluminalnych tak samo dobrze jak ja, i którzy są młodsi i zdolniejsi ode mnie”. To oczywiste kłamstwo, bo nikt nie jest tak zdolny jak ja, ale przełknęli je.

— Jednak mają trochę racji. Nie wiem, czy powinnaś się narażać?

— Powinnam — odpowiedziała Tessa. — Chcę być dowódcą pierwszego superluminalnego statku w historii. Poza tym pragnę zobaczyć inną gwiazdę i miny Rotorian zakładając, że… — przerwała z przepraszającym wyrazem twarzy. — Lecz przede wszystkim, chcę wreszcie oderwać się od Ziemi — ostatnią kwestię wypowiedziała niemal warcząc.

Później, gdy leżeli w łóżku, Tessa powiedziała:

— Pomyśl, jak wspaniale będzie to robić na statku! Fisher nie odpowiedział. Pomyślał o dziecku o dziwnych, dużych oczach, o siostrze — i gdy te dwie postacie złączyły się w jedną. zasnął.

Rozdział 23

LOT

Podróże na dużą odległość w atmosferze planetarnej nie leżały w zwyczajach społeczeństw zamieszkujących Osiedla. Odległości, jakie pokonywali mieszkańcy Osiedli w swym naturalnym środowisku, były tak niewielkie, że do przenoszenia się z miejsca na miejsce wystarczały nogi, windy, a w najgorszym razie elektryczne pojazdy kołowe. Transport pomiędzy Osiedlami odbywał się oczywiście za pomocą rakiet.

Większość Osadników — mieszkających w Układzie Słonecznym — podróżowała w kosmosie tak często, że ta forma transportu traktowana była niemal jak spacer. Jednak niewielu z nich przebywało kiedykolwiek na Ziemi, która jako jedyna wykorzystywała atmosferę do przenoszenia ludzi i rzeczy z miejsca na miejsce. Transport lotniczy mógł bowiem istnieć tylko w atmosferze ziemskiej.

Osadnicy, którzy traktowali próżnię jak dobrą znajomą, przeżywali katusze strachu, gdy przyszło im zetknąć się z gwizdem powietrza w pojeździe, który swobodnie unosił się w atmosferze.

Transport lotniczy stał się jednak koniecznością na Erytro, która — podobnie jak Ziemia — była dużą planetą o dosyć gęstej (i nadającej się do oddychania) atmosferze. Na szczęście na Rotorze znalazły się podręczniki lotnictwa, nie mówiąc już o kilku emigrantach z Ziemi, którzy mieli doświadczenie w pilotowaniu.

Mieszkańcy Kopuły posiadali dwa małe samoloty, nieco niezdarne i prymitywne maszyny, które nie mogły rozwijać oszałamiających szybkości i wykonywać zbyt skomplikowanych manewrów, lecz nadawały się dla skromnych potrzeb Osiedla.

Absolutna ignorancja Rotorian w sprawach technologii lotniczej miała jednak swoje zalety. Samoloty Osiedla były znacznie bardziej skomputeryzowane niż ich ziemskie odpowiedniki. Siever Genarr nazywał je nawet robotami, które przypadkowo posiadają kształt maszyny powietrznej. Klimat Erytro był znacznie łagodniejszy niż na Ziemi — niski poziom promieniowania Nemezis nie wywoływał tutaj długich gwałtownych burz — roboto-samolot mógt więc bezpiecznie przemieszczać się nawet na duże odległości bez obaw o pogodę. Praktycznie nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo, a jeśli, to zupełnie innego rodzaju niż na Ziemi.

W rezultacie niemal każdy mógł latać niezdarnym i matowym samolotem należącym do skromnej flotylli Kopuły. Wystarczyło po prostu powiedzieć mu, co ma robić, i cała operacja była zakończona. Jeśli polecenie wydane samolotowi było niejasne lub niebezpieczne, według oceny automatycznego mózgu maszyny, robot prosił o weryfikację rozkazu.

Genarr z uwagą przyglądał się Marlenie wspinającej się do kabiny samolotu. W pewnym oddaleniu stała Eugenia Insygna nerwowo przygryzając wargi. („Nie podchodź bliżej” — ostrzegał ją ostrym tonem Genarr. — „Szczególnie jeśli masz zamiar zachować się tak, jak gdybyś uczestniczyła w pogrzebie. Wystraszysz tylko Marlenę.”). Insygna rzeczywiście bała się. Marlena była zbyt młoda, aby pamiętać świat, gdzie loty samolotami były chlebem powszednim. Podróż rakietą na Erytro nie przeraziła jej co prawda, ale kto wie, jak zareaguje na niesłychane emocje unoszenia się w powietrzu?

Marlena zajęła miejsce w kabinie z absolutnym spokojem na twarzy.

Czy możliwe, że nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji?

— Marleno, kochanie — powiedział Genarr — wiesz, co będziemy robić?

— Tak, wujku Sieverze. Pokażesz mi Erytro.

— Z powietrza, jak się domyślasz. Będziesz leciała w powietrzu.

— Tak, mówiłeś już o tym.

— Czy nic cię nie niepokoi?

— Nie, wujku Sieverze, ale widzę, że ty bardzo się martwisz.

— Tylko o ciebie, kochanie.

— Nic mi nie będzie — spojrzała na niego spokojnie, gdy zajmował miejsce w kabinie.

— Rozumiem, że mama się niepokoi — powiedziała — lecz ty wyglądasz na bardziej przestraszonego od niej. Nie okazujesz tego w żaden całkiem oczywisty sposób, ale gdybyś zobaczył siebie oblizującego wargi raz po raz, poczułbyś się zażenowany. Wydaje ci się, że jeśli stanie się coś złego, to będzie twoja wina. Nie możesz pogodzić się z tą myślą. Zapewniam cię jednak, że nic złego się nie stanie.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: