Genarr jęknął teatralnie.
— Nie możesz tego zrobić! Nie mogę leżeć i patrzeć w sufit przez całą dobę.
— Nie musisz. Przyniesiemy ci stelaż, będziesz mógł sobie poczytać. Możesz pooglądać holowizję. Albo przyjmować gości.
— Goście również będą mnie obserwowali, jak przypuszczam?
— To zrozumiałe, że zadamy im później kilka pytań. A teraz przygotuj się do badania — odwróciła się, a potem jeszcze raz spojrzała na niego z uśmiechem. — Możliwe, że nic ci nie jest, dowódco. Twoje reakcje wskazują na to. Ale musimy mieć pewność, prawda?
Genarr chrząknął potwierdzająco. D’Aubisson wyszła, a on zrobił minę do jej nieobecnych pleców. To także było normalne.
Gdy ponownie otworzył oczy, zobaczył Eugenię Insygnę wpatrującą się w niego ze smutnym wyrazem twarzy.
— Eugenia! — jej widok zaskoczył go, zaczął się podnosić na łóżku.
Uśmiechnęła się do niego, co wcale nie wpłynęło na zmianę wyrazu twarzy.
— Pozwolili mi przyjść, Sieverze. Powiedzieli, że nic ci nie jest. Genarr poczuł ulgę. Wiedział, że nic mu nie jest, ale dobrze było usłyszeć potwierdzenie tej opinii.
— Czuję się świetnie — powiedział z przechwałką w głosie. -Wyniki badania mózgu w normie, zarówno wtedy gdy śpię, jak i wtedy gdy czuwam. Żadnych zmian. Jak się miewa Marlena?
— Jej wyniki są również pomyślne — nawet to nie było w stanie zmienić nastroju Eugenii.
— Widzisz — powiedział Genarr — mówiłem ci, że będę kanarkiem. Cokolwiek to było, trafiło mnie przed Marlena… — zrozumiał swój błąd. Nie był to najlepszy moment na przechwałki. — Nie masz pojęcia, jak jest mi przykro, Eugenio. Po pierwsze: straciłem z oczu Marlenę. Po drugie: przeraziłem się śmiertelnie i nie mogłem jej pomóc. Zawaliłem na całej linii. Zawiodłem cię, a przecież przysięgałem ci. że będę się nią opiekował. To niewybaczalny błąd.
Insygna potrząsnęła głową.
— Nie, Siever. To nie była twoja wina. Tak się cieszę, że przyprowadziła cię z powrotem.
— Nie moja wina? — Genarr nic już nie rozumiał. Oczywiście, że była to jego wina.
— Absolutnie nie. Jest coś gorszego niż to, że ty nie mogłeś zareagować. Znacznie gorszego.
Genarr poczuł, że robi mu się zimno. Co jeszcze może być gorsze? — pomyślał.
— O czym ty mówisz?
Wysunął się spod pościeli i nagle zdał sobie sprawę, że pokazuje gołe nogi i resztę w niezbyt odpowiednim szlafroku. Szybko owinął się lekkim kocem.
— Eugenio, usiądź i opowiedz mi wszystko. Co jest z Marlena? Ty coś ukrywasz przede mną?
Insygna usiadła i spojrzała poważnie na Genarra.
— Mówią, że nic jej nie jest. Wyniki badania mózgu są pomyślne. Ci, którzy znają się na Pladze, twierdzą, że nie wykazuje żadnych symptomów choroby.
— Dlaczego więc masz taką minę, jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata?
— Chyba nastąpi, Siever. Koniec tego świata.
— Co to znaczy?
— Nie potrafię ci wyjaśnić. Sama nie wiem, co się dzieje. Musisz porozmawiać z Marleną, jeśli chcesz to wszystko zrozumieć. Ona działa na własną rękę. Wcale nie przejęła się tym, co zrobiła. Twierdzi, że nie może zbadać Erytro — doświadczać Erytro, jak to nazywa — w skafandrze i nie ma zamiaru go używać.
— W takim razie nie wyjdzie.
— Ona uważa, że wyjdzie. Jest o tym przekonana. Mówi, że wyjdzie, kiedy tylko będzie chciała. Sama. Wini siebie za to, że pozwoliła ci pójść z sobą. Widzisz, ona martwi się tym, co przytrafiło się tobie. Bardzo się tym martwi. Cieszy się tylko z tego, że mogła ci pomóc. Miała łzy w oczach, gdy mówiła, co mogłoby się stać, gdyby nie przyprowadziła cię do Kopuły na czas.
— Czy to ją niepokoi?
— Nie. I to jest najdziwniejsze. Jest pewna, że groziło ci niebezpieczeństwo, że każdemu na twoim miejscu groziłoby niebezpieczeństwo. Ale nie jej. Jej pozytywne nastawienie do Erytro nie uległo zmianie. Siever, ja…. — Insygna potrząsnęła głową, a potem wyszeptała: — Ja nie wiem, co mam robić.
— Marleną zawsze myślała pozytywnie o wszystkim, Eugenio. Wiesz o tym lepiej ode mnie.
— Ale nie w ten sposób. Ona zachowuje się tak, jak gdyby wiedziała, że nie możemy jej zatrzymać.
— Możemy. Porozmawiam z nią. I jeśli zacznie używać argumentów takich, jak: „Nie możecie mnie zatrzymać”, wyślę ją na Rotora. Natychmiast. Byłem po jej stronie, ale po tym, co przydarzyło mi się na zewnątrz, muszę zmienić swoje nastawienie. Tym razem będę twardy.
— Nie będziesz.
— Dlaczego? Z powodu Pitta?
— Nie. Po prostu nie będziesz.
Genarr spojrzał na nią, a potem uśmiechnął się sztucznie.
— Przestań Eugenio, aż tak mnie nie zauroczyła. Być może zachowuję się jak dobry wujaszek, ale nie jestem na tyle dobry, by pozwalać jej narażać się na niebezpieczeństwo. Są pewne granice i przekonasz się, że wiem, jak je wytyczyć — przerwał i po chwili dodał poważnie: — Zamieniliśmy się stronami, ty i ja. Wczoraj ty nalegałaś, abym ją zatrzymał, a ja twierdziłem, że tego nie można zrobić. Teraz jest odwrotnie.
— Dlatego, że ten wypadek przestraszył cię. Mnie przestraszyło to, co stało się później.
— Co stało się później, Eugenio?
— Po waszym powrocie do Kopuły ja również starałam się wytyczyć pewne granice. Powiedziałam jej: „Moja panno, nie zwracaj się do mnie w taki sposób, nie dość, że nie wyjdziesz z Kopuły, to na dodatek nie opuścisz swojego pokoju. Zostaniesz zamknięta, a jeśli i to nie pomoże, związana i wysłana na Rotora pierwszą lecącą tam rakietą”. Byłam tak wściekła, że posunęłam się do gróźb.
— A co ona na to? Założę się o każde pieniądze, że nie wybuchnęła płaczem. Podejrzewam, że zacisnęła zęby i postanowiła zrobić ci na złość. Czy nie tak?
— Nie. Nie doszłam nawet do połowy swojej wypowiedzi, gdy nagle zaczęłam szczękać zębami, nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Poczułam mdłości.
Genarr otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
— Czy chcesz mi powiedzieć, że Marlena posiada jakieś tajemnicze zdolności hipnotyczne, które wykorzystuje przeciwko nam? Czy coś takiego zdarzyło się przedtem?
— Nie, oczywiście, że nie. Ja nawet teraz nie jestem pewna, co zaszło. Ona nie ma z tym nic wspólnego. Wtedy, gdy wypowiadałam swoje groźby, musiałam wyglądać na chorą, i to bez wątpienia przestraszyło ją. Bardzo. Nie mogłaby wywołać choroby, a zaraz potem bać się tego, co zrobiła. A gdy byliście na zewnątrz i ona zdejmowała skafander, przez cały czas była odwrócona do ciebie tyłem. Nie patrzyła na ciebie. A mimo to ty nie mogłeś jej przeszkodzić. Gdy zorientowała się, że masz kłopoty, przyszła ci z pomocą. Nie mogłaby cię zahipnotyzować, a zaraz potem pomagać ci.
— Ale później…
— Jeszcze nie skończyłam. Gdy zaczęłam jej grozić, a raczej, gdy nie udało mi się zacząć jej grozić, bałam się powiedzieć cokolwiek oprócz jakichś nieistotnych uwag, mimo to starałam się trzymać ją na oku, i to tak, żeby się nie zorientowała. W którymś momencie zaczęła rozmawiać z jednym z twoich strażników — wiesz, jednym z tych, którzy wszędzie się kręcą…
— Teoretycznie — wymamrotał Genarr — Kopuła jest placówką wojskową. Strażnicy pilnują porządku, pomagają, gdy trzeba…
— Tak — powiedziała Insygna z nutą pogardy w głosie. — Wydaje mi się, że Janus Pitt zabezpiecza się w ten sposób przed tobą. Chce wiedzieć, co robisz, chce mieć nad tobą władzę. Ale nieważne. Marlena rozmawiała ze strażnikiem przez chwilę, wyglądało to tak, jak gdyby kłóciła się z nim. Później podeszłam do niego i zapytałam wprost, czego chciała Martena. Odpowiadał niechętnie, ale w końcu wydusiłam to z niego. Powiedział mi, że Martena zażądała wydania przepustki, która uprawniałaby ją do swobodnego opuszczania Kopuły.
Zapytałam go: „Co pan jej odpowiedział?”. On na to: „Powiedziałem jej, że takie rzeczy załatwia się w biurze dowódcy, ale że postaram się jej pomóc”. Oburzyłam się: „Musiałem tak zrobić, proszę pani. Za każdym razem, gdy chciałem jej odmówić, robiło mi się niedobrze”.
Genarr słuchał tego oszołomiony.
— Czy to znaczy, że ona robi to nieświadomie? Że każdy, kto usiłuje się jej przeciwstawić, natychmiast czuje się źle, i że ona nawet nie zdaje sobie z tego sprawy?