Insygna spojrzała na Marlenę z niezadowoleniem. Czuje, że straciła Orinela — pomyślała. Ma złamane serce na zawsze. Odejdzie i ukarze go. Wybrała zesłanie na pustynnym świecie, a on jeszcze pożałuje… Tak, to było możliwe. Insygna przypomniała sobie swoje piętnaście lat. W tym wieku serca są tak kruche, że łamią się przy najlżejszym dotyku. Na szczęście czas leczy rany — w co oczywiście nie jest w stanie uwierzyć żaden nastolatek. Piętnaście lat! To później, później niż…
Nie ma sensu o tym myśleć!
— Dlaczego tak bardzo pociąga cię Erytro, Marleno? — zapytała.
— Nie wiem. To duży świat. To chyba naturalne, że pragnie się dużego świata — zawahała się przez moment, po czym dodała trzy ostatnie słowa, które wypowiedziała przełykając — takiego jak Ziemia.
— Jak Ziemia! — Insygna nie mogła powstrzymać gniewu. -Nigdy nie byłaś na Ziemi! I nie masz najmniejszego pojęcia, jak tam jest!
— Wiele widziałam, mamo. W bibliotekach jest pełno filmów o Ziemi.
(Tak, to prawda. Jednak od jakiegoś czasu Pitt był zdania, że należy je zakwestionować lub zniszczyć. Twierdził, że zerwanie z Układem Słonecznym oznacza właśnie zerwanie. Nie można popierać sztucznie wywołanego romantyzmu i sentymentów do Ziemi. Insygna mocno oponowała, teraz jednak zrozumiała, że Pitt miał rację).
— Marleno — powiedziała — nie możesz sugerować się filmami. Filmy idealizują rzeczywistość. Poza tym w większości mówią o przeszłości, kiedy życie na Ziemi wyglądało znacznie lepiej, lecz nawet wtedy nie było takie, jak pokazują to filmy.
— Nawet wtedy?
— Tak, nawet wtedy. Chcesz wiedzieć, jak wygląda Ziemia? Jest rynsztokiem, w którym trudno żyć. Dlatego właśnie ludzie opuścili ją po to, by założyć Osiedla. Uciekli od wielkiego, okropnego świata do małych, cywilizowanych Osiedli. I jakoś nikt nie chce wracać.
— Ale na Ziemi zostały miliardy ludzi.
— Dlatego właśnie Ziemia jest rynsztokiem. Ci, którzy tam mieszkają, korzystają z pierwszej sposobności, by uciec. Dlatego zbudowano tyle Osiedli i również dlatego są one tak zatłoczone. Z te-i powodu także my opuściliśmy Układ
Słoneczny i przylecieliśmy tutaj, kochanie.
— Ojciec był Ziemianinem — powiedziała Marlena niskim głosem. — Nie opuścił Ziemi, chociaż mógł.
— Nie, nie opuścił. Został — odpowiedziała z niezadowoleniem, starając się panować nad głosem.
— Dlaczego, mamo?
— Przestań, Marleno. Rozmawiałyśmy o tym. Wielu ludzi zostało w domu. Nie chcieli porzucać znajomych miejsc. Niemal każda rodzina na Rotorze zostawiała kogoś na Ziemi. Wiesz o tym bardzo dobrze. Czy chcesz powrócić na Ziemię? O to ci chodzi?
— Nie, zupełnie nie o to, mamo.
— Nawet gdybyś chciała wrócić na Ziemię, jest to niemożliwe. jesteśmy oddaleni od niej o dwa lata świetlne — chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
— Oczywiście, że tak. Ja chciałam jedynie pokazać ci, że mamy drugą Ziemię tuż obok. Erytro. Tam chcę pojechać, pragnę pojechać.
Insygna nie mogła się pohamować. Ku własnemu przerażeniu słyszała wypowiadane przez siebie słowa:
— Chcesz opuścić mnie, tak jak zrobił to twój ojciec. — Marlena cofnęła się, lecz po chwili oprzytomniała.
— Czy naprawdę sądzisz, że on cię opuścił? Być może stałoby się inaczej, gdybyś ty była inna — resztę wypowiedziała tak cicho, jak gdyby oznajmiała o zakończonym posiłku. — To ty go wypędziłaś, mamo.
Rozdział 4
OJCIEC
To dziwne, a raczej głupie, że po czternastu latach ciągle jeszcze raniły ją nieznośnie myśli o mężu.Krile miał 180 centymetrów wzrostu. Przeciętna na Rotorze wynosiła dla mężczyzn nieco mniej niż 170 centymetrów. Sam wzrost (podobnie jak w przypadku Janusa Pitta) sprawiał, że Krile otoczony był aurą siły i przywództwa. Dopiero znacznie później Insygna z niechęcią zdała sobie sprawę, że na sile męża nie można polegać.
Jego twarz wyrażała dumę i nieprzystępność. Miał duży nos, wystające kości policzkowe i mocną szczękę — w całości jego twarz wyglądała dziko i nosiła wyraz niezaspokojenia. Wszystko wokół niego promieniowało silną męskością. Gdy spotkała go po raz pierwszy, czuła w powietrzu ten zapach; zapach, który natychmiast ją zafascynował.
W tym czasie Insygna pisała dyplom z astronomii. Właśnie dobiegał końca jej pobyt na Ziemi i nie mogła doczekać się powrotu na Rotora, gdzie zamierzała ubiegać się o pracę przy Sondzie Dalekiego Zasięgu. Marzyła o odkryciach, które staną się możliwe dzięki Sondzie (nie przypuszczając nawet, że sama będzie odpowiedzialna za największe).
I wtedy spotkała Krile. Ku własnemu zdumieniu stwierdziła nagle, że zakochała się do szaleństwa w Ziemianinie — Ziemianinie! Z dnia na dzień porzuciła marzenia o Sondzie i była gotowa pozostać na Ziemi tylko po to, by być z nim.
Ciągle pamiętała zaskoczenie, z jakim spojrzał na nią, gdy obwieściła mu swoje postanowienie.
— Chcesz zostać tutaj ze mną? — powiedział. — Nie, to raczej ja pojadę z tobą na Rotora.
Nie marzyła nawet o tym, że on zechce porzucić swój świat po to, by być z nią.
Jakim sposobem Krile załatwił sobie pozwolenie na przyjazd a Rotora, Insygna nie dowiedziała się nigdy. Przepisy imigracyjne były przecież bardzo surowe. W momencie gdy jakiekolwiek Osiedle dorobiło się własnej populacji, zakazywano przyjazdów w celu zostania, po pierwsze dlatego, że liczba mieszkańców nie mogła przekraczać pewnej, wyraźnie określonej granicy, wyznaczającej liczbę ludzi, którym Osiedle mogło zapewnić wygodne życie; a po drugie, że każde Osiedle nieustannie starało się utrzymać równowagę ekologiczną. Ludzie przyjeżdżający z Ziemi w interesach — a także mieszkańcy innych Osiedli przechodzili po przylocie szczegółową dekontaminację. Przez cały czas pobytu byli w pewnym sensie odizolowani i zmuszano ich o powrotu, gdy tylko to było możliwe.
Lecz oto pojawił się Krile z Ziemi. Później uskarżał się jej na długie tygodnie oczekiwania, które były częścią procesu dekontaminacji, a ona w skrytości ducha cieszyła się jego wolą wytrwania. Widać było, jak bardzo jej pragnie, jeśli zdecydował się a ten krok.
Jednak z czasem zdarzały się okresy, gdy Krile wydawał się odległy i niedostępny dla niej. Insygna zastanawiała się wtedy, czy rzeczywiście była jedynym powodem, dla którego zdecydował się na pokonanie wszystkich przeszkód w drodze na Rotora. Może nie chodziło o nią, tylko o potrzebę ucieczki z Ziemi? Może popełnił zbrodnię? Może ścigał go śmiertelny wróg? Uciekł od kobiety, która go znudziła? Nigdy nie odważyła się zapytać.
A on nigdy niczego nie wyjaśnił.
Gdy wpuszczono go na Rotora, pozostawało pytanie, jak długo pozwolą mu zostać. Było dalece nieprawdopodobne, że Biuro Imigracyjne wyda specjalne zezwolenie na naturalizację i pełne obywatelstwo.
Wszystko, co odpychało Rotorian od Krile Fishera, stanowiło dodatkowy powód fascynacji dla Insygny. Stwierdziła, że podziwia go już za sam fakt, iż urodził się na Ziemi i był po prostu inny. prawdziwi Rotorianie pogardzali nim jako obcym — bez względu a to, czy miał obywatelstwo, czy nie — lecz dla niej nawet ten fakt stanowił źródło erotycznego podniecenia. Postanowiła walczyć o niego i wygrać, wbrew temu, co sądził świat.
Gdy próbował znaleźć jakąś pracę, która dałaby mu utrzymanie i pozwoliła na zajęcie pozycji w nowym społeczeństwie, to właśnie ona powiedziała mu, że jeśli poślubi kobietę z Rotora — Rotoriankę od trzech pokoleń — będzie to mocnym argumentem na jego korzyść w przypadku ubiegania się o obywatelstwo.
Krile wydawał się zaskoczony, tak jak gdyby nigdy o tym nie myślał, lecz jej propozycja wyraźnie go zadowoliła. Insygna była rozczarowana. Wolałaby wziąć ślub z powodu miłości, a nie obywatelstwa, lecz później powiedziała sobie: no cóż, miłość wymaga poświęceń…
I po typowym dla Rotora długim okresie narzeczeńskim pobrali się.