Życie toczyło się normalnie. Krile nie był zmysłowym kochankiem, ale przecież wiedziała o tym wcześniej. Jego miłość była jak gdyby odległa, lecz okazjonalne pieszczoty i ciepło dawały jej niemal całkowite szczęście. Nigdy nie był okrutny czy nieuprzejmy i to przecież on poświęcił dla niej swój świat i zdecydował się na wszystkie niedogodności tylko po to, by być z nią. Wszystko to przemawiało na jego korzyść, przynajmniej w oczach Insygny.
Lecz nawet, gdy otrzymał już obywatelstwo, wkrótce po ich ślubie, czuła, że jest wewnętrznie skłócony. Nie winiła go za to. Był obywatelem, jednak nie urodził się na Rotorze, co automatycznie wykluczało go z wielu interesujących dziedzin życia. Insygna nie miała pojęcia, jakie wykształcenie odebrał, sam zresztą nigdy o tym nie mówił. Nie mówił jak osoba wykształcona pobieżnie, a nawet gdyby był samoukiem, nie musiał się tego wstydzić.
Insygna wiedziała, że mieszkańcy Ziemi nie traktują wyższego wykształcenia jako rzeczy zrozumiałej sama przez się, tak jak miało to miejsce w Osiedlach.
Martwiła ją ta myśl. Nie przeszkadzało jej, że Krile Fisher był Ziemianinem i jako taka musiał spotykać jej przyjaciół i współpracowników. Nie wiedziała jednak, czy życzyłaby sobie, żeby jej przyjaciele i współpracownicy spotykali niewykształconego Ziemianina. Nikt jednak nie wytknął mu tego, a Krile ze swej strony cierpliwie wysłuchiwał jej opowieści o pracy nad Sondą. Oczywiście nigdy nie sprawdziła jego wiedzy technicznej wdając się w dyskusje o szczegółach. Niekiedy jednak Krile sam zadawał pytania i komentował pewne detale — co sprawiało jej radość, ponieważ przekonywała siebie, że są to inteligentne pytania i komentarze.
Fisher dostał pracę na farmie, poważna pracę, która wymagała pewnej odpowiedzialności, nie było to jednak nic, co umieszczałoby go na górze drabiny społecznej. Nie narzekał, nie robił żadnych uwag — musiała mu to przyznać — lecz sam fakt, że nigdy nie mówił o pracy wystarczał, by poznać, że nie jest z niej zadowolony. Krile nigdy nie był zadowolony.
Z czasem Insygna nauczyła się, by nie witać go radosnym krzykiem „Krile, jak było dzisiaj w pracy?”.
Na początku zdarzyło jej się kilka razy zadać to pytanie, na co usłyszała zdawkowe „niespecjalnie” — i to wszystko, jeśli pominąć gniewny wzrok.
Wreszcie zaczęła obawiać się rozmów nawet o sprawach biurowych czy drobnych potyczkach w pracy. Nie chciała, żeby porównywanie ich zajęć sprawiało mu przykrość.
Zdawała sobie sprawę, że jej obawy nie maja żadnego uzasadnienia — był to raczej jej problem niż jego. Fisher nie okazywał zniecierpliwienia, gdy okoliczności zmuszały ja do dyskusji nad jej praca. Czasami pytał nawet, z cieniem zainteresowania o hiperwspomaganie, lecz Insygna wiedziała bardzo niewiele, prawie nic na ten temat.
Interesował się polityka na Rotorze i jak każdy Ziemianin nie potrafił zrozumieć niewielkiej skali jej zainteresowań. Zmuszała się, by nie krytykować jego zapatrywań.
W końcu zapadła pomiędzy nimi cisza, przerywana jedynie obojętnymi rozmowami na temat obejrzanych filmów, spotkań towarzyskich i drobnych życiowych spraw.
Nie, nie byli nieszczęśliwi. Znaleźli stabilizację, a przecież są w życiu gorsze rzeczy niż stabilizacja. Ich współżycie miało swoje dobre strony. Praca nad ściśle tajnym projektem wymagała zachowania tajemnicy przed absolutnie wszystkimi, któż jednak jest w stanie powstrzymać się przed rozmową na tematy służbowe z mężem czy żoną? Insygna była w stanie to zrobić, poza tym nie kusiło jej aż tak bardzo — jej praca nie wymagała tajemnic.
Gdy doszło do odkrycia Sąsiedniej Gwiazdy i zatajenia tego faktu przed opinią publiczną, jej sytuacja okazała się zbawienna. Przecież naturalną koleją rzeczy powinna podzielić się z mężem wiadomością o wielkim odkryciu, które zapisze jej imię na wieki w annałach astronomicznych. Mogła powiedzieć mu o tym, zanim zwróciła się do Pitta. Mogła przecież wpaść do domu któregoś dnia krzycząc od progu: „Zgadnij, zgadnij, co się stało! Nigdy nie zgadniesz…”
Nie zrobiła tego jednak. Nie przyszło jej do głowy, że Fisher może podzielić jej radość. Z innymi rozmawiał o ich pracy: rozmawiał z farmerami, nawet z robotnikami w warsztatach… Ale nie z nią.
Nic jej więc nie kosztowało zatajenie przed nim wiadomości o Nemezis. Nigdy nie poruszyła tej sprawy, sprawa ta nie istniała, nie było jej aż do tego potwornego dnia, gdy ich małżeństwo dobiegło końca. Kiedy całym sercem opowiedziała się po stronie Pitta.
Początkowo przerażała ją myśl o zatajeniu istnienia Sąsiedniej Gwiazdy. Czuła głęboki niepokój perspektywą opuszczenia Układu Słonecznego i udania się w miejsce, o którym nic nie było wiadomo oprócz jego lokalizacji.
Zdawała sobie sprawę, jak bardzo nieetyczne, a nawet niemoralne jest budowanie skrycie nowej cywilizacji; cywilizacji, która wykluczała udział całej ludzkości.
Poddała się w kwestii bezpieczeństwa Osiedla, zamierzała jednak prywatnie walczyć z Pittem, zgłaszać obiekcje.
Powtarzała je wielokrotnie w samotności: jej argumenty były bezbłędne, nie do odrzucenia — lecz jakoś nigdy nie mogła zdobyć się na przedstawienie ich Pittowi. Zawsze przejmował inicjatywę. Kiedyś na początku powiedział jej:
— Pamiętaj Eugenio, że odkryłaś Sąsiednią Gwiazdę niemal przypadkowo i w związku z tym ktoś z twoich współpracowników także może to zrobić.
— To nie jest… — zaczęła.
— Nie, Eugenio, nie będziemy polegać na nieprawdopodobieństwach. My chcemy mieć pewność. Przypilnujesz, aby nikt nie spoglądał w interesującym nas kierunku, aby nikomu nie zachciało się zaglądać w wydruki komputerowe opisujące umiejscowienie Nemezis.
— Ale jak ja mogę to zrobić?
— Bardzo łatwo. Rozmawiałem z komisarzem i od tej chwili jesteś całkowicie odpowiedzialna za badania związane z Sondą.
— Ale to oznacza przesunięcie mnie na stanowisko zajmowane przez…
— Tak. To oznacza zwiększoną odpowiedzialność, zwiększone prace i wyższą pozycję społeczną. Czy masz coś przeciwko temu?
— Nie, absolutnie nie — odpowiedziała, a jej serce zaczęło żywiej bić.
— Jestem pewny, że poradzisz sobie na stanowisku naczelnego astronoma, jednak twoim głównym zadaniem będzie dopilnowanie, aby pracowano pilnie i sumiennie nad wszystkim, co nie dotyczy Nemezis.
— Nie możesz jednak trzymać tego w sekrecie przez wieczność.
— Nie mam najmniejszego zamiaru. Gdy tylko wyruszymy w drogę, wszyscy dowiedzą się, dokąd lecimy. Do tego momentu o istnieniu Nemezis dowie się bardzo niewielu i to możliwie najpóźniej jak tylko się da.
Insygna zauważyła ze wstydem, że jej awans ostudził chęć zgłaszania obiekcji. Przy innej okazji Pitt powiedział:
— A co z twoim mężem?
— Co z moim mężem? — Insygna natychmiast przyjęła pozycję defensywną.
— Słyszałem, że jest Ziemianinem. — Zacisnęła wargi.
— Pochodzi z Ziemi, ale posiada nasze obywatelstwo. — Rozumiem. Zakładam, że nie powiedziałaś mu niczego o Nemezis.
— Absolutnie niczego.
— Czy ten twój mąż mówił ci kiedykolwiek, dlaczego opuścił Ziemię i tak bardzo starał się, by zostać obywatelem Rotora?
— Nie, nigdy go o to nie pytałam. t — Ale czy nie zastanawiałaś się nad tym?; Insygna zawahała się, a potem odpowiedziała zgodnie z prawdą:
. — Tak, czasami…
Pitt uśmiechnął się.
— Chyba powinienem ci powiedzieć. I zrobił to krok po kroku. Nigdy natrętnie, nigdy na siłę, sączył kropla po kropli to, co chciał powiedzieć podczas ich kolejnych rozmów. Rozbił jej intelektualną skorupę. A przecież tak łatwo było żyć na Rotorze i nie dostrzegać tego, co dzieje się wokół.
Lecz dzięki Pittowi, dzięki temu co jej powiedział, filmom, które wskazał, zdała sobie sprawę, jak wygląda życie miliardów ludzi na Ziemi, czym jest endemiczny głód i przemoc, narkotyki i wyobcowanie. Zaczęła rozumieć, że ucieczka jest jedynym ratunkiem przed tą piekielną otchłanią rozpaczy. Przestała dziwić ją decyzja Krile Fishera, zastanawiała się jedynie, dlaczego tak niewielu Ziemian idzie za jego przykładem.