To znaczy, pomyślał, że wielkie KGB jednak nie jest niezwyciężone. Lecz mimo iż pragnął ich upadku, ewentualną radość przyćmiła obawa, że ostatecznie zgubili Dicksteina.
Wrócił Rostow, przerywając mu rozważania nad tym, jak należy teraz postąpić.
– Co nowego? – zapytał Rosjanin.
– Twoi ludzie zgubili Dicksteina – oznajmił Hasan, powstrzymując uśmiech.
– Jak? – Twarz Rostowa pociemniała.
Hasan opowiedział, w jakich okolicznościach do tego doszło.
– A co teraz robią? – pytał dalej Rostow.
– Zasugerowałem im, żeby wracali tutaj. Chyba już są w drodze.
Rostow odchrząknął.
– Własne zastanawiałem się, co należy teraz robić – ciągnął Hasan.
– Musimy odszukać Dicksteina. – Rostow grzebał w walizce i nie słuchał zbyt uważnie.
– Tak, ale co oprócz tego.
Rostow odwrócił się.
– Mów, o co ci chodzi.
– Myślę, że powinniśmy znaleźć faceta, który dostarczył Dicksteinowi teczkę, i zapytać go, co w niej było.
Rostow znieruchomiał i zaczął się zastanawiać.
– Słusznie – powiedział po chwili.
Hasan był uradowany.
– Musimy go znaleźć…
– Nie powinno to być niemożliwe – stwierdził Rostow. – Jeżeli na kilka dni obstawimy nocny klub, lotnisko, hotel „Alfa” i gmach Jeana Monneta…
Hasan przyglądał się Rostowowi, patrzył na jego wysoką, szczupłą postać, obojętną, nieprzeniknioną twarz o wysokim czole i na krótko ostrzyżone siwiejące włosy. Mam rację, pomyślał, i musi mi to przyznać.
– Masz rację – powiedział Rostow. – Powinienem był o tym pomyśleć.
Hasan promieniał z dumy. A może mimo wszystko nie taki z niego skurwiel, pomyślał.