Wzięła do ręki czwartą, a następnie ostatnią kartę. Siła i Sprawiedliwość.

Wydawały jej się nierozłączną parą.

– Przez chwilę – rzekła cicho, tyle samo do wróżki, co do siebie zdawało mi się, że coś rozumiem. Że to wszystko ma jakiś sens.

– A teraz?

Dziewczyna podniosła wzrok. Przez chwilę patrzyły na siebie bez słowa.

– Teraz to tylko rysunki. Kształty i kolory.

Słowa zawisły między dwiema kobietami na długi czas. Potem nagle Laura szybkim ruchem zgarnęła rozłożone karty, jakby jej zależało, żeby odsłonięty układ nie został na stole ani chwilę dłużej.

– Weź je – powiedziała. – Sama z nimi porozmawiaj. Meredith pochyliła się do przodu, pewna, że nie zrozumiała.

– Słucham?

– Talia należy do ciebie.

– Nie mogę… – zaprotestowała dziewczyna.

Laura sięgnęła pod stół, wyjęła z jakiejś skrytki spory kawałek czarnego jedwabiu i owinęła nim karty.

– Weź – poleciła, przepchnąwszy je na drugą stronę blatu. – To taka tradycja. Ludzie wierzą, że kart tarota nie powinno się kupować. Powinno się zaczekać na właściwą talię, na prezent.

Meredith potrząsnęła głową.

– Nie mogę ich przyjąć. Zresztą nie wiedziałabym, co z nimi robić.

Wstała, sięgnęła po kurtkę.

Laura także się podniosła.

– Moim zdaniem, powinnaś je mieć. Raz jeszcze spojrzały sobie w oczy.

– Ja ich nie chcę.

Jeżeli je przyjmę, nie będzie odwrotu, pomyślała.

– Talia należy do ciebie – rzekła wróżka. -1 myślę, że doskonale o tym wiesz.

Ściany zaczęły się poruszać. Barwy, wzory, obrus na stole, gwiazdy i sierpy księżyców. A słońca rosły i malały, zmieniały kształty. Pojawił się jakiś rytm, prawie muzyka. A może to zawodzenie wiatru w gałęziach drzew.

Enfin.

Nareszcie.

Usłyszała to słowo tak wyraźnie, jakby je sama wypowiedziała. Ostro, głośno. Obejrzała się przez ramię, może ktoś wszedł do pokoju?

Nie.

„Przeszłość miesza się z teraźniejszością".

Nie chciała mieć nic wspólnego z kartami, z tarotem Bousqueta ani żadnym innym, ale na twarzy wróżki widniało tak wielkie zdecydowanie. że chyba nie zdołałaby wyjść, gdyby ich nie wzięła.

Wzięła więc. A potem bez słowa odwróciła się i zbiegła po schodach.

ROZDZIAŁ 17

Włóczyła się po Paryżu, całkiem nieświadoma upływu czasu. Talię kart trzymała w ręku. Miała wrażenie, że w każdej chwili mogą się poderwać w powietrze i unieść ją ze sobą. Nie chciała ich, ale też wiedziała, że nie zdoła się ich pozbyć.

Gdy usłyszała dzwony z wieży Saint-Gervais, obwieszczające pierwszą, uświadomiła sobie, że lada chwila ucieknie jej samolot do Tuluzy.

Odsunęła na bok rozterki. Cudem złapała taksówkę, a że obiecała kierowcy solidny napiwek, jeśli szybko dowiezie ją na miejsce, włączyli się w ruch uliczny z piskiem opon. Na rue du Tempie dotarli w równe dziesięć minut. Dziewczyna wypadła z auta, przemknęła przez hol i pokonała schody po dwa stopnie. Wpadła do pokoju jak burza, wrzuciła rzeczy do torby podróżnej, chwyciła laptop i ładowarkę. Pognała na dół. Na ułamek sekundy wyhamowała przy recepcji, zostawiła na przechowanie drobiazgi, których ze sobą nie zabierała, potwierdziła datę powrotu do Paryża i z powrotem wskoczyła do samochodu. Tym razem pomknęli już na lotnisko Orły.

Dotarła na miejsce kwadrans przed odlotem.

Działała jak dobrze naoliwiony mechanizm. Nie myślała o tym, co robi, wszystkie czynności wykonywała automatycznie. Doszła do głosu jej natura osoby doskonale zorganizowanej, ale zawładnęła jedynie ciałem, bo umysł pracował nad czymś zupełnie innym. Przypominał sobie już na wpół zagubione słowa, zdania, myśli i ulotne subtelności. Meredith zapamiętywała wszystko, co powiedziała Laura.

I własne odczucia.

Dopiero przechodząc przez odprawę, uświadomiła sobie, że nie zapłaciła wróżce. Zrobiło jej się wstyd. Spędziła tam dobrze ponad godzinę, raczej prawie dwie. Zanotowała w pamięci, by wysłać pieniądze – za wróżenie i coś górką jak tylko dotrze do Rennes-les-Bains.

Sortilege. Sztuka przepowiadania przyszłości z kart.

Samolot wystartował. Meredith wyjęła z torebki notes i zaczęła pisać. Wszystko, co jej się udało zapamiętać. Podróż. Czarodziej i Diabeł, obaj z niebieskimi oczami, żadnemu z nich nie sposób ufać. Ona sama jako przedstawicielka sprawiedliwości. Wszystkie ósemki.

Gdy 737 płynął przez lazurowe niebo nad północną Francją, nad Masywem Centralnym, za słońcem na południe, Meredith słuchała przez słuchawki „Suitę Bergamasque" Debussy'ego i pisała, pisała, pisała, aż ręka odmówiła jej posłuszeństwa. Zapełniała jedną stroniczkę po drugiej, na liniowanych kartkach szybko przybywało schludnych notatek i szkiców. Jak zapętlone, ciągle na nowo powracały do niej słowa wróżki.

„Przeszłość miesza się z teraźniejszością".

I przez cały czas czuła przy sobie obecność kart wetkniętych do torby wrzuconej na półkę nad głową. Jakby siedział koło niej nieproszony gość.

Szatańska księga obrazów.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: