CZĘŚĆ III. Rennes-les-Bains Wrzesień 1891
ROZDZIAŁ 18
Paryż
Czwartek, 17 września 1891
W chwili gdy zapadła decyzja o wizycie u Izoldy Lascombe, Anatol zaczął organizować wyjazd.
Od razu po śniadaniu wysłał napisany przez matkę telegram z potwierdzeniem, kupił bilety kolejowe na następny dzień, a Marguerite poprosił, by poszła z Leonie po zakupy i pomogła się córce zaopatrzyć we wszystko, co będzie potrzebne w czasie miesiąca na wsi. Zajrzały najpierw do La Maison Leoty, po komplet ekskluzywnej bielizny, dzięki której dziewczyna zyskała talię osy i poczuła się doroślejsza. W La Samaritaine Marguerite kupiła córce nową suknię popołudniową oraz komplet spacerowy, odpowiedni na wiejskie warunki jesienią. Przez cały czas zakupów była ujmująca i czuła, ale równocześnie jakby zagubiona w myślach. Leonie zorientowała się, że robią sprawunki na konto generała, i westchnęła z rezygnacją, uświadamiając sobie, że po powrocie do Paryża może zastać w domu nowego ojca.
Była podekscytowana, lecz jednocześnie dziwnie rozbita. Przypisała ten stan skutkom wydarzeń z poprzedniego wieczoru. Nie miała jeszcze okazji porozmawiać z bratem na osobności ani wypytać go o zastanawiającą zbieżność w czasie, dzięki której zaproszenie przyszło w tak odpowiedniej dla niego chwili.
Po obiedzie, korzystając z pięknego popołudnia, matka i córka wybrały się na spacer do Parc Monceau, ulubionego miejsca spotkań dzieci reprezentantów różnych narodów, zajmujących pobliskie ambasady. Grupka chłopców z zapamiętaniem bawiła się w chowanego. Wianuszek dziewcząt z kokardami i w białych halkach, strzeżony przez nianie oraz ciemnoskórych strażników, grał w klasy. Ponieważ Leonie, będąc dzieckiem, uwielbiała grać w la marelle, zatrzymały się, by popatrzeć, jak dzieci rzucają kamykiem i przeskakują na kolejne kwadraty. Sądząc po wyrazie twarzy Marguerite, ona także wspominała czasy dzieciństwa z rozrzewnieniem.
– Dlaczego nie byłaś szczęśliwa w Domaine de la Cade? spytała córka.
– Po prostu nie czułam się komfortowo w tamtym otoczeniu, cherie.
– Ale dlaczego? Ze względu na towarzystwo? Czy samo miejsce?
Marguerite leciutko uniosła ramiona, jak zawsze, gdy nie życzyła sobie kontynuowania tematu.
– Przecież musi być jakiś powód – naciskała Leonie.
Matka westchnęła zrezygnowana.
– Mój przyrodni brat był oryginałem i samotnikiem – rzekła w końcu.
– Nie życzył sobie towarzystwa znacznie młodszego rodzeństwa, nie mówiąc już o jakiejkolwiek odpowiedzialności za drugą żonę ojca. Czułyśmy się w domu jak nieproszeni goście.
Leonie pogrążyła się w myślach.
– Jak sądzisz, czy mnie się tam spodoba? – zapytała po chwili.
– Z całą pewnością – oświadczyła Marguerite odrobinę zbyt szybko. -Posiadłość jest naprawdę urocza. Poza tym, jak sądzę, w ciągu trzydziestu lat wprowadzono sporo udoskonaleń.
– A dom? Marguerite milczała.
– Mamo?
– Dawno tam nie byłam – rzekła w końcu. – Na pewno wiele się zmieniło.
W dniu wyjazdu, w piątek osiemnastego sierpnia, ranek wstał mglisty i wilgotny.
Leonie obudziła się bardzo wcześnie lekko podenerwowana. W dzień wyjazdu ogarnęła ją niespodziewana tęsknota za światem, który miała na jakiś czas porzucić. Odgłosy miasta – choćby ćwierkanie wróbli siedzących rzędem na brzegu dachu – budziły w niej smutek, znajome twarze sąsiadów i sprzedawców nagle zyskały nieoczekiwany urok. Cały ranek dziewczyna co chwila ocierała łzy.
Anatol robił podobne wrażenie, wyraźnie spięty i zdenerwowany. Usta miał zaciśnięte, wzrok czujny, wciąż wyglądał przez okno salonu na ulicę.
Wreszcie pokojówka oznajmiła przybycie powozu.
– Zawiadom woźnicę, że już schodzimy – rzucił.
– Nie przebierasz się? – spytała Leonie, ze zdziwieniem patrząc na szary surdut. – Jesteś ubrany do biura.
– W tym rzecz właśnie – odparł z ponurą miną. – Takie chcę zrobić wrażenie. Jak tylko zostawimy za sobą Paryż, przebiorę się w coś mniej oficjalnego.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem. Że też sama się nie domyśliła.
Oczywiście. Anatol wziął cylinder.
– Spieszmy się, petite, bo nam pociąg ucieknie. Bagaże już załadowano, więc mogli od razu wsiadać.
Leonie uściskała matkę i obiecała często pisać. Marguerite miała zaczerwienione oczy, więc i córkę zapiekły łzy pod powiekami. I w końcu kilka chwil pożegnania na rue de Berlin przyniosło więcej czułości, niż można się było spodziewać.
– Saint-Lazare! – rzucił Anatol głośno, wsiadając do fiacre. – Dworzec Saint-Lazare!
Powóz ruszył. Gdy skręcał w rue d'Amsterdam, Leonie opuściła okno i zawołała do matki stojącej samotnie na chodniku.
Au rewir, maman! Do widzenia! Usiadła i osuszyła łzy chusteczką. Brat ujął ją za rękę.
– Na pewno da sobie bez nas radę, zobaczysz. Dziewczyna pociągnęła nosem.
– Du Pont się nią zajmie – zapewnił siostrę.
– Tak, to prawda. – Westchnęła cichutko. – Ale czy ty się czasem nie pomyliłeś? – Zwróciła na brata baczne spojrzenie. – Wydawało mi się, że ekspres odchodzi z dworca Montparnasse?
– Gdyby ktoś słuchał – odrzekł konspiracyjnym szeptem – sądziłby, że pojechaliśmy na zachodnie przedmieścia.
– Rozumiem. To blaga.
Anatol uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową.
Po przyjeździe na Gare Saint-Lazare kazał dyskretnie przenieść bagaże do drugiego powozu. Pozornie beztrosko rozprawiał z woźnicą, jednak zdradzały go krople potu na czole i policzki zaczerwienione z gorąca mimo rześkiej aury.
– Dobrze się czujesz? – spytała Leonie z troską.
– Tak – odparł automatycznie, po czym dodał: – Cała ta… intryga wytrąciła mnie z równowagi. Będę w znacznie lepszym nastroju, jak oddalimy się od Paryża.
– Zaproszenie ciotki spadło nam jak z nieba. Co byś zrobił, gdyby nie nadeszło?
– Coś bym wymyślił.
Leonie czekała na dalszy ciąg, ale brat zamilkł.
– Czy mama wie o twoich… zobowiązaniach zaciągniętych w Chez
Frascati? – spytała w końcu.
Anatol nie odpowiedział wprost.
– Gdyby ktoś do niej przyszedł z jakimiś żądaniami, powie, że wyjechałem do Saint-Germain-en-Laye. Stamtąd pochodzi rodzina Debussy'ego, więc informacja bardzo prawdopodobna. – Położył siostrze dłoniena ramionach. – Czy to ci wystarczy, petite?
Dziewczyna przechyliła głowę na bok. -Tak.
– I nie będziesz mnie więcej przepytywała? Uśmiechnęła się przepraszająco.
– Nie będę.
Na Gare Montparnasse Anatol rzucił woźnicy należność i wpadł do hali dworca, jakby sto diabłów go goniło. Leonie pognała za nim, świadoma, że powinni byli być widziani na Saint-Lazare, nie tutaj.
Sprawdzili listę odjazdów. Anatol sięgnął po zegarek i poniewczasie Przypomniał sobie, że kieszeń kamizelki jest pusta.
– Zgubiłeś zegarek?
– Skradziono mi go – rzucił lekko.
Ruszyli wzdłuż peronu, szukając swoich miejsc. Leonie odczytywała na tabliczkach nazwy miejscowości, w których zatrzymywał się pociąg: Laroche, Tonnerre, Dijon, Macon, Lyon-Perranche – o szóstej wieczorem. potem Valence, Avignon i w końcu Marsylia.
Jutro, innym pociągiem, pojadą z Marsylii do Carcassonne, a w niedzielę rano do miejscowości o wdzięcznej nazwie Couiza-Montazels, ostatniego przystanku przed Rennes-les-Bains. Stamtąd powozem szybko dotrą do Domaine de la Cade. Tak twierdziła ciotka.
Anatol kupił gazetę i schował się za zadrukowanymi stronami. Leonie przyglądała się ludziom. Panom w dziennych garniturach i cylindrach, paniom w sukniach o szerokich spódnicach. Jakiś żebrak o wychudłej twarzy i brudnych dłoniach stanął pod oknem przedziału pierwszej klasy i prosił o jałmużnę, póki strażnik go nie przepędził.
W końcu rozległ się ostatni donośny gwizd, a z potężnej lokomotywy wytrysnęła struga pary. Posypały się iskry. Zazgrzytał metal trący o metal, buchnęła kolejna chmura pary z czarnego komina i wreszcie koła zaczęły się obracać.
Enfin.
Nareszcie.
Pociąg zaczął nabierać szybkości. Leonie usiadła i patrzyła, jak Paryż znika w tumanach białego dymu.
ROZDZIAŁ 19
COUIZA
Niedziela, 20 września
Leonie była bardzo zadowolona z trzydniowej podróży przez Francję. Gdy tylko ekspres minął banlieue, smętne paryskie przedmieścia, Anatol odzyskał dobry humor. Przez całą drogę zabawiał siostrę dykteryjkami, grą w karty oraz snuciem planów na temat pobytu w górach.
Tuż po szóstej w piątkowe popołudnie wysiedli w Marsylii. Następnego dnia ruszyli wzdłuż wybrzeża do Carcassonne. Tam spędzili noc w okropnym hotelu, gdzie nie było ciepłej wody, a obsługa miała muchy w nosie. Leonie obudziła się z bólem głowy, a na dodatek, ponieważ w niedzielę z samego rana niełatwo było ofiacre, mało brakowało, a nie zdążyliby na kolejny pociąg.
Udało się jednak i gdy tylko ruszyli w drogę, Leonie poprawi! się nastrój. Przewodnik leżał porzucony na siedzeniu, tuż obok tomu opowiadań, bo to, co działo się za oknem, było ciekawsze niż książki. Krajobraz południa zawładnął sercem dziewczyny.
Szlak wiódł doliną rzeki Aude, w stronę Pirenejów. Z początku tory ciągnęły się wzdłuż drogi. Okolica była płaska i niezamieszkana. Wkrótce jednak pokazały się rzędy winorośli, od czasu do czasu przerwane polem słoneczników o twarzach zwróconych ku słońcu.
Raz dostrzegła jakąś wioskę, zaledwie garstkę domów przycupniętych malowniczo na zboczu odległego wzgórza. Potem jeszcze jedną. Domy odachach z czerwonych dachówek otoczyły kościół ze strzelistą wieżą. I wszędzie kwiaty: różowe malwy, bugenwilla, bez, lawenda i maki. Zielone, kolczaste kasztany ciążyły na gałęziach drzew. W oddali między zielenią połyskiwały liście rude i złote, jedyny znak, że na progu już stała jesień.
Mijali wieśniaków w niebieskich bluzach, sztywnych i błyszczących, jakby polakierowanych, na mankietach i kołnierzach zdobionych haftami. Kobiety chroniły się przed słońcem pod szerokimi rondami słomkowych kapeluszy. Mężczyźni o ogorzałych twarzach odwracali się plecami do wiatru. Trwały późne żniwa.