Raz czy może dwa razy w tym tygodniu kazano nam zasuwać także w nocy, nawet i wtedy, kiedy już przed południem zdychaliśmy ze zmęczenia. I mimo że wszyscy dobrze wiedzieli, że samochód nie może lak szybko rozwieźć nas po rewirach, a potem pozbierać wszystkich do kupy, byczy kark upierał się jednak zawsze przy tym niemożliwym do wykonania rozkładzie jazdy. Opuszczaliśmy więc niektóre skrzynki, które jednak opróżniane następnego dnia, wypełnione były po brzegi; pot lał się z nas, a my, cuchnąc nim i klnąc, upychaliśmy te pierdolone przesyłki do pocztowych worków.

Te nocne wyprawy zawsze kończyły się nagniotkami na palcach rąk i nóg i jazgotliwym trzeszczeniem kręgosłupa. Ten Jonstone już wiedział, co robi.

3

Pomocnicy listonoszy byli dla Jonstone'a takimi frajerami, co to mieli wykonywać jego niemożliwe do wykonania polecenia. Nigdy nie mogłem tego pojąć, kto mógł postawić takiego człowieka na tym stanowisku, człowieka, z którego wszystkimi otworami ciekła bezduszność, a nawet okrucieństwo. Pełnoetatowym nic to nie robiło, człowiek ze związków był na to nieczuły. Długo się więc zastanawiałem. W wolnym dniu machnąłem trzydziestostronicowy raport na ten temat. Kopia dla byczego karku, a ja poszedłem z oryginałem do przedstawiciela Rządu Stanowego. Tam też jedna z tych licznych sił biurowych kazała mi czekać. Więc czekałem i czekałem, i czekałem. Czekałem godzinę, godzinę i pół, aż wreszcie zostałem wprowadzony do niskiego, szaro owłosionego przedstawiciela, z oczkami koloru popiołu papierosowego.

Nawet nie zaproponował mi krzesła. Zaczął się wydzierać. I nie skończył.

– Pan to taki jeden z tych upierdliwych przemądrzałych, co?

– Wolałbym, żeby mnie pan nie obrażał, Sir.

– Pierdolona mądrala, elegancki w gestach z wielkimi słowami na wardze?

Wywijał moim raportem w powietrzu. I darł się dalej.

– MR JONSTONE JEST DELIKATNYM I WYKWINTNYM MĘŻCZYZNĄ.

– Niech się pan już nie wygłupia, bo wszystko wskazuje na to, że jest tylko pospolitym sadystą – powiedziałem.

– Jak długo pracuje pan na poczcie?

– Trzy tygodnie.

– MR JONSTONE PRACUJE JUŻ TRZYDZIEŚCI LAT W TYM RESORCIE.

– A co ma jedno z drugim wspólnego?

– Powiedziałem już: MR JONSTONE JEST DELIKATNYM I WYKWINTNYM MĘŻCZYZNĄ.

Myślałem już, że ten drący się przedstawiciel Rządu Stanowego chce mnie zamordować. Na pewno spał z Jonstonem.

– No już dobrze – powiedziałem. – Jonstone jest delikatny i wykwintny. Pan to musi lepiej wiedzieć. Zapomnijmy o wszystkim.

Wyszedłem. Następnego dnia wziąłem wolny dzień, ma się rozumieć, niepłatny.

4

Jak Jonstone zobaczył mnie dwa dni później o piątej nad ranem, zaszamotał się w swoim fotelu, a jego twarz nabrała koloru koszuli, albo odwrotnie. Nic nie powiedział. Na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Do drugiej nad ranem poddaliśmy z Betty, lekko, i nie tylko.

Oparłem się więc o ścianę urzędu i przymknąłem oczy. Koło siódmej zaszamotał się Jonstone znowu. Wszyscy dostali już pracę albo zostali odesłani do innych urzędów, nie mogących dać sobie rady z nawałem roboty.

– To już wszystko, Chinaski. Dla pana nic dzisiaj nie ma.

Popatrzył mi głęboko w oczy.

Kurwa chcesz se popatrzeć, to se patrz! Bo ja chciałem już leżeć w łóżku i spać.

– Okay, Stone powiedziałem. Pełnoetatowi tak go też przezywali, Stone, ale tylko między sobą. Ja byłem jedyny, który tak się do niego zwracał. Wyszedłem. Stary, mocno już zrujnowany samochód zaskoczył od pierwszego razu.

Szybko wylądowałem w łóżku, koło Betty.

– Hank! Jak to ładnie!

– Tak, grzechotko – i mocno wtuliłem się w jej rozgrzany jeszcze tyłeczek. Po czterdziestu pięciu sekundach zasnąłem.

5

Następnego dnia wszystko odbyło się dokładnie tak samo.

– To już wszystko, Chinaski. Dla pana znowu nic dzisiaj nie ma.

Siedem następnych dni też to samo. Siedziałem każdego ranka od piątej do siódmej i nic nie zarabiałem. Wykreślono mnie nawet z listy tych, którzy nocą opróżniali skrzynki pocztowe.

Bobby Hansen, jeden z najstarszych wiekiem i stażem pomocników, powiedział mi wtedy:

– Mnie też chciał wrobić. Chciał mnie zagłodzić!

– Mnie to wisi. Nie będę mu właził w dupę. Nawet jeśli miałbym to czynić w głodowych majakach. W każdej chwili mogę rzucić tę cholerną robotę.

– Nic nie musisz rzucać – zamelduj się tylko wieczorem w Prell. Powiedz szefowi, że tu nie możesz dostać roboty, a on na pewno przydzieli ci roznoszenie poczty ekspresowej.

– Tak? – zapytałem – i nie będzie to wbrew jakimś tam przepisom?

– Ja, co dwa tygodnie, regularnie i punktualnie dostawałem swoje pieniądze! A ty też nic więcej nie chcesz?

– Dziękuję, Bobby!

6

Nie wiem już dokładnie, o której należało się tam zameldować. O szóstej czy o siódmej wieczorem. Ale coś koło tego.

Siedziało się z łapą pełną listów i przy pomocy planu miast układało się trasy. To nie było bardzo skomplikowane. Ale pozwalało dowolnie rozplanować czas. Rozplanować czas znaczyło wykombinować dużo wolnego, a płatnego przecież czasu. Wszyscy to robili. W te gierki ja też musiałem się wprawić. Wszyscy opuszczaliśmy urząd pocztowy razem, i umawialiśmy się, kiedy wracamy. W ten sposób znajdowało się czas i na wypicie kawy, i na przeczytanie gazety, a i na to, że wreszcie mogłeś poczuć, że i ty jesteś człowiekiem.

A wtedy, kiedy chciałeś mieć wolny dzień, brałeś go sobie.

Proste to wszystko i jakże demokratyczne.

Bardzo często odwiedzałem taką jedną, dość przysadzistą i krępą, która codziennie otrzymywała jakiś ekspresowy list. Przyodziewała się, świadomie, suka, w takie lekkie i przewiewne sexy – coś i obnosiła się w tym od samego rana. Koło jedenastej wieczorem wbiegało się po dość stromych schodach do jej drzwi, dzwoniło i oddawało list. Łapała wtedy powietrze, gwałtownie, nawet bardzo gwałtownie, o tak mniej więcej:

„OOOOOOOOhhhhhhHHHHH” i stawała bardzo blisko, prawie ocierając się o klamerkę spodni, nie pozwalając odejść aż nie skończyła czytania listu, a potem znowu dość gwałtownie łapała powietrze do swoich płuc:

– OOOOOOOOoooooohhhhh… dobranoc… BARDZO dziękuję.

– Proszę bardzo.

Na nic więcej nie można było się zdobyć, skoro narząd stanął dęba, a ty sam zbiegając kłusem, musiałeś pokonać jeszcze drogę w dół po schodach. Wysoki współczynnik tarcia, więc i oporu także. Niestety. To trwało bardzo krótko. Po tygodniu wolności nadszedł list:

Bardzo Szanowny Panie Chinaski.

Proszę o natychmiastowe zameldowanie się w urzędzie pocztowym w Oakford. Niewykonanie tego polecenia może spowodować konieczność zastosowania kar regulaminowych, łącznie z wymówieniem Panu pracy.

A.E. Jonstone Inspektor U.P. Oakford

I znowu musiałem wrócić do jamy chama.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: