– Panie profesorze! – zawołałem wstrząśnięty tym widokiem. – Panie profesorze, co to ma znaczyć?
– Ala-ma-kota, Ala-ma-kota – wyszczebiotał pan Kleks i potarł dziobek o płytę tarasu.
Kot Hieronim wyprężył grzbiet, oblizał się smakowicie i już, już gotował się do skoku, gdy pan Kleks zatrzepotał skrzydłami i w samą porę, tuż przed nosem Hieronima, uniósł się w powietrze.
Po chwili zatoczył nad Akademią koło i poszybował w kierunku południowo-wschodnim.
Odlatując pozostawił za sobą na niebie białą smugę jak odrzutowiec.
Przez chwilę wisiała ona w przestworzach nieruchomo, potem jednak stopniowo porozsuwała się na części, te zaś przybrały kształt liter i ułożyły się w znajome sylaby.
– Pa-ram-pam-pam – przeczytałem na głos rozpływające się w powietrzu litery.
Tą ulubioną niewymyślną śpiewką pan Kleks obwieszczał światu tryumf swego wielkiego umysłu, swoje zwycięstwo nad niewzruszalnymi dotychczas prawami natury.