– Ty zapijaczona gnido…
– Mylisz się, Randy – przerwał mu sędzia. – Bez wątpienia jestem alkoholikiem, ale rzadko kiedy bywam pijany. Zawsze staram się utrzymywać na granicy trzeźwości. Tylko dlatego żyję. W tym stanie wszystko mnie bawi, a szczególnie tacy ludzie jak ty.
– Wynoś się stąd – powiedział wyniośle profesor.
– Nie zaproponujesz mi drinka, żeby przyczynić się do utrwalenia mego okropnego nałogu? Dobry Boże, masz tu co najmniej pół tuzina nawet nie zaczętych butelek!
– Więc weź sobie jedną i znikaj.
– Dziękuję ci. Myślę, że tak właśnie zrobię. – Stary człowiek podszedł do stojącego przy ścianie stolika zastawionego przeróżnymi gatunkami whisky i brandy. – Zobaczmy, co tu mamy… – mruknął, zawijając w białe serwetki trzy butelki po kolei. – Jeśli wezmę to pod pachę, będzie wyglądało na to, że wynoszę bieliznę do prania. Zapewniam najkrótsze terminy.
– Pośpiesz się!
– Czy mógłbyś otworzyć mi drzwi? Nie darowałbym sobie, gdybym wypuścił którąś, manipulując przy klamce. Rozbita butelka na podłodze mogłaby niekorzystnie wpłynąć na twoją opinię. Zdaje się, że nikt nigdy nie widział cię pijącego.
– Wynoś się! – syknął Gates, otwierając przed nim drzwi.
– Dziękuję, Randy. – Były prawnik wyszedł na korytarz i odwrócił się i do swego rozmówcy. – Nie zapomnij jutro rano o czeku. Piętnaście tysięcy.
– Piętnaście…?
– Dobry Boże, wyobrażasz sobie, co by powiedział Prokurator Generalny, gdyby dowiedział się choćby tego, że u ciebie byłem? Do widzenia, profesorze.
Randolph Gates trzasnął drzwiami i pobiegł do sypialni, gdzie na nocnej szafce przy łóżku stał telefon. W małym pomieszczeniu poczuł się trochę lepiej; miał wrażenie, że nie jest tu tak bardzo wystawiony na obserwację i że łatwiej byłoby mu obronić się przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Perspektywa rozmowy napełniała go takim lękiem, że nie był w stanie zrozumieć instrukcji wyjaśniającej sposób, w jaki można połączyć się z zagranicą. Ogarnięty przerażeniem, zadzwonił do hotelowej centrali.
– Chciałbym zamówić rozmowę z Paryżem – powiedział.