– Rzeczywiście, wszystko się tam zaczęło, ale na pewno tam nie pozostało. Żołnierzyki nie daliby rady sami się z tego wywinąć, to jasne jak słońce… Rozumiem, do czego pan zmierza. Jeśli kiedykolwiek ktoś skojarzy szychę z Pentagonu z kimś takim jak my, sępy z Kongresu rzucą się na to w okamgnieniu i sprawa błyskawicznie nabierze rozgłosu.

– Do czego nie wolno nam dopuścić – uzupełnił Bourne. Armbruster skinął głową.

– Zgadzam się z panem. Czy jesteśmy już blisko ustalenia nazwiska sukinsyna, który zaczął w tym grzebać?

– Bliżej, ale nie blisko. Kontaktował się z Langley – niestety, nie wiemy, na jakim szczeblu.

– Langley? Na litość boską, przecież my tam mamy naszego człowieka! Powęszy i dowie się, kto to jest!

– DeSole? – podsunął Kobra.

– Tak jest. – Armbruster pochylił się w stronę rozmówcy. – Pan naprawdę wie prawie wszystko. Trzymamy to dojście w ścisłej tajemnicy. Co powie dział DeSole?

– Nic, bo nie możemy z niego skorzystać – odparł Jason, usiłując błyskawicznie znaleźć jakąś prawdopodobną odpowiedź. Zbyt długo był Davidem Webbem! Conklin miał rację: nie myśli już tak szybko jak dawniej. W ułamek sekundy potem pojawiły się potrzebne słowa… Część prawdy, nawet niebezpiecznie duża część, ale dzięki temu nie straci wiarygodności. Nie mógł sobie na to pozwolić. – Podejrzewa, że trafił pod lupę, więc musimy trzymać się od niego z daleka, dopóki sam się nie zgłosi.

– Jak to się stało? – Armbruster zacisnął palce na szklance i wybałuszył oczy.

– Ktoś odkrył, że Teagarten w Brukseli dysponuje specjalnym, tajnym numerem faksu łączącym go bezpośrednio z DeSole'em, z pominięciem standardowych procedur zabezpieczających.

– Cholerne, durne żołnierzyki! – parsknął z wściekłością Armbruster. – Dać im parę gwiazdek, a zaczną hasać jak niedorozwinięci debiutanci i wy ciągać łapy po każdą nową zabawkę, jaką zobaczą! Tajne numery, dobre sobie! Pewnie stuknął nie w ten klawisz, co trzeba, i połączył się ze Stowarzyszeniem na rzecz Rozwoju Ludzi o Odmiennym Kolorze Skóry!

– DeSole twierdzi, że tworzy sobie alibi i że. nic mu nie grozi, ale to na pewno nie jest odpowiednia pora, żeby łaził po biurach i zadawał ciekawskie pytania. Sprawdzi po cichu to, co może, i jeśli coś znajdzie, da nam znać, ale my mamy zostawić go w spokoju.

– Można się było domyślić, że jeśli coś się zawali, to przez jakiegoś chłopczyka w mundurze! Przecież gdyby nie ten osioł i jego tajny numer faksu wszystko byłoby w porządku, tak jak do tej pory!

– Jednak co się stało, to się nie odstanie, i trzeba się z tym pogodzić – powiedział spokojnie Bourne. – Powtarzam: musimy się ukryć. Niektórzy z nas będą musieli na jakiś czas wyjechać dla dobra wszystkich.

Przewodniczący Federalnej Komisji Handlu wydął pogardliwie wargi i rozparł się wygodnie na krześle.

– Powiem coś panu, Simon, czy jak pan się nazywa. Zabrał się pan za niewłaściwych ludzi. Jesteśmy biznesmenami, a choć niektórzy z nas są wystarczająco próżni lub bogaci, żeby pracować na rządowych posadach, nie zmienia to faktu, że prowadzimy rozległe interesy, wymagające naszej stałej obecności. Poza tym nie wybiera się nas, tylko mianuje, co oznacza, że nikt nie wymaga od nas ujawniania całości dochodów. Czy rozumie pan już, do

czego zmierzam?

– Nie jestem pewien – odparł Jason. Z niepokojem uświadomił sobie, że traci inicjatywę i rozmowa wymyka mu się spod kontroli. Zbyt długo mnie nie było… Poza tym Albert Armbruster nie był głupcem. Początkowo uległ panice, ale pod tą mało odporną na stresy ochronną warstwą krył się chłodny, analityczny umysł. – Co pan chce przez to powiedzieć?

– Pozbądźcie się naszych żołnierzyków. Kupcie im wille albo kilka wysp

Karaibach i usuńcie ich z pola widzenia. Urządźcie im małe, prywatne królestwa, w których byliby prawdziwymi władcami, bo w gruncie rzeczy o nic innego im nie chodzi.

– Mielibyśmy działać bez nich? – zapytał Bourne, starając się ukryć za skoczenie.

– Pan to powiedział, a ja się z tym zgadzam. Jeśli tylko wyjdzie na jaw, że macza w tym palce jakaś wojskowa szycha, zaczną się poważne kłopoty. To wszystko podpada pod określenie "kompleks przemysłowo – wojskowy", co w gruncie rzeczy oznacza tyle samo co "zmowa przemysłowców z wojskowymi". – Armbruster ponownie nachylił się nad stolikiem. – Już ich nie potrzebujemy! Trzeba się ich pozbyć!

– Mogą się odezwać głosy protestu…

– Nic z tych rzeczy. Trzymamy ich za jaja.

– Muszę to sobie przemyśleć.

– Nie ma nad czym myśleć. Już za pół roku będziemy mieli w Europie swoich ludzi.

Jason Bourne przez dłuższą chwilę wpatrywał się w twarz przewodniczącego Federalnej Komisji Handlu. Jakich ludzi? Dlaczego? Po co?

– Odwiozę pana do domu – powiedział.

Rozmawiałem z Marie – powiedział Conklin do telefonu w apartamencie CIA w Wirginii. – Nie jest w waszym domu, tylko w pensjonacie.

– Dlaczego? – zapytał Jason, stojąc w budce telefonicznej przy stacji benzynowej na przedmieściu Manassas.

– Nie wyrażała się zbyt jasno… Zdaje się, że to była pora lunchu albo obiadu, kiedy matki nigdy nie mają czasu, żeby wszystko dokładnie opowiedzieć. Cały czas słyszałem twoje dzieci. Człowieku, ależ one mają płuca!

– Aleks, co powiedziała Marie?

– Zdaje się, że to zarządzenie twojego szwagra. Nie rozwodziła się nad tym, ale poza tym, że sprawiała wrażenie dosyć zagonionej, wydawała mi się tą samą Marie, którą znam i kocham, to znaczy bez przerwy dopytywała się o ciebie.

– Mam nadzieję, że powiedziałeś jej to, co powinieneś?

– Jasne. Według mojej wersji siedzisz pod ochroną w jakimś podziemiu i przekopujesz się przez stos wydruków komputerowych, co w pewnym, dość ograniczonym, zakresie odpowiada prawdzie.

– Na pewno rozmawiała z Johnnym. Opowiedziała mu o tym, co się stało, a on natychmiast przeniósł ich do swego ekskluzywnego bunkra.

– Dokąd?

– Nigdy nie widziałeś Pensjonatu Spokoju, prawda? Pytam, bo szczerze mówiąc, nie pamiętam…

– Cztery lata temu oglądaliśmy z Panovem plany. Nie byliśmy tam, a w każdym razie ja nie byłem, bo nikt mnie nie zapraszał.

– Puszczę to mimo uszu, bo doskonale wiesz, że otrzymałeś zaproszenie raz na zawsze… W każdym razie, jak pamiętasz, pensjonat jest usytuowany niemal na plaży, a dostać się do niego można jedynie od strony wody, jeśli nie liczyć drogi tak zasypanej kamieniami, że nie pokona jej dwa razy żaden normalny samochód. Zaopatrzenie jest przywożone łodzią albo samolotem, ale prawie nic nie pochodzi z miasteczka.

– A plaży strzegą silne patrole – uzupełnił Conklin. – Johnny woli nie ryzykować.

– Właśnie dlatego ich tam umieścił. Zadzwonię do niej później.

– A co teraz? – zapytał Aleks. – Co z Armbrusterem?

– Ujmijmy to w ten sposób – powiedział Bourne, wpatrując się w plastikową obudowę automatu telefonicznego. – Co to oznacza, jeśli człowiek dysponujący stu milionami dolarów zdeponowanymi na koncie w Zurychu mówi mi, że "Meduza", wywodząca się z Dowództwa Sajgonu, co nie brzmi ani trochę po cywilnemu, powinna pozbyć się wszystkich wojskowych, ponieważ już ich nie potrzebuje?

– Nie wierzę ci – odparł spokojnym, cichym głosem emerytowany oficer wywiadu. – Nie powiedział tego.

– Och, powiedział, możesz być pewien. Nazwał ich nawet "żołnierzykami" i bynajmniej nie układał na ich cześć pochwalnych pieśni. Nazwał ich dosłownie obwieszonymi medalami debiutantami, którzy wyciągają ręce po każdą nową zabawkę, jaką zobaczą.

– Wielu senatorów z Senackiej Komisji Obrony podpisałoby się pod tym obiema rękami – zauważył Aleks.

– To jeszcze nie wszystko. Kiedy przypomniałem mu, że Królowa Wężów powstała w Sajgonie, a ściśle mówiąc w Dowództwie Sajgonu, odparł, że nawet jeśli tak było, to z pewnością tam nie pozostała, ponieważ, i tu uważaj, "żołnierzyki nie daliby rady sami się z tego wywinąć".

– To dość prowokacyjne stwierdzenie. Czy rozwinął je w jakiś sposób?

– Nie, a ja nie pytałem, bo wszystko powinno być dla mnie zupełnie jasne.

– Szkoda, że nie jest. Coraz mniej mi się to podoba. Sprawa wygląda nie tylko na dużą, ale i brzydką… W jaki sposób wyszło na jaw te sto milionów dolarów?

– Powiedziałem mu, że gdyby uznał to za stosowne, "Meduza" mogła by mu kupić w jakimś ustronnym miejscu dobrze strzeżoną willę, ale on nie przejawił zainteresowania i poinformował mnie, że jeśli będzie chciał, to sam sobie kupi, bo na koncie w Zurychu ma sto milionów dolarów. Zdaje się, że o tym też powinienem był wiedzieć.

– I to wszystko? Po prostu sto milionów i ani słowa wyjaśnienia?

– Niezupełnie. Dodał jeszcze, że tak jak wszyscy otrzymuje co miesiąc zaszyfrowany teleks z Zurychu z listą depozytów. Wynika z tego, że ich licz ba cały czas rośnie.

– Duże, brzydkie, a w dodatku rośnie… – mruknął Conklin. – Coś jeszcze? Bynajmniej nie chcę przez to powiedzieć, że jestem specjalnie zainteresowany, bo już wystarczająco się boję.

– Dwie rzeczy. Radzę ci, żebyś zachował w zapasie trochę strachu… Otóż wspomniany teleks zawiera także listę firm, nad którymi przejmują kontrolę.

– Jakich firm? O czym on mówił? Dobry Boże…

– Gdybym zapytał, moja żona i dzieci miałyby okazję uczestniczyć w kameralnej ceremonii pogrzebowej. Niestety, mnie by tam nie było, bo nikomu nie udałoby się odnaleźć mego ciała.

– Jeśli masz mi jeszcze coś do powiedzenia, to zrób to teraz.

– Nasz szacowny przewodniczący Federalnej Komisji Handlu stwierdził, ni mniej, ni więcej, że jacyś tajemniczy "my" możemy bez obaw pozbyć się wojskowych, ponieważ już za sześć miesięcy i tak będziemy mieli w Europie wszystkich ludzi, jakich potrzebujemy. Aleks, o jakich ludzi chodzi? Z czym my właściwie mamy do czynienia?

W słuchawce na dłuższą chwilę zapanowała całkowita cisza, której Jason Bourne nie przerwał ani słowem. David Webb krzyczałby ze strachu i rozpaczy, ale on już nie istniał.

– Mam wrażenie, że z czymś, z czym nie damy sobie rady – padła wreszcie ledwo słyszalna odpowiedź. – Ta sprawa musi trafić wyżej, Davidzie. Nie możemy zatrzymać jej tylko dla nas.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: