– Noga barania wskazuje, że on się pcha do kotów w worku – powiedziała Alicja w zadumie.

– Mnie też się tak wydaje – przyświadczyła pośpiesznie Marzena. – Ale gdzie to ma sens, skoro nikt nie wie, co w nich jest?

– Otóż to! – podchwyciłam skwapliwie. – Zakładając, że chodzi nie o żadne jajeczka, tylko o szachy, skoro ona ma w kocich workach podarte rajstopy i mydło Siedem Kwiatów, równie dobrze może mieć i szachy. Ten poszukiwacz nie wie przecież, kiedy ona to znalazła, jeśli w ogóle znalazła, a mieszkające tu osoby zdołały może poznać jej obyczaje!

– Ten pasożyt jakoś mi się nie bardzo podoba. – zauważyła nieśmiało Beata. – Wnioskuję tylko z tego, co słyszę, bo ludzi nie znam i przy niczym mnie nie było.

– Pamela – zdecydowała się nagle Alicja z jakąś zaciętą satysfakcją. – Jak to? Nie mam już kawy…? Najchętniej stawiałabym na Pamelę, siedzi tu od lat, po duńsku umie, przyjaźni się z pasożytem, zna Marianka… Beata, włącz wodę na kawę!

– Czego ty chcesz od tej Pameli, dziewczyna, jak dziewczyna, może trochę interesowna, ale nic poza tym…

– Cha, cha! – powiedziała drwiąco Alicja.

Pamela, jako młoda dzieweczka, przyjechała do Danii, poślubiła Duńczyka i została na zawsze. No i cóż takiego, wielkie rzeczy, nie ona jedna. Urodziła syna, prowadziła dom, a że Duńczyk zaliczał się do zamożniejszych, to co? Nigdzie nie jest powiedziane, że koniecznie trzeba poślubiać nędzarzy! Ładna była i wcale nie głupia, język opanowała w tempie godnym podziwu, niby same zalety, a jednak Alicji zdołała się narazić. Może brakiem taktu, a może przesadną szczerością, nie kryła bowiem, iż węzłem małżeńskim połączyło ją wygodne życie, nie zaś wielka miłość. Trudno się w końcu dziwić, że z octu na półkach i pustych haków w mięsnym sklepie chętnie przeniosła się do kraju obfitości, bo akurat jej to wypadło w tamtych pięknych czasach, męża traktowała dosyć przyzwoicie, żadne zdrady w grę nie wchodziły, bo z kim, do licha, miałaby go zdradzać, z Turkami…? Skandynawia wybuchom erotycznym nie sprzyja… Gdyby oszalał na jej tle jakiś milioner, bez chwili namysłu dokonałaby zamiany, nie kryła tego, ale gdzież niebieskooka blondynka miała w Danii znaleźć tego milionera? W Argentynie, w Brazylii, w Egipcie, a, to owszem, ale nie tu! Trwała zatem przy mężu i całkiem niepotrzebnie ujawniała Alicji naganne cechy charakteru.

Osobiście Pamelę nawet dosyć lubiłam, nie trawiłam natomiast jej mamusi, która naraziła się Alicji znacznie bardziej i pojąć nie mogłam, jak ona tę mamusię wytrzymuje. W kolekcji głupich bab u mnie zajmowała z pewnością jedno z pierwszych miejsc, kto wie czy nie naczelne, i kontaktu z nią, po pierwszym doświadczeniu, unikałam jak ognia. Pamela zresztą też nie rwała się namiętnie do zapraszania rodzicielki. Może Alicja cechy mamusi bezwiednie przerzuciła na córkę? A może zraziło ją, że córka trochę nachalnie poszukiwała w Danii męża dla mamusi, bogatego i możliwie starego, najlepiej po dziewięćdziesiątce, żeby szybko umarł i zostawił jej spadek. Nie mogłam jej za to potępiać, bo tylko takim sposobem uwolniłaby się wreszcie od koszmarnej, dennie głupiej wiedźmy. Gdybym miała taką mamusię, wydałabym ją bodaj za smoka wawelskiego…!

Alicja, jak zwykle w tym miejscu niekonsekwentna, zdając sobie sprawę z przeraźliwej głupoty tej podstarzałej idiotki, uparcie dziwiła się wynikającym z kretyństwa poczynaniom. Wciąż wydawało się jej, że umówiona na piątą po południu mamusia przyjdzie o piątej po południu, a nie o dwunastej w nocy, względnie o piątej rano, i pozostanie przez uzgodnione trzy kwadranse, nie zaś przez całkowicie nie uzgodnioną dobę. Albo nie wpadnie na dwugodzinny momencik skorzystać z maszyny do szycia dla obrębienia sobie szlafroczka, dokładnie w chwili, kiedy Alicja z walizkami w rękach odjeżdża na lotnisko, gdzie już jej warczy samolot do Kalifornii. Albo nie wywinie jeszcze jakiegoś innego, podobnego numeru. Za każdym razem oburzone zdumienie Alicji wybuchało z taką siłą, jakby niczego podobnego nie można się było spodziewać, ze mnie zaś wyrywały się rozpaczliwe jęki.

Moim zdaniem, Pamela swojej mamusi do pięt nie sięgała. Charakter mogła sobie mieć gorszy, ale przynajmniej rozumiała, co się do niej mówi.

Tym razem o Pamelę kłóciłyśmy się krótko, bo z wielką energią wkroczyła Marzena.

– Pameli wykluczyć nie można, ale pierwszego miejsca bym jej nie dawała. Chyba że zna Blekota…?

Popatrzyła na nas pytająco i bez rezultatu, bo nikt z nas nie wiedział, jakie znajomości Pamela mogła pozawierać, poza tym, kiedy Blekot obrażał mnie tu deklaracjami przyjaźni za swoją pierwszą wizytą, była jeszcze dziewczynką, chodzącą w Polsce do szkoły. Przyjechała do Danii parę lat później.

– Zna Marianka, psychopatę, o ile wiem, a teraz słyszę, że i pasożyta – wyliczyłam. – Co do Blekota, należałoby spytać Anitę. Obie z Pamelą też się znają. A…! Anita zna i mamusię, ale gdyby miała wybierać między mamusią a czarną mambą, stawiam na mambę wszystko, co posiadam.

– A raz się ostatnio z mamusią widziała – zachichotała Alicja. – Tu, u mnie, w zeszłym roku.

– A miałaś gdzieś mambę na podorędziu? Dałaś jej wybór…?

– Boże, przecież wy jesteście cudowne! – wyjęczała nabożnie Beata, zastygła nad czajnikiem, który już dawno prztyknął.

– Tak, z nimi można zwariować – przyświadczył Paweł z przekonaniem i sięgnął po butelkę piwa.

– Uspokójcie się! – zirytowała się Marzena. – Ja sama nie wiem, którą z nich wolę, z tym że mamby stanowczo nie chcę. Skoro prowadzimy śledztwo… Prowadzimy, nie…? Trzeba sprawdzić, czy Pamela zna Blekota. Gdzie Anita? Spodziewasz się jej wizyty?

– Gdzie ta kawa? – spytała z naganą Alicja. – Miałaś tam wodę… Czy ktoś mógłby znaleźć czyste popielniczki…?

Musiałam ją zastąpić, bo głowę położyłabym na pniu, że nie słuchała wczoraj wyjaśnień i zwierzeń Anity w kwestii jej obowiązków służbowych i żadnej sensownej odpowiedzi nie mogłaby udzielić. Drogą dedukcji owszem, doszłaby do czegoś, ale nie tak zaraz i w ogóle by się jej nie chciało.

– Anita będzie, tylko patrzeć – zapewniłam Marzenę. – Robi coś tam w Helsingør i jeździ codziennie. Jest zaciekawiona, już samo to jedno by wystarczyło, ale chce także odzyskać czasopismo Jasia.

– Alicja, znalazłaś już…?

– Nie i teraz szukać nie będę. Podobno mamy je przedtem przeczytać czy może tylko tak mi się wydaje…? GDZIE. TA. KAWA?!

Beacie zatrzęsły się ręce, ale mimo wszystko trafiła wodą do filiżanek. Sięgnęłam po puszkę, Paweł obrzucił wzrokiem stół i pośpiesznie wygrzebał zza zasłony na końcu bufetu trzy czyste popielniczki, upychając na ich miejsce używane. Oceniłam to jako zły znak, wiedział oczywiście, że umyte popielniczki Alicja trzyma na samym skraju kuchennego bufetu, pomiędzy zasłoną a wiaderkiem ze składnikami kompostowymi, ale gdyby nie Beata, pamięć z pewnością odmówiłaby mu usług. Niedobrze. Chyba za dużo się między nimi zalęgło…

Marzena z uporem starała się uporządkować sytuację.

– Ale nawet jeśli do tego całego grona podejrzanych dołożymy Pamelę… Nie, nie tak, zostawmy ją na koniec, jak zapytamy Anitę. Mówicie o kotach w worku, Alicja, przypominam ci, sama trafiłam na kocie worki pod szafą na bieliznę, w ostatnim pokoju, tym dla Pawła…

– Dla Beaty – poprawiła Alicja. – Paweł śpi w telewizyjnym.

– Bez znaczenia. Wlazłam na nie. Czy to są worki wybebeszone? Bo zdawało mi się, że nie?

– A skąd ja to mam wiedzieć? Jesteś pewna, że to były kocie worki? Musiałabym popatrzeć.

– To może popatrz, co?

– Teraz zaraz?

– A kiedy? Jak już ten poszukiwacz straci cierpliwość i rozwali ci łeb?

– I co mu z tego przyjdzie? Tylko straty poniesie.

Na moment z resztkami woni nogi baraniej wymieszała się ogólna dezorientacja. No owszem, każdy zabójca, o ile oczywiście zostanie złapany, ponosi niewątpliwe straty, ale tak od razu, przy Alicji, i czy na pewno zostanie złapany…?

– Jakie straty? – spytała Marzena podejrzliwie.

– Małga przyleci pierwszym samolotem i natychmiast zacznie robić porządki w domu. I nie spocznie, póki nie skończy. Myślisz, że da mu jakąś szansę? Czegokolwiek on szuka, ona to znajdzie wcześniej, więc na co mu te komplikacje? Ona jest moją spadkobierczynią, o czym wszyscy wiedzą, a wykonawcą testamentu jest Elżbieta. Przyleci ze Szwecji jeszcze szybciej niż Małga z Francji i jak się złapią za te porządki wspólnymi siłami, kamień na kamieniu tu nie zostanie…

Wyraźne zadowolenie Alicji w obliczu katastroficznej wizji wydawałoby się całkowicie niezrozumiałe, gdyby nie znało się źródła. Znaliśmy je wszyscy, z wyjątkiem Beaty, która już zaczynała coś węszyć, chociaż o konkretach nie miała pojęcia.

Już raz tak było. Alicja miała wypadek, nie własny, cóż znowu, jechała jako pasażer z Edith, duńską przyjaciółką. Jakoś nigdy nie miałam nabożeństwa do Edith, okazało się, że słusznie. Prawie nic im się nie stało, Edith miała złamane parę żeber i rękę, Alicja zaś wyleciała na zewnątrz i walnęła głową w kamień.

Okres lekkiego zachwiania równowagi przetrwała w domu, gdzie całe grono powinowatych, przyjaciół i krewnych otaczało ją opieką, od której to opieki zgrzyt jej zębów wywoływał gromkie echo. Małga z Elżbietą, pielęgniarką z zawodu, z opiekuńczej nadgorliwości zrobiły jej wtedy porządek w szafkach kuchennych, uchetały się jak woły robocze, przebaczenia nie uzyskały nigdy, Alicja zaś, odzyskawszy zdrowie, z powrotem poustawiała prawie wszystko, co wyrzuciły, a czego nie zdążyli wywieźć śmieciarze. Przepadło jej parę drobnostek, obtłuczona i nadpęknięta miśnieńska solniczka z osiemnastego wieku, puszeczka z resztką skamieniałej kawy rozpuszczalnej, silnie obdrapana patelnia teflonowa, słoik idealnie zwietrzałego pieprzu, słoik jeszcze bardziej zwietrzałego chrzanu, jedno dziurawe siteczko i coś tam jeszcze podobnego. Jedynym pozytywnym osiągnięciem trwałym okazało się odnalezienie w najdalszym kącie górnej półeczki dawno zaginionego filmu z fiordów norweskich i wyłącznie przez ten film Alicja nie zerwała na wieki wszelkich kontaktów z własną siostrzenicą i córką najbliższych przyjaciół. Aczkolwiek usunięcie plastikowych miseczek po krewetkach wymawiała im do tej pory.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: