– Nie mam skrytek – mruknęła Alicja.

– Zgódźmy się na zakątki – zaproponował ugodowo Paweł. – Zakamarki. No, cokolwiek do zaglądania. Obawiam się, że one mają rację, chociaż nie wiem, co to jest, to coś, co trzeba znaleźć.

– Gówno – mruknęła Alicja.

– Nawet jeśli! Po znalezieniu przestaną się zabijać!

Ruszyło nas wreszcie od stołu, wyszliśmy na taras, stwierdzając przy okazji, że wieje trochę wiatru, który usunął już z atmosfery wspomnienie nogi baraniej. Nie śmierdziało ani wokół domu, ani nawet w atelier, ściśle biorąc, nie śmierdziało nogą, bo nikły cień rozpuszczalnika jeszcze pozostał. Alicja ożywiła się gwałtownie, myśl, że może na nowo włączyć i zamknąć upiorny zamrażalnik w piwnicy, wlała w nią nową energię.

– Możesz jutro kupić zapas ryby dla kotów – przyzwoliła mi łaskawie. – Możesz kupić nawet dzisiaj.

– Alicja! – wrzasnęła Marzena rozdzierająco. – Błagam cię, zacznijmy od razu! Ja nie chcę, żebyś i ty użyźniała swój ogród, możesz mi chyba zrobić taką grzeczność! Słuchajcie, bądźcie ludźmi, wykrzeszcie coś z siebie!

Wykrzesaliśmy. Alicja się ugięła.

– No dobrze, ale kawałkami, nie cały dom od razu. Czekajcie, muszę się zastanowić, od czego zacząć. Zaraz… O, Paweł, nie uciąłbyś teraz tej gałęzi? Przynajmniej jedno byłoby z głowy.

Przez czas poszukiwania piły, siekiery i drabinki zdążyłam pojechać do sklepów i zrobić zakupy. Znając Alicję, wiedziałam, że zdążę. Robiła, co mogła, żeby odwlec chwilę rozpoczęcia rewizji w domu, i gdyby nie upór Marzeny, która, też znając Alicję, łamała ręce i rwała włosy z głowy, odwlekanie potrwałoby co najmniej do jutra albo i dłużej. Kiedy wróciłam, Paweł był w połowie roboty, a przy ogrodowym stole trwały rozważania nad udziałem Anity w całej aferze. Zamrażalnik jeszcze nie został włączony.

Jednakże przywiozłam duży zapas mrożonej ryby. Było lato. Duńskie lato, więc nie tropikalne, ale dostatecznie ciepłe, żeby zakup nie wytrzymał. Pozostawienie kociego pożywienia luzem na zewnątrz groziło konsekwencjami zgoła wspanialszymi niż noga barania. A nawet trzy nogi…

Zdawałoby się, że włączenie zamrażalnika to jest chwila. Jeden gest. Możliwe, tylko nie u Alicji.

Dostępu do gniazdka nadal nie było. Wyrwanie zeń sznura w pewnej odległości od ściany stanowiło drobnostkę, potknąć się, szarpnąć i po krzyku. Czynność odwrotna okazała się dziełem na miarę Herkulesa.

Jasne, że w końcu udało nam się utorować drogę do urządzenia, aczkolwiek musieliśmy usunąć płyty sklejki o powierzchni dwóch metrów kwadratowych sztuka, dwie deski kreślarskie podobnych rozmiarów, pudła kartonowe w postaci złożonej, fragment drzwi oszklonych, bez szkła, oddzielnie szkło, liczne tafle rozmaitej grubości, nadtłuczone po rogach i krawędziach, kilka zagruntowanych płócien z napoczętymi obrazami oraz kilka wielkich, sztywnych teczek, pełnych fotogramów. Wszystko konsekwentnie płaskie, ustawione pionowo dokładnie na tej części ściany, która zawierała w sobie gniazdko, i wszystko przytłoczone kamionkowymi donicami pod drzewka pomarańczowe.

Najcięższe ćwiczenia fizyczne spadły oczywiście na Pawła, ale nie pozostał osamotniony, pomocnice również miały pełne ręce roboty i jedyną pociechą była mi myśl, że od wysiłków się chudnie. Zamrażalnik zaczął wreszcie mruczeć i dostał ryby. Ochwacona nieco Alicja wyraziła zadowolenie i kazała wszystko poustawiać z powrotem. Z wyjątkiem fotogramów, które zostały wyniesione na zewnątrz dla obejrzenia.

– No wiesz…! – wykrzyknęłam z oburzeniem od pierwszego rzutu oka. – I nie pokazałaś mi tego, jak oglądałam zdjęcia z Grenlandii! Wycyganiłabym od ciebie chociaż z jedną sztukę!

– Nie miałam ich jeszcze wtedy – usprawiedliwiła się Alicja, tkliwie spoglądając na widoki. – Dopiero później zrobiłam te powiększenia, bo przytrafiła mi się okazja…

– Boże, jakie to piękne! – zachwyciła się nabożnie Beata.

Grenlandzkie pejzaże Alicji prezentowały się tak, że można było na nie patrzeć do skończenia świata, a nawet jeszcze trochę dłużej. Kochała ten kraj i umiała robić zdjęcia, razem składało się to na istne arcydzieła. Zajęły nas te doznania estetyczne na dostatecznie długo, żeby wszyscy zgłodnieli i zdecydowali się na posiłek, po którym zdążyła przyjechać Anita.

O Pameli już wiedziała.

– Przerażające – powiedziała od progu. – Alicja, słyszę, że ją zabito gdzie indziej i wciągnięto do ciebie, dlaczego, na litość boską, nie wyciągnęliście jej z powrotem?! Dokądkolwiek?! Po kiego grzyba wam te piegi?! Nie przyszło ci to do głowy? – zwróciła się do mnie z niedowierzaniem.

– Przyszło, owszem – odparłam cierpko, chociaż z satysfakcją. – Ale od razu miałam wątpliwości, a teraz widzę, że byłby to najgłupszy pomysł świata. Nie pomogłoby nawet utopienie w morzu, bo wieźlibyśmy ją samochodem, a ten cholerny pies ma nadprzyrodzony węch. Chyba że wzięlibyśmy volvo Alicji i też utopili, ale jakoś wątpiłam, czy ona się zgodzi.

– No tak… Szkoda. Przy okazji volvo byłoby z głowy… Podejrzewacie, kto ją rąbnął?

– A ty nie? – zdziwiła się grzecznie Marzena. – Zdaje się, że wczoraj miałaś jakieś supozycje?

– To było wczoraj. Wczorajsze supozycje dzisiaj byłyby rzucaniem podejrzeń. Nie mogę sobie na to pozwolić, bo chcę już teraz mieć pierwszeństwo, na razie jeszcze prasa nic nie wie…

– Tylko nie prasa! – zaprotestowała Alicja gwałtownie.

– Tak właśnie myślałam i postarałam się troszeczkę…

– Jak ci się takie rzeczy udają, żeby ich blokować? – zaciekawił się Paweł.

Anita nie okazała najmniejszego zakłopotania, przeciwnie, nawet się jakby rozweseliła.

– No, wiesz… Po tylu latach pracy i starań wyrobiłam sobie miłe układy… Policja też działa przez rzecznika prasowego… a z ich rzecznikiem prasowym akurat jestem w przyjaźni… Ale ja bym chciała wiedzieć, jak to wyglądało od waszej strony, bo, Alicja, coś mi się widzi, że Pamela zacieśniła kontakty z Anatolem?

Alicja jakby nagle ogłuchła. Gmerała po stole wokół siebie w poszukiwaniu papierosów, które leżały jej przed nosem. Przez chwilę zastanawiałam się, o kim mowa, ale przypomniałam sobie. Oczywiście, pasożyt!

– A, no właśnie – podchwyciłam żywiutko. – Może to spółka? Coś tam wspólnie i razem, ale, zważywszy skłonności, z wielką nadzieją, że ktoś kogoś wyroluje? Nie czarujmy się, plota poszła, ten skarb Alicji… warto jej go podwędzić. Przedtem trzeba go znaleźć. Pasożyt zna dom Alicji lepiej niż Pamela, zaraz, czekajcie, widzę taki rozwój wydarzeń…

Wszyscy wpatrzyli się we mnie z szalonym zaciekawieniem, nawet Alicja, udając, że nie słucha, zaniechała macania po stole. Za to spojrzała ostrzegawczo na mnie i nieufnie na Anitę.

– Nie, nie – uspokoiła ją czym prędzej Anita. – Nie zapisuję przecież. I słowo daję, że nie mam tu nigdzie magnetofonu! Też widzę jakiś rozwój wydarzeń, ale nie chcę pierwszego miejsca w tych supozycjach.

– No, referuj! – pogonił mnie niecierpliwie Paweł.

Nie musiałam się długo namyślać.

– Blekot wykrył, mówmy wprost i dosyć już owijania w bawełnę, że w kocich worach powinno się znaleźć coś cennego, jakaś duża rzecz, może nawet wcale nie historyczna, tyle że też tajemniczo zaginiona. Ktoś komuś ukradł, na przykład. Dopuszczam możliwość uczestnictwa Blekota w kradzieży, nie żeby zaraz sam i osobiście, ale coś tam wiedzieć musiał. Szczegółów proszę ode mnie nie wymagać. Porozumiał się z Pamelą, ona nie w ciemię bita, mieszka tu, zna Alicję lepiej niż Alicja ją…

– Dlaczego uważasz, że lepiej? – przerwała mi Marzena z lekkim protestem w głosie.

– Bo Alicja jest szczera, a Pamela wręcz przeciwnie. I jeśli Alicja czegoś nie lubi, do poznawania się nie pcha, chociażby historia. Ewentualnie astrologia…

Alicja prychnęła wzgardliwie, ale nie dopuściłam jej do słowa.

– Pamela wkroczyła w imprezę i zaczęła szukać, nawet nie wiemy od kiedy, podpuściła Marianka…

– Dlaczego Marianka? – zdziwił się Paweł. – Skąd ci się wziął Marianek?

– Z Napoleona i z wychodka. Zdaje się, że innych produktów spożywczych akurat nie było, na stole stała wyłącznie brandy, Marianek nie pijak, ale coś do pyska wetknąć musiał, inaczej byłby chory z głodu. I tylko Marianek mógł zrobić taką głupotę, żeby spuścić wodę w ryczącym wychodku…

– No nie! – wyrwało się Anicie. – To mógł każdy, kto nie wiedział, że ryczy.

– No dobrze, może. Ponadto Pamela doskonale się orientowała, że z Marianka bez trudu zrobi wała ziemnego, bo on prostoduszny, ale wymknął się jej z ręki… Może wyjechał, może ktoś go zajął czymś innym, nie czepiam się, Marianek jest zdolny do wszelkich idiotyzmów, w każdym razie Pamela, z przyczyn nie całkiem nam znanych, do pomocy wzięła sobie pasożyta. To znaczy, jedną przyczynę odgadnąć łatwo, pasożyt w domu Alicji miał kiedyś swobodę działania, wie gdzie szukać, bo całe wnętrze zna doskonale…

– Nie – zaprzeczyła Alicja zimno i stanowczo.

– A niby dlaczego nie? Mieszkał tu parę miesięcy!

– I ładne parę lat temu. Wszystko wyglądało wtedy całkiem inaczej. Gówno wie, jak jest teraz. Napiłabym się kawy.

Zamilkłam, bo musiałam się zastanowić, nie nad kawą, rzecz jasna. Do czajnika rzuciła się Beata.

– Ale ona mogła nie zdawać sobie sprawy z rozmiaru zmian – podjęłam po chwili z lekkim wahaniem. – Jeśli przychodziła, nie wpuszczałaś jej dalej niż tu… Nie, brednie mówię, skoro się zakradała i usiłowała sama szukać, musiała się połapać, że trochę przemeblowałaś dom…

– Trochę…? – zdziwiła się grzecznie Anita.

Alicja przeleciała po niej króciutkim spojrzeniem.

– No i teraz widzisz, dlaczego ja jej nie lubię? – wytknęła jakoś tak w przestrzeń.

Anita się nie obraziła.

– O rany, wyrwało mi się, wycofuję pytanie i przepraszam za nietakt…

Nie podjęłam dalszych rozważań, bo ktoś zapukał i szczęknął drzwiami wejściowymi. Spojrzałam w głąb korytarzyka i rozpoznałam Marianka. Cholera…

– O, cześć, Alicja – zaczął z ożywieniem od progu i natychmiast się jakby zmartwił. – O, ile tu was…! Wszyscy mieszkacie u Alicji? Mogę wejść?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: