3. KATASTROFA LEŚNICZEGO
Pewnego kwietniowego dnia wiosna doszła do wniosku, że pojawiła się za wcześnie.
Postanowiła zapewne jeszcze trochę zaczekać i zostawić kawałeczek miejsca zimie, bo już od rana wiał potężny, zimny wicher, a z ciężkich czarnych chmur padał deszcz ze śniegiem. Niedźwiedziowi Pafnucemu nie przeszkadzało to wcale. Chroniły go przed zimnem i deszczem nie tylko wspaniałe, grube kudły, ale także piękna warstwa tłuszczu, o którą zdążył się postarać przy pomocy Marianny. Marianna nałowiła mu tyle ryb, że swój zimowy głód zupełnie zaspokoił. Zadowolone z pogody były także dziki, bo dziki lubią wodę, wilgoć i błotnistą breję. Inne zwierzęta znosiły chwilowy powrót zimy spokojnie, wiedząc doskonale, że potrwa krótko i już za kilka dni wróci słońce i ciepło.
Zadowolone dziki pochrząkiwały i mlaskały, wygrzebując ryjami z rozmiękłej ziemi różne kłącza, korzonki i pędraki. Wędrowały przez las bez pośpiechu i pożywiały się, nie zwracając uwagi na ściekające z drzew krople i strumyki i wcale nie patrząc do przodu, bo czuły się w swoim leśnym domu pewnie i bezpiecznie.
Nagle jeden dzik kwiknął ostrzegawczo i odskoczył kilka kroków do tyłu. Wszystkie inne nie zadawały żadnych pytań, tylko w mgnieniu oka, na wszelki wypadek, zawróciły i rzuciły się do ucieczki. Kiedy biegną dziki, rozlega się okropny hałas. Usłyszała je i dostrzegła sarenka Klementyna i również bez sekundy zastanowienia popędziła w głąb lasu, ponaglając swój córeczkę, Perełkę. Klementynę dojrzała jej siostra Matylda, pilnująca swojego synka, Matyldę zaś zobaczył starszy brat Perełki, Kikuś, i wszyscy razem jak szaleńcy popędzili przez la Przez chwilę dookoła rozlegał się wielki tętent, łomot i trząsł aż zaniepokoiły się także wszystkie inne zwierzęta.
Pierwsze zatrzymały się dziki.
– Co się stało? – spytał z niezadowoleniem najstarszy, który nazywał się Eudoksjusz i właściwie nie bał się prawie niczego. Uciekał tylko dlatego, że nie zdążył się porządnie zastanowić.
– Nie wiemy – odpowiedziały pozostałe dziki i obejrzą się za siebie. – To Barnaba dał sygnał ostrzegawczy. Ale są gdzieś tam został, więc nie wiemy, co to znaczy.
– Może wrócimy i zobaczymy? – zaproponował najmłodszy dzik, który był bardzo ciekawy.
Eudoksjusz wzruszył ramionami i spokojnym krokiem ruszył w drogę powrotną, bo tam właśnie, gdzie został ostrzeżony, znajdowały się wyjątkowo smaczne korzenie. Inne dziki natychmiast ruszyły za nim.
Klementyna, Matylda i ich wszystkie dzieci pędziły znacznie dłużej, aż do chwili, kiedy wpadły na Pafnucego. Pafnucy siedział właśnie pod wielkim, starym drzewem i spoglądał w górę, bo w drzewie znajdowała się dziupla, a w dziupli zamieszkały dzikie pszczoły Nie latały wprawdzie w czasie deszczu i nie było ich widać, ale Pafnucy doskonale wiedział, że one tam są i że zdążyły już zrobić trochę miodu. Rozmyślał nad tym, jak by się do tego miodu dostać? Miał na niego wielki apetyt, a wiedział także, że przez całą wiosnę i lato pszczoły zdążą zrobić dziesięć razy więcej miodu niż im będzie potrzebne. Więc ten pierwszy mógłby spokojnie zjeść. Nawet zaraz mógłby się wdrapać na drzewo i wygrzebać trochę ulubionego przysmaku.
Pafnucy był jednak naprawdę bardzo dobrym i porządnym niedźwiedziem. Pomyślał, że pogoda jest dla pszczół bardzo nieodpowiednia, wręcz okropna. Siedzą wszystkie w swojej dziupli i czekają, aż deszcz ze śniegiem przestanie padać, i gdyby je teraz wypłoszyć, wszystkie by się rozchorowały z zimna. Więc, chwilowo oczywiście, należy je zostawić w spokoju. Miód wygrzebie sobie za kilka dni, kiedy znów zaświeci słońce.
Podjął taką decyzję i w tym momencie z krzaków wypadły śmiertelnie przestraszone sarenki. Zatrzymały się obok niego, trochę zdyszane, ale od razu odrobinę spokojniejsze.
– Co się stało? – spytał Pafnucy. – Czy widziałyście coś okropnego?
– Widziałyśmy dziki – odparła Klementyna. – Uciekały.
– Nic podobnego – zaprzeczyła Matylda. – Nie widziałam żadnych dzików. Widziałam tylko, że ty uciekałaś, więc wolałam nie czekać.
– Ja też uciekałem dlatego, że widziałem, jak ty uciekasz – powiedział Kikuś do Matyldy. – Co tam było?
Wszyscy spojrzeli na Klementynę. Klementyna zakłopotała się nieco.
– Nie wiem, co było – powiedziała. – Ale jeżeli dziki uciekają, to znaczy, że lepiej uciekać także.
– Czy one jeszcze ciągle uciekają? – zainteresował się Pafnucy.
Obejrzeli się wszyscy i przez chwilę słuchali. W lesie panowała cisza i spokój, słychać było tylko szelest deszczu i szum drzew. Z wysokiej gałęzi zbiegła kuna i zatrzymała się pod grubym konarem.
– Co to było? – spytała. – Dlaczego narobiliście takiego zamieszania?
– Przypuszczam, że dziki coś zobaczyły – powiedział Pafnucy. – Nikt nie wie co.
– Ptaki mogłyby nam powiedzieć – zaproponowała niepewnie Klementyna. – One zawsze wszystko wiedzą najwcześniej.
Z dziupli na innym, rosnącym w pobliżu, drzewie, dzięcioł wysunął głowę.
– Chyba straciłeś rozum – oznajmił bardzo zgorszony. – Przy tej pogodzie ptaki wybij sobie z głowy. Kto tylko może, siedzi w gnieździe albo gdziekolwiek, schowany przed deszczem. Na wiadomość poczekasz, aż przestanie padać.
– Och, to za długo! – zaprotestował Kikuś.
– Trzy dni. Najwyżej trzy i pół. Jeżeli ci się śpieszy, możesz sam iść i zobaczyć – powiedział dzięcioł i schował głowę do dziupli, bo duża kropla wody kapnęła mu na sam czubek.
– Może dzikie kaczki? – powiedziała Matylda. – One lubią wodę i deszcz.
– Dzikie kaczki to doskonały pomysł – zgodził się Pafnucy i ruszył w stronę jeziorka.
Dzikie kaczki gnieździły się na brzegu najbardziej odległym od domu wydry Marianny. Marianny deszcz, śnieg i wicher nie obchodziły wcale, bo w każdej chwili mogła się schować w wodzie, a w łowieniu ryb nie przeszkadzała jej żadna pogoda. Usłyszała liczne kroki i wystawiła głowę z jeziorka. Na widok Pafnucego szybko dała nurka, złapała jedną rybę i od razu wyniosła ją na brzeg.
– Mam wrażenie, że słyszałam jakieś odległe hałasy – powiedziała. – Czy coś się działo?
– Owszem, ale nie wiemy co – odparła Klementyna, bo Pafnucy przez chwilę był bardzo zajęty. – Dziki coś zobaczyły i uciekały. Ptaki siedzą pochowane, więc nie ma kto sprawdzić.
Pafnucy przełknął i już mógł mówić.
– Przyszło nam do głowy, że kaczki mogłyby polecieć – wyjaśnił. – Lubią deszcz. Czy nie można by ich namówić?
– Kaczki są głupie – oznajmiła Marianna stanowczo. – One się mnie boją. Myślą, że mogłabym się pomylić i złowić jakieś małe kaczątko zamiast ryby.
– Przecież jeszcze nie mają małych kaczątek? – zdziwiła się Matylda. – Dopiero siedzą na jajkach.
– No więc właśnie! Nie mają, to po pierwsze, a po drugie już nie mam co robić, tylko pchać w siebie tyle pierza! – zirytowała się Marianna. – Te ich małe kaczątka składają się z samego puchu, po co mi to! Jajko owszem, wyznaję, że zjadłabym chętnie. Ale też im się to nie podoba, siedzą na gniazdach i żadna się nie ruszy za nic w świecie!
– W takim razie nie są takie głupie, jakby się wydawało – mruknęła pod nosem Matylda.
– Ale nie rozumiem, po co wam kaczki – ciągnęła z niezadowoleniem Marianna. – Pafnucy to przecież nie było daleko? Możesz sam iść i zobaczyć albo zapytać dziki. Należało w ogóle nie szukać kaczek, tylko iść tam od razu!
– Może masz rację, ale zawsze ptaki załatwiały to najszybciej i chyba już się do tego przyzwyczaiłem – przyznał Pafnucy ze skruchą. – No dobrze, pójdę.
– Tylko zaraz wracaj! – zażądała Marianna. – Jeżeli coś było, chcę wiedzieć co!
– Pójdę z tobą – powiedział Kikuś, który też był ciekaw, co mogło przestraszyć dziki, a przy tym w towarzystwie Pafnucego prawie zupełnie przestawał się bać.
– Tylko nie zbliżaj się zanadto – powiedziała nerwowo jego matka, Klementyna. – My tu na was poczekamy.
Przemaszerowali kawał lasu i w końcu spotkali stadko dzików. Natknęli się na nie znienacka i zdziwili się obaj, i Kikuś, i Pafnucy. Wszystkie dziki stały nieruchomo i patrzyły w tę samą stronę, a na samym czele stał Eudoksjusz.
– Dzień dobry – powiedział do nich Pafnucy. – Jak się macie?
– Doskonale – odparł z roztargnieniem jeden z dzików i nawet nie odwrócił głowy.
Pafnucy wszedł w sam środek stada i zbliżył się do Eudoksjusza. Kikuś na wszelki wypadek został trochę z tyłu. Śniegu już nie było, gdzieś znikł, ale deszcz padał ciągle, z gałęzi ciekły strumyczki wody, w górze zaś szumiały i trzeszczały drzewa.
– Witaj, Eudoksjuszu – powiedział uprzejmie Pafnucy. – Co się stało? Podobno coś was przestraszyło? Co tam widzicie?
– Człowiek – odparł krótko Eudoksjusz.
Pafnucy zdziwił się ogromnie. Nigdy jeszcze nie było ludzi w tej części lasu.
– Co takiego? – spytał.
– Człowiek – powtórzył Eudoksjusz.
– Jaki człowiek? – spytał ze zdumieniem Pafnucy.
– Nie wiemy – powiedział Eudoksjusz. – Tam leży. Pafnucy dopiero teraz przestał patrzeć na Eudoksjusza i spojrzał przed siebie. Zaczął od niewłaściwej strony, więc najpierw zobaczył gęste krzaki, potem kępę jeżyn, potem gruby pień, potem wielką górę suchych gałęzi, potem potężny, olbrzymi, świeżo odłamany konar i wreszcie, pod tym konarem, kawałek człowieka. Przyjrzał się teraz porządnie i stwierdził, że człowiek rzeczywiście leży na ziemi, głowę ma zaplątaną w gałęziach, a na jego nogach spoczywa ten ogromny, gruby konar.
– Dlaczego on tam leży? – spytał z zainteresowaniem.
– Nie wiemy – odparł Eudoksjusz. – Ale węszymy, że coś jest nie w porządku.
– A kto to jest?
– Też nie wiemy.
Pafnucy wyciągnął głowę w kierunku człowieka, powęszył i również poczuł, że coś jest nie w porządku.
– Pójdę bliżej i popatrzę – zdecydował.
Ruszył ku człowiekowi, a za nim ruszyło całe stado dzików. Na końcu stada szedł ostrożnie Kikuś z wysuniętą daleko szyją, w każdej chwili gotów do ucieczki, na wszelki wypadek.