Pafnucy okrążył górę suchych gałęzi i podszedł zupełnie blisko. Przyjrzał się i rozpoznał człowieka.
– Przecież to leśniczy! – zawołał, zdumiony jeszcze bardziej.
Dziki przedarły się przez krzaki i jeżyny, prawie nie zwracając na nie uwagi, podeszły równie blisko i też rozpoznały leśniczego. Pafnucy badał sprawę. Stwierdził, że leśniczy jest bardzo mokry, leży w bezruchu i ma zamknięte oczy. Coś tajemniczego w środku powiedziało mu, że chyba jest chory. Zmartwił się i zaniepokoił, bo wszystkie zwierzęta leśniczego bardzo lubiły.
– Myślicie, że on śpi? – spytał niepewnie.
– Nie wiem – powiedział Eudoksjusz. – Nawet jeśli śpi, to nie jest z nim dobrze. Tak to czuję. Jeszcze nigdy nie spał w lesie, w dodatku w czasie deszczu. Ale to takie piękne, mokre miejsce, może jest mu przyjemnie? Nam się takie miejsca bardzo podobają.
Pafnucy nie znał wszystkich upodobań leśniczego. Nie był pewien, czy nie lubi mokrych miejsc, tak samo jak dziki. Uważał, że jest to możliwe, ale niepokoiła go woń choroby.
– Za mało wiemy o ludziach! – westchnął, zmartwiony. – Szkoda, że nie ma tu kogoś, kto ich lepiej zna. Pucka na przykład albo chociaż Remigiusza.
Nad ich głowami siedziała kuna, która przybiegła tu za Kikusiem i Pafnucym, bo też była bardzo ciekawa. Przemykała się pod gałęziami drzew tak, żeby nie bardzo zmoknąć.
– Można ich sprowadzić – powiedziała. – Jednego drugiego.
– Ale ptaki nie chcą latać… – zaczął Pafnucy.
– A ten to co? – przerwała kuna i machnęła łapką w stronę Kikusia.
Kikuś ciągle stal w ostatnim szeregu dzików, z wyciągnie szyją, wpatrzony w leśniczego szeroko otwartymi oczami. Bał się podejść jeszcze bliżej, chociaż leśniczego doskonale znał i ostatniej zimy brał nawet jedzenie prosto z jego ręki. Ale teraz leśniczy wyglądał jakoś nienormalnie.
– Kikusiu – powiedział Pafnucy stanowczo. – Umiesz! biegać najszybciej z nas wszystkich. Musisz popędzić po kogoś, kto zna ludzi. Po Pucka albo po Remigiusza.
Kikuś wzdrygnął się lekko.
– Och, nie wiem – powiedział niepewnie. – Pobiec mógłbym, ale oni są gdzieś blisko ludzi. Ja się boję.
– Do Remigiusza jest bliżej – zauważyła kuna z drzewa.
– Remigiusz mieszka na samym początku lasu i żadnych ludzi tam nie ma – powiedział równocześnie Eudoksjusz. – Są dopiero dalej, za drogą.
– To jest leśniczy – przypomniał Pafnucy surowo. – I chyba sam czujesz, że stało mu się coś złego. Lubisz go przecież?
– O tak, lubię – powiedział żałośnie Kikuś. – I wcale się go nie boję. Ale inni ludzie…
Eudoksjusz fuknął gniewnie.
– Mówię ci przecież, że koło Remigiusza nie ma żadnych ludzi! O tego Pucka się nie czepiam, do niego może pójść tylko Pafnucy. Albo ptaki. Ale dom Remigiusza znasz przecież doskonale!
– Ale nawet, jeśli się trochę boisz, to trudno – powiedział Pafnucy. – Musisz się poświęcić, bo leśniczy to jest jedyny porządny człowiek. Niech ten Remigiusz tu zaraz przyjdzie i powie, co to znaczy, że leśniczy śpi w lesie i pachnie nieszczęściem. Pędź, ale już!
Kikuś jeszcze przez chwilę wahał się i wzdragał. Wszystkie dziki fuknęły na niego z oburzeniem, a kuna zrzuciła mu na głowę wielką, mokrą szyszkę. Pafnucy patrzył surowo i z wyrzutem. Kikuś zatem przestał protestować, zebrał całą odwagę i pomknął w las.
Pafnucy i dziki usiedli wokół leśniczego i zaczęli cierpliwie czekać.
Kuna pomyślała, że zdąży tu wrócić wcześniej niż Kikuś, i popędziła do jeziorka Marianny. Czekały tam ogromnie zniecierpliwione osoby, Marianna, Klementyna, Matylda i dwa małe sarniątka.
– Mogę wam trochę powiedzieć – oznajmiła nagle kuna, nie schodząc z gałęzi.
Wszyscy obejrzeli się na nią, a Marianna plusnęła wodą.
– Najwyższy czas! – wykrzyknęła. – Gdzie Pafnucy? Dlaczego nie wraca? Co się tam stało?
– Na razie nikt nie wie – odparła kuna. – Ale zdaje się, że leśniczego spotkało nieszczęście.
Opowiedziała o wszystkim, co zobaczyła. Marianna słuchała z uwagą i bardzo pochwaliła pomysł sprowadzenia Remigiusza.
– Kto po niego pobiegł? – spytała.
– Kikuś – odparła kuna.
– Kikuś…?! – wykrzyknęła od razu zdenerwowana Klementyna. – Jak to…?!
– A kto miał iść? – zirytowała się kuna. – Może dziki, co? Do jutra by nie doszły, bo z pewnością po drodze znalazłyby coś do jedzenia.
– Ale to niebezpieczne…!
– Nie zawracaj głowy! – zgromiła ją Marianna. – Nic mu się nie stanie, ciągle biega po całym lesie. Nie poszedł przecież do ludzi, tylko do Remigiusza!
– Och! – powiedziała Klementyna i ze zdenerwowania zatupała kopytkami.
– Ja tam wracam – odezwała się z gałęzi kuna. – Zobaczę, co będzie dalej. Może jeszcze tu przyjdę i opowiem wam resztę.
Przewinęła się przez konar i już jej nie było.
Ledwo kuna zdążyła wrócić i usadowić się na najbliższym | drzewie, kiedy pojawił się lekko zdyszany Kikuś.
– Załatwione! – zawołał dumnie. – Nie chciał przyjść, bo powiedział, że nie lubi deszczu, ale go zmusiłem! Biegnie za mną. Na całe szczęście, siedział w domu i nie trzeba go było nigdzie daleko szukać.
Remigiusz był lisem bardzo mądrym i doświadczonym. Z tego, co usłyszał od Kikusia, wywnioskował bez trudu, że leśniczego spotkała jakaś katastrofa, i chociaż niechętnie wyszedł z domu, to jednak potem nie zwlekał ani chwili. Popędził tak, jakby goniło go całe polowanie. Przybył na miejsce zaledwie w dwie minuty po Kikusiu, zahamował obok Pafnucego, aż z przemokniętego mchu trysnęła woda, i od razu wyciągnął nos, pilnie węsząc.
– O, niedobrze – powiedział z troską. – Jest chory.
– I dlatego tu śpi? – spytał Pafnucy. Remigiusz popukał się w głowę.
– Co za brednie mówisz, Pafnucy, on wcale nie śpi. On jest nieprzytomny. Żaden człowiek nie potrafi spać w lesie w czasie deszczu!
– Naprawdę? – zdziwiły się wszystkie dziki, dla których las w czasie deszczu był miejscem zachwycającym i nie wyobrażały sobie, że można by spać gdzie indziej.
– Naprawdę – potwierdził stanowczo Remigiusz. – Gwarantuję wam.
– To co zrobić? – zatroskał się Pafnucy.
– Na co on jest chory? – spytał Eudoksjusz.
– Nie wiem jeszcze – odparł Remigiusz. – Spróbuję się zorientować.
Zbliżył się do leśniczego i zaczai go obwąchiwać kawałek po kawałku. Pafnucy zbliżył się również i wąchał za Remigiuszem. Za ich przykładem poszły dziki i wszystkie po kolei obwąchiwały leśniczego z największą dokładnością i uwagą. Przytknęli wreszcie nosy do wielkiego konara, pod którym znajdowały się jego nogi.
– Tu! – zawyrokował Remigiusz. – Tu wygląda najgorzej i tam jest jego choroba.
– Pewnie ta gałąź jest dla niego niedobra – uczynił przypuszczenie jeden z dzików i pozostałe zgodziły się z nim natychmiast.
– Gałąź… – mruknął Remigiusz z powątpiewaniem. – Czy tylko gałąź…? No, dobra nie jest z pewnością…
– To co zrobić? – powtórzył z uporem Pafnucy.
Wszyscy byli tego samego zdania co on i uważali, że coś należy zrobić. Powinni pomóc leśniczemu, bo on pomagał im wielokrotnie. Wielki konar wywierał na niego zdecydowanie szkodliwy wpływ, co do tego nikt nie miał wątpliwości, nie było jednakże wiadomo, jak na to zaradzić.
Kuna była tak samo zainteresowana sytuacją, jak pozostałe zwierzęta. Wydało się jej nagle, że siedzi za daleko i jakiś szczegół może ujść jej uwadze. Niewiele myśląc, jednym pięknym susem przeskoczyła z sąsiedniego drzewa wprost na gałąź, która znajdowała się dokładnie nad głową leśniczego. Gałąź ugięła się i gwałtowny deszcz kropel spadł na jego twarz, oblewając ją lepiej niż prysznic.
Leśniczy nagle otworzył oczy, jęknął, zamknął je i znów otworzył.
Wszyscy na wszelki wypadek odsunęli się trochę, a Kikuś odskoczył o kilka metrów. Leśniczy znów zamknął oczy, bo krople wody ciągle padały mu na twarz, i znów je otworzył. Błędnym wzrokiem popatrzył w górę, potem odrobinę poruszył głową, jęknął jeszcze raz, popatrzył przed siebie i utkwił spojrzenie w konarze. Patrzył przez chwilę i wyglądało to tak, jakby coś sobie przypomniał. Potem odetchnął głęboko i spróbował uczynić ruch, który wszystkie zwierzęta zrozumiały doskonale. Chciał mianowicie wydostać się spod konara.
Skutek był taki, że jęknął głośniej, opadł na mokry mech, zamknął oczy i znów stracił przytomność.
– No proszę! – powiedział z satysfakcją dzik. – A mówiłem!
Pafnucy pokiwał głową.
– On też wie, że to mu szkodzi, ta gałąź – rzekł smutnie. – Chce się jej pozbyć.
– Gdyby się jej pozbył, od razu byłby zdrowy – przyświadczył Eudoksjusz.
– Nie wiem, czy tak od razu – mruknął kąśliwie Remigiusz. – Ale pozbycie się tego z pewnością jest niezbędne.
Pafnucy miał dobre serce i było mu bardzo żal leśniczego. Koniecznie chciał uwolnić go od konara, który wyglądał zupełnie zwyczajnie, ale dla człowieka musiał być z tajemniczych powodów szkodliwy i niebezpieczny.
– Pomóżmy mu! – zaproponował. – Odsuńmy to jakoś! Remigiusz popatrzył na niego i znów chciał się popukać w głowę, ale coś mu przyszło na myśl, więc tylko się podrapał. Obejrzał się i policzył dziki.
– Osiem najsilniejszych! – zarządził. – Wiesz, Pafnucy, może to i niezły pomysł. Ustawcie się tu rzędem, wy tu, a ty tu, i spróbujcie popchnąć wszyscy razem!
Dziki spełniły polecenie. Ustawiły się wzdłuż pnia i wepchnęły pod spód ryje i kły. Pafnucy oparł się o pień ramieniem, po czym, na rozkaz Remigiusza, wszyscy razem popchnęli z całej siły. Konar lekko drgnął, a leśniczy jęknął.
– Niedobrze – powiedział Remigiusz. – Spróbujcie jeszcze raz.
– Zaraz – powiedział Pafnucy. – Wcale nie mogę użyć mojej siły, bo nie majak tego pchać. Tu jest za mało miejsca dla niedźwiedzia. Nie mam ryja i muszę pchać całym sobą.
Było to bardzo słuszne stwierdzenie, Remigiusz sam widział, że Pafnucy pod pniem się nie mieści. Wykopał zatem dół. Chciał wykopać wielki, ale okazało się to niemożliwe, bo konar miał mnóstwo przeszkadzających gałęzi, pod nim zaś znajdowały się splątane, twarde korzenie. Wykopał więc właściwie pół dołu, a zmieściło się w nim zaledwie ćwierć niedźwiedzia. Lepsze jednak było ćwierć niż nic.