– Rzeczywiście, z tego zdenerwowania zapomniałam o rybach dla ciebie – przyznała Marianna. Zerwała się z trawy i chlupnęła do wody.

Wypłynęła prawie natychmiast, zdenerwowana jeszcze bardziej, z jedną małą rybką. Rzuciła ją w pewnym oddaleniu od Pafnucego.

– Spójrz! – wykrzyknęła ze zgrozą. – Widzisz? Zdechła ryba! To zły znak!

Pafnucy nie wiedział, co na to odpowiedzieć, więc tylko popatrzył na nią pytająco.

– Zobaczyłam ją właśnie w prądzie – mówiła Marianna. – Płynęła stamtąd. Słuchaj, Pafnucy, ja się znam na wodzie, to już nie są żadne żarty, tylko poważna sprawa. Coś złego dzieje się z rzeką gdzieś bliżej źródła. Nie wiem, co robić.

Pafnucy podniósł się z miejsca. Podszedł do zdechłej ryby, obwąchał ją, zawahał się, po czym ją zjadł. Taki sposób badania wydał mu się najlepszy.

– Nie jedz tego, brzuch cię może rozboleć! – krzyknęła Marianna, ale już było za późno.

– Nic nie czuję – powiedział Pafnucy w pierwszej chwili, ale potem się zastanowił. – Wiesz, może i rzeczywiście ona miała jakiś odrobinę inny smak. Nienajlepszy, to prawda.

Marianna zanurkowała, wyłowiła i podała mu dwie następne ryby. Pafnucy szybko przeprowadził badanie.

– Te były normalne – oznajmił. – Bardzo dobre.

– Tamta dostała się w smugę trucizny – powiedziała Marianna posępnie. – Teraz już jestem pewna, że to jakaś trucizna. Płynie wodą cały czas. Pafnucy, proszę cię…

– Wiem – przerwał jej Pafnucy. – Pewnie byś chciała, żebym tam poszedł i zobaczył.

– Dziękuję ci bardzo, właśnie tego bym chciała – powiedziała Marianna. – Kawałek możemy pójść razem, ja wodą, a ty lądem. Sama sprawdzę, jak to wygląda w rzece.

Zsunęła się do jeziora i popłynęła przy brzegu, a Pafnucy ruszył w tę samą stronę po ziemi. Obszedł całe pół jeziorka, aż dotarł do miejsca, gdzie wpływała do niego rzeczka. Rosły tam różne trzciny i było bardzo grząsko. Wykorzystał okazję i szybko wygrzebał sobie kilka soczystych kłączy, ale nie mógł już iść przy samej wodzie.

– Ja przepłynę, a ty obejdź lasem – poradziła Marianna.:- Spotkamy się tam dalej, gdzie już nie będzie tych roślin, tylko sama woda.

Kiedy Pafnucy, uczyniwszy wielki krąg, dotarł znów do brzegu, Marianna już na niego czekała. Była zdenerwowana i zaniepokojona w najwyższym stopniu.

– Ledwo tu dopłynęłam – powiedziała. – Przez chwilę znalazłam się w czymś, po prostu, okropnym. Musiałam zamknąć oczy i zatkać nos, dziwię się, że mi nie zaszkodziło. Ale okazuje się, że jest tak, jak mówiłam, ta trucizna przypłynęła rzeką od źródła. Z tym że już nie płynie, sprawdziłam. To była taka fala, skończyła się i teraz płynie czysta woda. Widziałam jeszcze jedną zdechłą rybę.

– I…? – powiedział z zainteresowaniem Pafnucy.

– I zostawiłam ją, niech sobie płynie dalej. Nie będziesz jadł takich świństw, bo się rozchorujesz.

Pafnucy westchnął, ale westchnieniem malutkim i ukrytym. W gruncie rzeczy Marianna miała rację, podejrzanych obrzydliwości jadać nie należało.

– I co teraz? – spytał. Marianna zawahała się.

– Nie wiem – wyznała. – Pojęcia nie mam. Gdyby to jeszcze płynęło, można by pójść i zobaczyć, gdzie się zaczyna. Ale już nie płynie, więc nie ma na co patrzeć. Może wobec tego wracajmy. Mam wielką nadzieję, że było to chwilowe.

Ale nazajutrz okazało się, że nie było to chwilowe. Kiedy Pafnucy przyszedł na śniadanie, Marianna siedziała na brzegu, prawie płacząc ze zdenerwowania, niepokoju i wściekłości. Tajemnicza trucizna znów płynęła.przez jeziorko, znów pojawiły się w niej dwie zdechłe ryby i, co najgorsze, odrobina tego czegoś wstrętnego zatrzymała się w jednym miejscu przy brzegu.

– Jeżeli to będzie tak przypływało codziennie, w ogóle nie wyobrażam sobie, co zrobię – powiedziała zrozpaczona wydra. – Będzie się tego zatrzymywało coraz więcej i więcej. Jeszcze płynie. Pafnucy, błagam cię, przejdź wzdłuż tej rzeczki i zobacz, co się tam dzieje. Idź najdalej, jak możesz, potem mi powiesz, co widziałeś. Tylko wróć przed wieczorem, bo spać nie będę mogła!

Pafnucy zjadł dwie świeże, doskonałe ryby i powędrował w górę rzeczki, pod prąd. Przyglądał się pilnie wszystkiemu, a z największą dokładnością oglądał brzegi. Nic się na nich nie działo. W jednym miejscu ogromny jeleń Klemens pił wodę. Pafnucy oczywiście znał Klemensa.

– Witaj – powiedział. – Jak ci ta woda smakuje?

– Woda jak woda – odparł Klemens. – Przez chwilę miałem wrażenie, że się pogorszyła, ale widzę, że nie, wydawało mi się tylko. A co…?

– Nic – odparł Pafnucy. – Marianna bardzo narzekała.

– Och, Marianna! – powiedział Klemens. – Ona jest szczególnie wrażliwa. Zauważy różnicę tam, gdzie dla mnie wcale jej nie będzie. Może, po wiosennych roztopach, coś tam wpadło do rzeki.

– Właśnie idę sprawdzić – powiedział Pafnucy.

– Powodzenia! – zawołał Klemens, skoczył w las i zniknął.

Pafnucy poszedł dalej.

W jednym miejscu od rzeczki odsączała się malusieńka struga, przepływała kawałeczek i tworzyła bagnisty stawek. Rosło tam mnóstwo tataraku i siedziały dziki. Uprzejmie poczęstowały Pafnucego kłączami i ślimakami i porozmawiały z nim o obawach Marianny. Niczego, jak dotąd, nie zauważyły, ale bardzo pochwalały zamiar pójścia i popatrzenia.

– Jeżeli pójdziesz jeszcze dalej – powiedziały do Pafnucego – jeszcze dalej i jeszcze dalej, bardzo daleko, dojdziesz w końcu do ludzi.

Pafnucy nie przestraszył się możliwością dojścia do ludzi.

– I co? – spytał. – Co ci ludzie tam robią?

– Mieszkają – odparły dziki. – I hodują taką doskonałą rzecz, to się nazywa kartofle. Wygrzebuje się to z ziemi. Ludzie sobie tego nie życzą, awanturują się, lecą i wrzeszczą, nie wiadomo dlaczego, bo mają tego mnóstwo. I są tam takie miejsca, gdzie układają się inne bardzo dobre rzeczy. Takie do jedzenia. Dlatego tak dobrze wiemy, że oni tam są.

– Czy dojdę do nich po południu? – spytał Pafnucy.

– O, nie! – odparły dziki. – Chyba że pędziłbyś z całych sił. Tak zwyczajnie dojdziesz do nich dopiero w nocy. Ale to nawet lepiej, w nocy oni śpią i można spokojnie szukać tych rzeczy do jedzenia.

– Nie mogę się teraz zajmować jedzeniem! – westchnął Pafnucy. – Muszę patrzeć, a przed nocą muszę wrócić do Marianny. Do widzenia na razie. Dziękuję za poczęstunek.

– Nie ma za co – powiedziały grzecznie dziki i pogrążyły się w błocie.

Dalej Pafnucy zobaczył wodnego szczura i porozmawiał z nim przez chwilę, ale wodny szczur był nietowarzyski, więc odpowiedzi na pytania wyburkiwał krótko i niechętnie. Potem Pafnucy znalazł miejsce, gdzie do rzeczki wpadał cieniutki strumyczek i poszedł wzdłuż strumyczka, żeby obejrzeć źródełko. Źródełko było blisko, ale przy źródełku wywęszył wspaniałe, tłuste pędraki i te pędraki koniecznie należało zjeść. Potem, po drugiej stronie strumyczka, Pafnucy znalazł grzyby, a potem okazało się, że już jest dawno po południu i dalej iść nie można.

Przyjrzał się jeszcze raz dokładnie brzegom rzeczki i zawrócił do Marianny.

*

– Później już nie płynęło, a teraz zaczęło na nowo – powiedziała nazajutrz rano Marianna bliska płaczu. – Widzę, że szczur wodny mówi to samo, o ile powtórzyłeś mi porządnie.

Płynie rano, a potem przestaje, z tym że płynie tego coraz więcej.

– Ale do tego miejsca, gdzie byłem, nic tego nie robi – powiedział zmartwiony Pafnucy. – Nic zupełnie nie było podejrzanego.

– No więc musisz iść dalej! – zadecydowała Marianna. – Zaczynam mieć w ogóle okropne przeczucia. Jeżeli tam są ludzie…

– Dziki mówiły, że są – przerwał Pafnucy.

– No więc właśnie. Zaczynam przypuszczać, że ci potworni ludzie robią nam coś złego na odległość. Pafnucy, trudno, musisz sprawdzić!

– Ale nie zdążę wrócić przed wieczorem – zastrzegał się Pafnucy.

– Dobrze, poczekam – zgodziła się ponuro Marianna. – Jeżeli będziemy wiedzieli, co się dzieje, może się temu jakoś zaradzi. Idź zaraz i wróć jutro. Czekaj, zjedz przedtem porządne śniadanie, żebyś nie musiał zatrzymywać się po drodze. Trochę żywych ryb jeszcze ocalało.

Porządnie najedzony Pafnucy, szybciej niż poprzedniego dnia, dotarł do cienkiego strumyczka i pomaszerował dalej.

Wyprawa podobała mu się ogromnie. Gdyby nie zmartwienie Marianny, czułby się zupełnie zadowolony. Ciekawiło go bardzo, gdzie się ta ich znajoma rzeczka zaczyna, i miał wielką ochotę znaleźć jej źródło. Nigdy jeszcze dotychczas nie chodził w tamtą stronę i sam się nawet zaczął zastanawiać, dlaczego. Po namyśle przypomniał sobie, że po prostu miał za mało czasu, bo ciągle trzeba było chodzić w inne strony, i ucieszył się, że teraz może wykorzystać okazję.

Dawno już zapadł wieczór, kiedy wciąż wędrujący brzegiem Pafnucy poczuł z daleka jakieś obce zapachy. Czuł już coś podobnego i odgadł, że takie zapachy pochodzą od ludzi. Było zupełnie ciemno, a chociaż widział w ciemnościach całkiem dobrze, to jednak wolał oglądać wszystko w świetle dziennym. Postanowił zatem poczekać do rana, a przez ten czas poszukać sobie jakichś drobiazgów na kolację.

Zaledwie się rozwidniło, Pafnucy ruszył w kierunku ludzkich woni i wkrótce dotarł do skraju lasu. Usiadł pod drzewem i zaczął się przyglądać.

Najpierw dokładnie obejrzał rzeczkę. Nie była to już rzeczka, tylko jeziorko, niewielkie, znacznie mniejsze od jeziorka Marianny, ale bardzo ładne. Z jednej strony otaczał je las, a z drugiej łąka. Na łące, blisko wody, rosły kępy wielkich olch. Za łąką widać było drogę, a za drogą stały ludzkie domy.

Pafnucy wiedział, że są to ludzkie domy, ponieważ takie same oglądał za łąką z innej strony lasu, gdzie pokazywał mu wszystko jego przyjaciel, pies Pucek. Wiedział także, że ludzka droga jest szosą, szosę bowiem również widywał. Przyjrzał się porządnie jeziorku, z którego wypływała leśna rzeczka, i postanowił najpierw obejść je dookoła, a potem dopiero zająć się całą resztą.

O tak wczesnej porze ludzie jeszcze spali i nie było widać ani jednej osoby. Pafnucy zatem ruszył wokół wody nie przez las, tylko po łące. Patrzył pilnie i węszył jeszcze pilniej.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: