– Tu przychodzi tych ludzi najwięcej – mamrotał do siebie, żeby dokładnie zapamiętać. – Siedzą długo. I przyprowadzają ze sobą te swoje obrzydliwie cuchnące potwory, które pędzą po szosie. Potwory też długo siedzą. Fu, ohydny zapach! Trawa też tego nie wytrzymuje, rośnie tu o wiele gorzej niż w lesie. Przyprowadzają potwory do samej wody. Pewnie one chcą pić…
Jeziorko było małe, więc obszedł je szybko. Z drugiej strony ujrzał dalszy ciąg rzeczki, która robiła tu wielki zakręt i znów znikała w lesie. Pafnucy nie znał się na prądach wodnych, ale tajemniczym sposobem wiedział, że rzeczka płynie tutaj od lasu do jeziorka, odwrotnie niż z tamtej pierwszej strony.
– Nasza rzeczka płynie z lasu – mówił do siebie. – Robi jeziorko przy ludzkiej drodze i znów płynie do lasu. Jej początek jest gdzieś dalej, w tamtym dalszym ciągu lasu…
Przez chwilę wahał się, co zrobić, iść dalej w las w górę rzeczki, czy dokładniej obejrzeć to ludzkie miejsce, rzeczka bowiem płynęła cały czas i nie było obaw, że ucieknie. Zawrócił, znów obszedł jeziorko łąką i spotkał lisa Remigiusza.
– Cześć, Pafnucy! – zawołał zdumiony Remigiusz. – Co tu robisz? To nie jest miejsce dla ciebie, skąd się tu wziąłeś?
– Witaj, Remigiuszu – powiedział Pafnucy i odsapnął. – Nie wiem, co robię. Chyba szukam tego czegoś, co przeszkadza Mariannie.
– Co takiego? – zdziwił się Remigiusz. – Tu ma być coś, co przeszkadza Mariannie?
– Tak – powiedział Pafnucy. – To znaczy, nie wiem. To przypływa wodą.
Usiadł na trawie i opowiedział Remigiuszowi wszystko po kolei. Remigiusz słuchał i powoli przestawał być zdziwiony. Na końcu pokiwał głową.
– No oczywiście – powiedział. – Marianna dobrze zgadła. Chyba wiem, co to jest.
Pafnucy nie dziwił się wcale, tylko bardzo ucieszył.
– Co ty powiesz? – rzekł uradowany. – Mam nadzieję, że mi to powiesz?
– Owszem, chętnie – powiedział Remigiusz, nieco zakłopotany. – Nie wiem tylko, czy uda mi się dobrze ci to wyjaśnić. Ale jeśli trochę poczekamy, możliwe, że sam zobaczysz.
– Trochę spróbuj powiedzieć od razu – zaproponował Pafnucy, ponieważ poczuł się zaciekawiony.
Remigiusz usiadł wygodniej.
– No więc tak – powiedział. – Ludzie mają te swoje wielkie, hałaśliwe, cuchnące potwory, którym włażą do brzucha. Wiesz o nich, prawda?
Pafnucy kiwnął głową. Widział już samochody na tamtej drugiej szosie.
– Przyjeżdżają tu razem z nimi – mówił dalej Remigiusz. – Tu, na tę łąkę. Palą ogień. Do ognia wtykają różne rzeczy, które potem zjadają. Owszem, przyznaję, pachnie to apetycznie i nawet smaczne. Ale to nie od tego robi się świństwo w wodzie.
– Tylko od czego? – spytał Pafnucy i przełknął ślinkę, bo na myśl o smacznych rzeczach nagle wyraźnie poczuł, że kolację jadł lekką, a śniadania nie jadł wcale.
– Od potworów – powiedział Remigiusz. – Wyobraź sobie, robią coś takiego… No, przyprowadzają je bardzo blisko do tego stawu, oblewają wodą i rozmazują po nich coś straszliwie ohydnego. Tego się robi strasznie dużo, a wygląda to trochę jak piana w czasie powodzi. Więc znów leją mnóstwo wody. I cała woda, razem z tą ohydą, płynie z powrotem do stawu. I przypuszczam, że potem płynie rzeczką do Marianny.
Pafnucy bardzo niedawno zmywał z siebie dużą ilością wody wprawdzie nie coś ohydnego, tylko przecudowny, znakomity, chociaż bardzo lepiący się miód, więc nagle zrozumiał, w czym rzecz.
– Myją je! – krzyknął w olśnieniu.
Remigiusz zastanawiał się przez chwilę.
– Możliwe, że masz rację – przyznał. – Owszem, zauważyłem, że są potem o wiele bardziej świecące. Może i czystsze. Chyba tak. Chyba to jest mycie.
Wiadomość była tak ważna, a przy tym tak skomplikowana, że Pafnucy musiał nad nią pomyśleć.
– Czy jesteś pewien, że to jest to? – spytał po chwili.
– Prawie pewien – odparł Remigiusz. – W każdym razie niczego innego nie zauważyłem, a bywam tu dość często. Są tu liczne kury, kaczki i gęsi.
– Zaprzyjaźniłeś się z nimi? – spytał z lekkim roztargnieniem zamyślony Pafnucy.
– O tak! – odparł dość kąśliwie Remigiusz. – Ogromnie! Ale one chyba o tym nie wiedzą…
Pafnucy właśnie doszedł do wniosku, że sam nic nie wymyśli. Ludzie myją ryczące potwory. Nad wodą. Zmywają z nich jakieś obrzydliwe świństwo, z tym że przedtem sami je tym świństwem mażą. Było to postępowanie tak dziwaczne, że nabrał wielkiej ochoty obejrzeć je na własne oczy.
– Kiedy oni to robią? – spytał. – Czy ja bym to mógł zobaczyć?
– Właśnie ci to proponowałem – przypomniał Remigiusz. – Ale musiałbyś się zdobyć na odrobinę cierpliwości, bo bardzo rzadko robią to rano. Raczej trochę później, a czasem nawet wieczorem.
Pafnucy westchnął ciężko.
– Poczekać mogę, oczywiście – powiedział. – Tylko spóźnię się okropnie do Marianny, a ona cały czas jest zdenerwowana…
– Poprosimy jakiegoś ptaka, żeby ją uspokoił – podsunął Remigiusz. – To znaczy, ty poprosisz, bo mnie one nie lubią.
– …i chciałbym jednak zjeść coś na śniadanie – ciągnął Pafnucy. – Nieprzyjemnie jest czekać na głodno.
– O, śniadanie możesz spokojnie zjeść teraz – powiedział Remigiusz. – Ja zresztą też mam ten zamiar. Słońce ledwo wzeszło, ludzie się ruszą dopiero za godzinę.
Pafnucy znalazł sobie mnóstwo rzeczy do jedzenia cicho i spokojnie, śniadanie Remigiusza natomiast połączone było z okropnym hałasem. Dawno już znajdował się w lesie, a z kurników wciąż jeszcze dobiegało przeraźliwe gdakanie, kwakanie i gęganie. Remigiusz nie przejmował się tym wcale.
– Przynajmniej ludzie się wcześnie obudzą – powiedział, wzruszając ramionami. – Powinni mi być wdzięczni. Mają mnóstwo roboty, im wcześniej zaczną, tym lepiej.
Potem usiedli obaj na skraju lasu, porządnie ukryci za krzakami, i zaczęli cierpliwie czekać.
Zrobiło się już późne popołudnie, kiedy jeden z cuchnących potworów, przejeżdżających od czasu do czasu drogą, skręcił i zjechał na łąkę. Zatrzymał się tuż przy jeziorku. Wyszły z niego dwie ludzkie osoby i zaczęły wyciągać jakieś rzeczy.
– Właśnie tak robią – powiedział Remigiusz w zaroślach. – Ogień będą palić albo nie. Jeśli nie, od razu zaczną chlapać.
Osoby nie paliły ognia, za to, zgodnie z przewidywaniami Remigiusza, nabrały wody do wiaderka i chlusnęły na samochód. Następnie nachlapały czegoś, zrobiły dużo piany i zaczęły ją rozmazywać po całej karoserii.
– Powąchaj, jak to śmierdzi – powiedział Remigiusz. – Tylko nie podchodź za blisko.
Pafnucy uczynił kilkanaście kroków w kierunku ludzi, powęszył i wrócił do Remigiusza.
– Rzeczywiście obrzydliwe – przyznał. – I to pomimo, że wiatr wcale nie wieje do nas. Jak oni mogą to wytrzymać?
– Powinieneś już wiedzieć, że dziwactwa ludzi są nie do pojęcia – rzekł Remigiusz z naganą. – Wytrzymują także we wnętrzu tego potwora. Ja bym chyba zwariował.
Pafnucy kiwnął głową i przyglądał się dalej. Zgadzało się wszystko. Ludzie zaczęli nabierać mnóstwo wody do wiaderek, wylewali ją na wierzch samochodu i cały potok mydlin płynął po trawie do jeziorka. Część zatrzymywała się przy brzegu, a część odpływała i mieszała się z wodą rzeczki. Pafnucego ogarnęła zgroza.
– I oni to robią codziennie? – spytał z przerażeniem.
– Tego nie wiem, ale chyba tak – odparł Remigiusz. – Ostatnio ciągle ich tu widuję, w każdym razie przy pięknej pogodzie. Zdaje się, że w czasie deszczu ich nie było.
Pafnucy zaczynał się czuć zdenerwowany prawie tak jak Marianna.
– Remigiusz, słuchaj – powiedział prosząco. – Czy mógłbyś tu trochę poprzebywać? Ja muszę wrócić do Marianny, a ktoś powinien popatrzeć. Rozumiesz, żeby się upewnić. Czy mógłbyś popatrzeć codziennie, dopóki tu nie wrócę?
– Proszę cię bardzo – zgodził się Remigiusz. – To nie jest złe miejsce. Nie wiem wprawdzie, co ci z tego przyjdzie, ale pooglądać ich mogę.
– W takim razie idę – zdecydował się Pafnucy. – Też nic nie wiem, ale uważam, że jak najprędzej trzeba to powiedzieć Mariannie!
Zerwał się z trawy i, nie zwracając już żadnej uwagi na ludzi, ruszył w drogę powrotną.
Marianna znała się na wodzie doskonale.
– Rozumiem – powiedziała z gniewem, kiedy Pafnucy opowiedział jej, co widział. – Wlewają te brudy do jeziorka po południu albo wieczorem. To zaczyna płynąć rzeczką, trochę się zatrzymuje po drodze, a cała reszta dociera tu akurat rano. Dobrze chociaż, że nie paskudzą wody przez całą noc, bo w ogóle nie można byłoby tego znieść. Oczywiście płynie w prądzie, normalna sprawa. Dzisiaj rano było mniej niż wczoraj, ale ja tego wcale nie chcę. Jeśli będą tak robić codziennie, woda w końcu nie da sobie rady. Poza tym, ciekawa jestem, co powiedzą bobry, bo jestem pewna, że i do nich dopłynie.
– Może trzeba ich zapytać? – powiedział Pafnucy, kończąc jeść deser po obiedzie.
– Chyba trzeba – zgodziła się Marianna. – Pójdziesz do nich zaraz.
– Mam inną propozycję – odezwał się nagle borsuk, siedzący obok pod krzakiem. – Wysłuchuję tych waszych zmartwień już od paru dni i dziwię się, że jeszcze nie przyszło wam to do głowy.
– Co nam miało przyjść do głowy? – spytała Marianna.
– Już od pierwszej chwili, kiedy zgadłaś, że ludzie są szkodliwi, należało o tym pomyśleć – rzekł borsuk karcąco. – Sprawy ludzi powinno się załatwiać z kimś, kto ma o ludziach pojęcie. Pafnucy, ten pies, twój przyjaciel, Pucek…
– Ach! – zawołał Pafnucy i o mało się nie zakrztusił kłączem lilii wodnej. – Oczywiście, masz rację! Trzeba porozmawiać z Puckiem i zapytać go o radę!
– Doskonała myśl! – pochwaliła Marianna. – Że też sama na to nie wpadłam! To chyba ze zdenerwowania, ale takie nieszczęście jak brudna woda przytrafiło mi się pierwszy raz. Z kim najpierw? Z Puckiem czy z bobrami?
– Równocześnie – powiedział borsuk. – Ty możesz popłynąć do bobrów wodą, dogadasz się z nimi łatwiej niż Pafnucy. A Pafnucy przez ten czas pójdzie do Pucka.