5. ZABŁĄKANA DZIEWCZYNKA
Pewnego pięknego dnia do niedźwiedzia Pafnucego przyfrunął dzięcioł. – Słuchaj, Pafnucy – powiedział z zakłopotaniem. – W środku lasu siedzi ludzkie dziecko. I bardzo płacze.
Pafnucy był właśnie ogromnie zajęty. Cała zarosła poziomkami polanka, na której się akurat znajdował, czerwieniła się tak, że prawie nie było widać liści. Poziomki były wielkie, słodkie i dojrzałe i Pafnucy aż pomrukiwał z zachwytu. Zbierał je i zjadał, zbierał je i zjadał i zupełnie nie mógł przestać.
Miał jednakże bardzo dobre serce. Kiedy dzięcioł powiedział, że ludzkie dziecko płacze, poziomki zaczęły mu smakować odrobinę mniej. Zjadł jeszcze kilka, podniósł głowę i popatrzył na dzięcioła.
– I co? – spytał niepewnie.
– No właśnie nie wiem co – odparł dzięcioł. – Nikt nie wie. Przysłała mnie tu do ciebie Klementyna. Powiedziała, że nie może patrzeć na ten płacz i może ty coś poradzisz.
Pafnucy poczuł się tak samo zakłopotany, jak dzięcioł. Nigdy dotychczas nie miał do czynienia z ludzkim dzieckiem i w ogóle sobie nie wyobrażał, co można byłoby z nim zrobić.
W dodatku dziecko płakało, a zatem było zapewne nieszczęśliwe. Pafnucemu zawsze bardzo żal było nieszczęśliwych osób i wyraźnie czuł, że powinno się je pocieszać.
– I co? – powtórzył, jeszcze bardziej niepewnie.
– Nie wiem – powiedział dzięcioł cierpliwie. – Może byś tam poszedł i sam popatrzył.
– A gdzie to jest? – spytał Pafnucy.
– Z tamtej strony, pomiędzy szosą a jeziorkiem – rzekł dzięcioł. – Tam, gdzie leśna ścieżka dochodzi do krzaków. Za polanką z żółtymi kwiatkami.
Pafnucy wiedział, gdzie to jest.
– Przed polanką – poprawił. – Krzaki są bliżej, a polanka dalej.
– Możliwe – zgodził się dzięcioł. – Zależy, z której strony patrzeć. To ludzkie dziecko podobno przyszło od strony szosy, więc miało bliżej polankę, a dalej krzaki. Ptaki tak powiedziały. Widziały je, jak szło.
– Rozumiem – powiedział Pafnucy i pomyślał, że wobec tego po drodze do ludzkiego dziecka ma jeziorko, a w jeziorku swoją przyjaciółkę, wydrę Mariannę. Zanim dotrze do dziecka, będzie mógł się naradzić z Marianną.
Zjadł jeszcze kilka poziomek i kiwnął głową.
– Dobrze – powiedział. – Pójdę tam i popatrzę.
– Ja polecę i też popatrzę – powiedział dzięcioł i odfrunął.
Pafnucy ruszył w drogę. Dopóki nie doszedł do końca polanki z poziomkami, szedł bardzo wolno, bo takie zupełne zostawienie słodkich, czerwonych owoców, bez zjedzenia ani jednego, było po prostu niemożliwe. Szedł jednak, wcale się nie zatrzymując, i tylko zbierał je po drodze i może nawet szedł nie tak całkowicie prosto, bo kępki, w których czerwieniło się bardziej, ciągnęły go z magnetyczną siłą. Doszedł wreszcie do skraju polanki i wówczas ruszył znacznie szybciej.
Marianna leżała na brzegu jeziorka i wygrzewała się na słońcu.
– Pafnucy! – zawołała radośnie na widok Pafnucego. – Jak to dobrze, że jesteś! Już chciałam posłać kogoś po ciebie, bo mi tu ptaki wykrzykują, że coś się wydarzyło. Nie wiem co, żaden nie powiedział nic konkretnego. Słyszałeś może?
– Tak – powiedział Pafnucy. – I właśnie tam idę.
– A co się stało? – spytała Marianna.
– Podobno siedzi w lesie ludzkie dziecko – powiedział Pafnucy.
Marianna zerwała się z trawy.
– Jak to, siedzi ludzkie dziecko? – spytała z niepokojem. – Gdzie siedzi? Dlaczego dziecko? Tylko dziecko? Czy są także ludzie?
Pafnucy chciał odpowiedzieć na wszystkie pytania po kolei, ale okazało się, że zna odpowiedź tylko na jedno. Wiedział o ścieżce, krzakach i polance z kwiatkami, bo o tym zawiadomił go dzięcioł, ale o niczym więcej nie miał pojęcia.
– To dziecko podobno bardzo płacze – powiedział trochę żałośnie.
– Och! – powiedziała Marianna.
Przez chwilę w milczeniu patrzyli na siebie.
– To znaczy, że jest samo – zawyrokowała wreszcie Marianna. – Bez ludzi. Nie wiem, skąd się tam wzięło, ale chyba rzeczywiście musisz iść i popatrzeć. Możliwe, że coś trzeba będzie zrobić.
– No właśnie! – ożywił się Pafnucy. – Myślałem, że może mi powiesz, co.
– A skąd ja mam wiedzieć co, dopóki nic nie wiem! – zirytowała się Marianna. – Idź zaraz, zorientuj się, o co chodzi, i przyjdź mi powiedzieć. Potem się zastanowimy. Nie jedz po drodze, przygotuję ci obiad.
Pafnucy uznał, że jest to bardzo mądra propozycja. Podniósł się z trawy i pomaszerował w las.
Po dość krótkim czasie usłyszał z daleka jakieś dziwne dźwięki. Zwierzęta mają doskonały słuch i słyszą nawet najcichsze szelesty z bardzo dużej odległości, Pafnucy wiedział zatem, że dźwięki są jeszcze dość daleko. Zatrzymał się jednak i przez chwilę słuchał.
Dźwięki dobiegały raz ciszej, raz głośniej i do niczego nie były podobne. Pafnucy znów ruszył przed siebie. Maszerował, trochę posapując z zakłopotania, aż do chwili, kiedy zatrzymała go sarenka Klementyna. Dziwne dźwięki były już bardzo blisko.
– No, wreszcie jesteś! – zawołała Klementyna. – Czekaj, nie pchaj się tam! Tam siedzi ludzkie dziecko!
Pafnucy zatrzymał się, wciąż nie mając pojęcia, co należy uczynić.
– I co? – spytał z troską.
– Chyba nie możesz tak wyjść i pokazać się temu dziecku – powiedziała zmartwiona Klementyna. – Ono się może śmiertelnie przestraszyć. Wiesz przecież, że ludzie się ciebie boją.
– To co mam zrobić? – zapytał Pafnucy.
– Nie wiem – wyznała Klementyna. – Wyjrzyj jakoś ostrożnie i popatrz, a potem się zastanowimy.
Pafnucy kiwnął głową i cichutko, delikatnie, podkradł się do polanki. Ukryty za gęstymi krzakami, odchylił sobie sprzed nosa kilka gałązek i spojrzał. Źródło dźwięków znajdowało się przed nim.
Na środku małej polanki siedziała dziewczynka w żółtej sukience. Obejmowała ramionkami niski pieniek i gorzko płakała, lejąc obfite łzy z oczu.
– Mamusiu! – szlochała żałośnie. – Mamusiu, mamusiu, mamusiu…!
Pafnucy przyglądał się przez całą minutę i zrobiło mu się jej tak żal, że o mało nie wybiegł z krzaków, żeby pocieszyć to ludzkie dziecko, najwyraźniej w świecie okropnie nieszczęśliwe. Powstrzymała go Klementyna.
– Serce mi się kraje, kiedy na to patrzę – powiedziała, zgnębiona. – Jak pomyślę, że moje dziecko mogłoby tak płakać, to aż mi się coś robi. Gdzie Perełka?
Perełka, jej córeczka, znajdowała się blisko. Kryjąc się wśród gałęzi, wyciągała szyję i patrzyła na dziewczynkę szeroko otwartymi oczami, sama przestraszona niewiele mniej i też bliska płaczu. Zaciekawiona była również, więc krok po kroczku, kawałeczek po kawałeczku, przesuwała się przez krzewy ku polance.
– Perełko, trzymaj się przy mnie – powiedziała nerwowo Klementyna. – Pafnucy, co by tu zrobić? Nie możemy tego przecież tak zostawić?
– Mam wrażenie, że ono coś mówi, to ludzkie dziecko – powiedział z namysłem Pafnucy. – Nie wiem co. Jest chyba dziewczynką?
– Dziewczynką, z całą pewnością – powiedziała Klementyna. – Czuję to wyraźnie. Jeżeli coś mówi…
– Remigiusz! – przerwał jej gwałtownie Pafnucy. – Niech ktoś poleci po Remigiusza! Tylko on rozumie ludzką mowę i może nam powiedzieć, co ta dziewczynka mówi.
Nad ich głowami siedziały na drzewie trzy ptaki, dzięcioł, kos i zięba. Wszystkie trzy zerwały się od razu.
– Polecimy po Remigiusza! – zawołały. – Nie wiadomo, gdzie jest, więc poszukamy go w trzech różnych stronach. Zaraz wrócimy!
Furknęły tak głośno, że zapłakana dziewczynka je usłyszała. Przestraszyła się hałasu w gałęziach, poderwała głowę, zachłysnęła się, po czym znów opadła na pieniek, płacząc jeszcze bardziej. Perełka posunęła się kroczek do przodu.
– Może ona jest głodna? – powiedział niepewnie i ze współczuciem Pafnucy.
– Nie wiem, czy jest głodna w tej chwili, ale będzie głodna z pewnością – odparła niespokojnie Klementyna. – Nie dość, że przestraszona, to jeszcze głodna, okropne! Pafnucy, czujesz przecież, że ona się boi?
Pafnucy kiwnął głową. Przestrach dziewczynki czuło się wyraźnie. Pomyślał, że ktoś powinien ją uspokoić, ale wcale nie wiedział, kto i w jaki sposób mógłby to zrobić.
– Czego ona się boi, nie potrafię sobie wyobrazić! – odezwała się z drzewa nad nimi kuna, zdenerwowana i trochę zirytowana. – Przecież nic się nie dzieje i nikt jej nie robi nic złego. To ona robi hałas i aż mi od tego wszystko drętwieje. Skąd ona się tu w ogóle wzięła?
– Ptaki mówią, że przyszła od strony szosy – wyjaśniła Klementyna. – Zbierała sobie poziomki, widziały to. Potem przestała zbierać i pewnie chciała wrócić, ale zabłądziła.
– W lesie? – zdziwiła się kuna.
– Ja też jestem zdziwiona – powiedziała Klementyna.
Ale ptaki mówią, że tak to wyglądało, jakby zupełnie nie wiedziała, w którą stronę powinna iść. Zbierała także kwiatki.
– I gdzie ma te kwiatki? – spytała kuna.
– Zgubiła je – odparła Klementyna. – Najpierw szła zwyczajnie, potem zaczęła być niespokojna, potem biegła i wtedy zgubiła kwiatki. Tak mówiły ptaki. Wołała coś i wołała, a potem zaczęła płakać. Przyszła tutaj i już została.
– No tak, ludzie w lesie zachowują się beznadziejnie – stwierdziła kuna. – Co ona mówi?
– Nie wiemy – powiedział smutnie Pafnucy. – Może Remigiusz będzie wiedział.
Od strony szosy przyleciała nagle sroka.
– A, to tutaj siedzi to dziecko – powiedziała. – No, no, przeszło wielki kawał lasu! A tam już go ludzie szukają.
Wszystkie zwierzęta zainteresowały się tą wiadomością bardzo gwałtownie i wszystkie, z wyjątkiem Pafnucego, poczuły także lekki niepokój. Ludzie zawsze stanowili dla nich jakieś niebezpieczeństwo i nikt nie chciał, żeby pojawiali się w lesie.
– Gdzie szukają? – spytała Klementyna.
– Blisko szosy – odparła sroka. – W ogóle są ciężko wystraszeni i pewnie odjadą.
– Powiedz to jakoś porządnie – poprosiła kuna.
– Wiesz może, dlaczego ta dziewczynka przyszła tutaj? – spytał równocześnie Pafnucy.
Sroka kiwnęła łebkiem kilka razy, bardzo zadowolona.