– Szczur wodny – powiedział Pafnucy. – Mało mówi, ale bardzo szybko gryzie i nie jest wybredny. Nie robi mu żadnej różnicy, co to jest to coś do pogryzienia.
– Świetnie wam wyszło – pochwalił Karuś. – I w dodatku ci ludzie nawet nie mogą się skarżyć. W ogóle nie mogą się przyznać, że chcieli umyć samochody, bo to jest zabronione.
– A czy zauważyliście, że tych amatorów mycia jest coraz mniej? – spytał Pucek.
– Owszem, zauważyliśmy – odparł Pafnucy. – Głównie dziki zwróciły na to uwagę. Z początku było ich dużo, a teraz przyjeżdża najwyżej jeden dziennie. I całe szczęście, bo…
– Zaraz – przerwał mu znów Pucek. – Mogę ci powiedzieć, dlaczego tak jest. Zawsze ich było najwięcej z tej okolicy, bo tacy zupełnie obcy ludzie tego miejsca nie znają. A ci z tej okolicy już wszyscy wiedzą, że czają się na nich straszne zwierzęta. Nikt miejscowy już nie przyjedzie, bo wszyscy się boją. Ale zdaje się, że byli jacyś, których nic złego nie spotkało. Usiedli, zjedli obiad i spokojnie odjechali. To prawda? Byli tacy?
– Oczywiście – odparł Pafnucy. – Nawet dwa razy. Wypędzaliśmy tylko tych, którzy chcieli myć samochody. Ci, którzy tylko jedli, mogli sobie siedzieć, chociaż dzikom było bardzo żal. Ale zostawili im trochę czegoś, więc się pocieszyły.
– Szkoda, że nie widziałem tego, co się tam działo – powiedział z żalem Pucek. – Ale biegać już mogę, może bym tam skoczył któregoś dnia?
Pafnucy westchnął.
– No właśnie nie wiem – rzekł niepewnie. – Muszę wam powiedzieć, że zwierzętom już się to trochę znudziło. Dzięcioły mówią, że obtłukują sobie dzioby, a wilki czują się zmęczone tym zrywaniem się codziennie. One w dzień wolą spać. Jeszcze tylko dziki czatują, bo im się to podobało najbardziej. Będziemy chyba musieli poprosić bobry, żeby załatwiły sprawę z rzeczką.
– Jaką sprawę z rzeczką? – spytał Pucek.
– Trzeba ją namówić, żeby popłynęła inaczej – wyjaśnił Pafnucy. – Żeby ominęła ludzi i popłynęła tylko przez las. Bobry to potrafią.
– Bardzo dobry pomysł – pochwalił Karuś. – W ten sposób odczepicie się od ludzi. My to co innego, jesteśmy przyzwyczajeni, ale dla was takie częste kontakty z ludźmi wcale nie są dobre. Nie wiadomo, co im może wpaść do głowy.
– Niech tylko leśniczy wyzdrowieje, od razu skończą się wszystkie kłopoty – powiedział pocieszająco Pucek. – Za dwa tygodnie będzie chodził po lesie.
– On już chodzi, ale tylko blisko domu – powiedział Pafnucy i oblizał się. – Jedną nogę ma trochę inną niż drugą, ale my wiemy, że choroba z tej nogi już mu wyszła.
Wszystkie zwierzęta bardzo interesowały się leśniczym, który przed kilkoma tygodniami złamał nogę, i były ciekawe, jak się czuje. Ciągle ktoś chodził do niego z wizytą, odwiedzała go nawet Klementyna z Perełką, wiadomo było bowiem, że leśniczy jest niezwykle porządnym człowiekiem i można się go wcale nie bać. Najczęściej jednak bywał u niego Pafnucy.
Leśniczy doskonale wiedział, że to właśnie Pafnucy uratował mu życie, grzejąc go ciepłym, niedźwiedzim futrem. Był mu niezmiernie wdzięczny i specjalnie się starał przy każdej wizycie częstować go czymś nadzwyczajnie dobrym. Na samo wspomnienie pierniczków, które piekła żona leśniczego, Pafnucy w ogóle nie mógł przestać się oblizywać. Wstępował do leśniczówki prawie codziennie, leśniczy zaś, który na złamanej nodze miał gips, wychodził do ogrodu i spotykał się z nim przy furtce ogrodzenia. Wszyscy czekali, żeby wreszcie obie nogi miał jednakowe i swobodnie chodził po lesie, bo był najlepszym w świecie opiekunem zwierząt.
– Dwa tygodnie – powtórzył Pucek. – Przez dwa tygodnie jakoś wytrzymacie. W ostateczności możecie ich straszyć co drugi dzień.
– Ja bym radził załatwić sprawę z rzeczką – powiedział Karuś stanowczo.
– Pewnie masz rację – zgodził się Pafnucy. – Ale i tak jest lepiej niż było, a dziki kazały wam powiedzieć, że kochają was nad życie. Bo z tym straszeniem to był przecież wasz pomysł.
Pożegnał się z Karusiem i wrócił do lasu, żeby wszystko opowiedzieć Mariannie.
Bobry w gruncie rzeczy bardzo lubiły roboty ziemno-wodne. Kiedy Marianna przypłynęła, żeby im powiedzieć o konieczności przesuwania rzeczki, od razu zostawiły swoje osiedle pod strażą zaledwie sześciu, a cała reszta wielką gromadą wyruszyła w drogę.
W kopaniu nowego koryta rzeczki wzięli udział wszyscy. Wilki kopały głównie w nocy, a dziki bardzo wcześnie o poranku i późnym wieczorem. Przez resztę dnia upierały się pilnować łączki i samochodów.
Minął tydzień i oto pewnego dnia zdumieni ludzie na miejscu małego jeziorka na łączce ujrzeli rozległy, błotnisty dół. Cała woda zniknęła. Weszli kawałek do lasu, żeby zobaczyć, co się stało z rzeczką, i okazało się, że rzeczka płynie sobie wesoło tak samo, jak płynęła, tylko trochę zmieniła trasę. Omija skraj lasu i łąkę i cała mieści się w głębi puszczy. Nikt nie wiedział, jak to się stało, i nikt nie mógł tego zrozumieć.
I dopiero leśniczy, kiedy po następnym tygodniu zaczął swobodnie chodzić, odgadł prawdę. Obejrzał teren i od razu wiedział, że całą sprawę załatwiły bobry. Zlitował się trochę nad ludźmi i zmienił nieco bobrzą tamę, tak, żeby malutki kawałeczek rzeczki płynął ku łączce. Ten malutki kawałeczek po pewnym czasie wypełnił błotnisty dół i znów pojawiło się prześliczne jeziorko, nad którym można było posiedzieć i zrobić sobie piknik. Leśniczy ustawił także wielką tablicę z napisem, że mycie samochodów w tym miejscu jest surowo wzbronione, ale na wszelki wypadek zrobił jeszcze tak, żeby woda z jeziorka nie wracała prosto do leśnej rzeczki, tylko przesączała się przez kawałek ziemi i piasku. Znał ludzi bardzo dobrze i wiedział, czego się po nich można spodziewać. Oczywiście, dowiedział się także o niezwykłych wydarzeniach i dziwnych rzeczach, jakie w czasie jego nieobecności działy się na łące, i chociaż nie znał poglądów Marianny, to jednak domyślił się, że zwierzęta po prostu ratowały swój dom.
– Co za szczęście, że nam się udało – powiedziała w kilka dni później Marianna, wyciągnięta na przybrzeżnej trawie obok Pafnucego. – Gdybyśmy czekali do powrotu leśniczego, musiałabym się chyba wyprowadzić. Ludzie są naprawdę okropni.
– A jednak – powiedział Pafnucy, kończąc jeść ryby – gdyby nie to paskudzenie, byłoby mi bardzo przykro ich straszyć. Wolałbym się z nimi zaprzyjaźnić.
– Na to nie licz – ostrzegł borsuk. – Podobno jeden człowiek na sto tysięcy nadaje się do zaprzyjaźnienia. Reszta jest do niczego.
– Przy okazji odnieśliśmy dodatkową korzyść – zawiadomił z drzewa dzięcioł. – Bobry wcale nie posprzątały po pracy. Specjalnie zostawiły cały bałagan i tyle tam teraz leży pogryzionego i pościnanego drewna, że wejście do lasu zrobiło się prawie zagrodzone. Leśniczy tego nie usunie, bo sam widziałem, jak oglądał ten drewniany śmietnik i chichotał.
– I bardzo dobrze – powiedziała Marianna. – Wcale nie chcę, żeby nam się plątali po lesie, bo zupełnie nie wiadomo, co im jeszcze może wpaść do głowy.
– Nikt nie chce – powiedział borsuk.
I rzeczywiście, zadowoleni byli wszyscy, z wyjątkiem dzików. Jedne jedyne dziki czuły odrobinę rozczarowania, bo w żaden sposób nie mogły zapomnieć, jaki cudowny smak miał pozostawiony przez ludzi piknik…