– Dobry wieczór – odezwała się nagle nad ich głowami sowa.
Pafnucy przestał jeść, a Marianna przestała nerwowo wskakiwać do wody i obydwoje popatrzyli na sowę. Sowa siedziała na najbliższym drzewie. Przyleciała tak cicho, że nic a nic nie było słychać.
– Dzienne ptaki prosiły, żebym je zastąpiła – powiedziała spokojnym głosem. – Trochę za wcześnie dla mnie, ledwo się zdążyłam obudzić, ale niech będzie. Wiem, o co chodzi, i mam wam powiedzieć, co się dzieje. Chcecie o tym usłyszeć?
– Ależ tak! – wykrzyknęła Marianna. – Witaj, dawno cię nie widziałam. To doskonała myśl, przecież tobie nie przeszkadzają żadne ciemności.
– Przeciwnie – przyznała sowa. – Lubię ciemności. Otóż przystąpię do rzeczy, bo chciałabym jeszcze zjeść śniadanie. Na polance przy szosie siedzi matka tej dziewczynki i cały czas płacze. Właśnie przed chwilą przyjechali także inni ludzie, stoją tam trzy ohydne samochody i razem tych ludzi jest osiem sztuk. Próbowali wchodzić do lasu i świecili sobie takim dość przeraźliwym światłem, ale zrezygnowali.
– To bardzo dobrze, ale chciałabym wiedzieć dlaczego – powiedziała Marianna.
– Uważają, że źle widzą – wyjaśniła sowa. – Jeden człowiek wpadł nogą w dół, a drugi nabił sobie guza gałęzią. Jeżeli w jednym miejscu jest jasne światło, w drugim tym bardziej robi im się ciemno. Tak mówili. Zrezygnowali z szukania w nocy i zaczną o świcie. Ta matka ciągle rozpacza i mówi, że dziecko jest głodne, że jest mu strasznie zimno, umrze z tego zimna, zupełna bzdura. Że z pewnością chce pić, że wpadło do jakiegoś dołu i złamało nogę, że okropnie się boi i ze strachu się rozchoruje i że pożre je dzikie zwierzę. Nie wiem, skąd ona chce wziąć dzikie zwierzę. Jeszcze inne brednie mówi, ale nie wszystko zapamiętałam, bardzo was przepraszam.
– Ty rozumiesz, co ona mówi? – spytał Pafnucy z szacunkiem.
– Ja rozumiem wszystko – odparła sowa pobłażliwie. – Nawet obce języki.
– To świetnie! – ucieszyła się Marianna. – W ten sposób, dzięki tobie, możemy mieć komplet informacji! I co ci ludzie zamierzają zrobić?
– Potworną rzecz – rzekła sowa. – O świcie ma przyjechać więcej samochodów i o wiele więcej ludzi. Mają to być specjalni ludzie, którzy nazywają się policja i wojsko. Wszyscy wejdą do lasu blisko siebie, człowiek obok człowieka, i będą szli, zaglądając pod każdy krzaczek i do każdej dziury. Możecie sobie wyobrazić, jak się wilki ucieszą, kiedy im zaczną zaglądać do nory.
Marianna i Pafnucy aż skamienieli ze zgrozy.
– I przywiozą ze sobą specjalne psy – ciągnęła sowa. – Te psy będą węszyły, aż wywęszą dziecko. Wszystkie małe zwierzątka i ptaki dostaną nerwicy, a Klementyna oszaleje.
Marianna wzdrygnęła się okropnie.
– Och nie! – powiedziała stanowczo. – Do tego nie można dopuścić! Myśmy tu wymyślili znacznie lepszy sposób! Pafnucy pójdzie do leśniczego!
– Leśniczy to niezła myśl – pochwaliła sowa. – Opowiedzcie mi o tym sposobie.
Pafnucy zdążył już zjeść wszystkie ryby i mógł wziąć udział w opowiadaniu. Oboje z Marianną wyjaśnili sowie, na czym pomysł polega. Sowa z uznaniem kiwała głową.
– Mam dodatkową propozycję – rzekła w końcu. – Niech ten leśniczy pójdzie z dzieckiem do leśniczówki. I Pucek również zaprowadzi ludzi do leśniczówki. Od tamtej strony prowadzi do leśniczówki droga odpowiednia dla ludzi. Pójdą drogą i nie będą deptać lasu.
– To jest dopiero najwspanialszy pomysł! – rozpromieniła się Marianna. – Ty naprawdę jesteś genialna!
– Ale jest jeden kłopot – powiedziała sowa. – Jest to jedyna sensowna obawa tej matki. Mianowicie dziewczynce będzie zimno. Ja wiem, że jest lato i piękna pogoda, nie denerwujcie mnie głupim przypominaniem, ale ludzie odczuwają to inaczej. Po upalnym dniu noc wydaje się im chłodna, a ta dziewczynka to jest małe dziecko. Zmarznie z pewnością.
– To co zrobić? – spytał Pafnucy bezradnie.
– Ogrzewać ją! – rozkazała sowa. – Wiem, że ogrzewaliście leśniczego w znacznie gorszych warunkach. Tym bardziej ogrzejecie dziecko. Byle do rana, potem załatwi się resztę. Pokażę ci, gdzie ona teraz jest.
Sowa była ptakiem bardzo mądrym i jej rady miały sens. Pafnucy nie zwlekał ani chwili, wytarł usta i ruszył w las. Sowa bezszelestnie popłynęła nad nim i pokazała mu drogę.
O wczesnym świcie kłopoty nie tylko nie zmniejszyły się, ale pojawiło się ich więcej. Dziewczynce wprawdzie było ciepło, bo z jednej strony przez całą noc ogrzewała ją Klementyna, a z drugiej Pafnucy, okazało się jednak, że biedne dziecko śpi, z całej siły wczepione w gęste niedźwiedzie futro. Pafnucy w ogóle nie mógł się ruszyć.
– I co teraz zrobić? – spytał niepewnie. – Powinienem już iść do leśniczego i jakaś osoba powinna iść do Pucka. Mam ją obudzić??
– Wykluczone! – zaprotestowała Klementyna. – To dziecko powinno spać jak najdłużej! Jak się obudzi, zacznie płakać.
– Płakać będzie z pewnością – odezwała się z gałęzi sowa. – Nie rób sobie złudzeń, że nie. Wcześniej czy później, z Pafnucym czy bez Pafnucego, to już wszystko jedno.
– Będzie głodna – zatroskał się Pafnucy.
– Niech się żywi poziomkami – powiedziała sowa. – Co do ogrzewania, to niech się tu położy Perełka. Przykro mi, ale za chwilę mnie tu nie będzie, bo robi się zbyt widno i już mnie zaczyna razić w oczy. Musicie dać sobie radę sami. Pafnucy, rusz się!
Ktoś nagle ziewnął obok nich przeraźliwie. Obejrzeli się i ujrzeli Remigiusza. Sowa ucieszyła się na jego widok i uznała, że może już odlecieć. Pafnucy zaczął się ostrożnie odsuwać od dziewczynki.
– Pośpiesz się trochę – mruknął Remigiusz. – Najwyższy czas, żebyś zyskał swobodę działania.
Dziewczynka ciągle ściskała w rączkach kępki futra Pafnucego. Dzień zaczynał się robić coraz szybciej i nad ich głowami zaświergotała zięba.
– Hej, co się dzieje? – spytała. – Długo macie zamiar tutaj leżeć? Na szosę przyjechały samochody z ludźmi! Wilki są bardzo zdenerwowane! Ptaki się obudzą i za chwilę będziecie mieli informacje ze wszystkich stron, ale może byście coś zrobili?
– No właśnie próbuję – powiedział żałośnie Pafnucy. Z furkotem nadleciała sroka.
– Hej, Pafnucy! – wrzasnęła. – Ten twój Pucek czeka pod lasem i pyta, gdzie jesteś!
Skrzek sroki obudził dziewczynkę. Pafnucy czym prędzej wydobył futro z jej rączek i odsunął się, na jego miejscu zaś ułożyła się Perełka. Równocześnie trawy rozchyliły się i pojawiła się Marianna z dużą, tłustą rybą w pyszczku.
– Masz tu małą przekąskę – powiedziała. – I pośpiesz się, bo ptaki mówią, że ludzki najazd już się zaczyna!
Obudzona dziewczynka przez krótką chwilę przyglądała się sarenkom, po czym pogłaskała je delikatnie.
– Dzień dobry, Bambi – powiedziała. – Puchatku, chodź tutaj! Och, jaka jestem głodna!
– Pafnucy, ona ci nie da spokoju – ostrzegł Remigiusz. – Zejdź jej z oczu. Poza tym jest głodna, nie jedz przy niej, bo się zrobi głodna jeszcze bardziej. Rusz się w ogóle, masz dużo latania!
Pafnucy przełknął rybę błyskawicznie i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale wtrąciła się Marianna.
– Pafnucy w dwie różne strony nie pójdzie! – zawołała gniewnie. – Łatwo ci gadać, a może też byś się ruszył?
Dziewczynka uświadomiła sobie, że ciągle jest zagubiona w lesie i zaczęła płakać. Przytulała buzię do Klementyny i rozpaczała żałośnie, wołając swoją mamusię. Remigiusz odsunął się nieco.
– Co za hałas to dziecko robi – mruknął z niechęcią. – Mogę się ruszyć i uważasz, że co wyniknie z mojego ruszania?
– Nie zadawaj głupich pytań! – wrzasnęła zdenerwowana tym głośnym płaczem Marianna. – Pafnucy poleci do leśniczego, a ty do Pucka!
– Oszalałaś chyba?! – oburzył się Remigiusz. – Ja do psa?!
– Tak jest, ty do psa! – uparła się Marianna. – Nic ci nie zrobi, jest uprzedzony! Dogadasz się z nim doskonale!
– Akurat! – prychnął Remigiusz. – Lis z psem! Cha, cha! Nadleciał dzięcioł i wykrzyczał do wszystkich, że robi się strasznie późno. Za chwilę wzejdzie słońce, ludzie już się zbierają i wchodzą do lasu. Marianna kłóciła się z Remigiuszem. Dziewczynka płakała. Przestraszona Perełka błagała Klementynę, żeby pozwoliła jej odejść, ponieważ boi się takiego hałasu. Nadbiegła zirytowana wilczyca i usiłowała coś powiedzieć. Sroka skrzeczała na gałęzi.
– Bambi! – rozpaczała we łzach dziewczynka. – Puchatku! Mamusiu! Puchatku, wróć! Mamusiu!
W lesie zrobił się istny sądny dzień. Remigiusz nie wytrzymał tego pierwszy.
– Dobrze! – warknął wściekle do Marianny. – Niech ci będzie! Wolę już stado psów niż to jedno ludzkie dziecko! Gdzie oni włażą, ci ludzie?
– Cały czas usiłuję wam to powiedzieć! – zawołał z drzewa zirytowany dzięcioł. – Zaczynają od ostatniej poręby, blisko mieszkania wilków!
– Po to przyszłam, żeby wam to powiedzieć! – wrzasnęła wilczyca. – Róbcie coś, lada chwila mi wlezą do domu! I daję wam słowo, że kogoś z nich ugryzę!
Dziewczynka siedziała na mchu, oparta o Klementynę, i płakała coraz głośniej. Marianna odwróciła się do ogłuszonego nieco Pafnucego.
– Do leśniczego! – wrzasnęła okropnie. – Leć czym prędzej! Do Pucka pójdzie Remigiusz, jazda, bo ja tu szału dostanę!
Pafnucy i Remigiusz nie czekali już ani chwili i ruszyli w dwie różne strony z największą szybkością.
Remigiusz zwolnił dopiero na skraju lasu. Potem zatrzymał się i ostrożnie wychylił zza krzaka. Od razu ujrzał wielkiego, białego, kudłatego psa, który niecierpliwie biegał wzdłuż drogi i spoglądał w stronę lasu.
Pafnucy na widok Pucka ukazałby się natychmiast, a możliwe nawet, że wołałby go z daleka, Remigiusz jednak nie miał ochoty ryzykować. W przyjaźni z psami nie pozostawał nigdy, zazwyczaj bowiem pilnowały najlepszego pożywienia i nie pozwalały go kraść. A dla Remigiusza było to ulubione zajęcie i ulubione potrawy. Usiadł za krzakiem i przekrzywił głowę, zastanawiając się, jak najlepiej i najbezpieczniej nawiązać porozumienie z psem.