– Dziękuję – powiedziało. – Wiem, że ty jesteś niedźwiedziem, znam niedźwiedzie. Ale kogoś takiego, jak on, nie znam wcale, chociaż jest odrobinkę podobny do konia. Kim on jest?

I machnęło w stronę Kikusia tym swoim strasznie długim nosem.

Obaj, i Kikuś, i Pafnucy, byli tym nosem tak strasznie zainteresowani, że wręcz nie mogli od niego oczu oderwać. Wpatrywali się po prostu zachłannie, chociaż doskonale wiedzieli, że takie wpatrywanie się jest niegrzeczne. Ale absolutnie nie mogli się opanować.

– Ja jestem Kikuś – powiedział z lekkim roztargnieniem Kikuś, wciąż zajęty tym przeraźliwie długim nosem. – Bardzo młody jeleń.

– Znasz konie? – spytał Pafnucy.

– O, tak! – odparło słoniątko. – W cyrku jest bardzo dużo koni. I są także niedźwiedzie.

Pafnucy pomyślał, że ten cyrk to musi być coś szalenie skomplikowanego i bardzo wielkiego. Pomyślał, że trzeba będzie opowiedzieć o tym Mariannie, i od razu poczuł, że opowiadać powinno słoniątko osobiście. Zaprosił je zatem i umówił się, że będą na nie czekać nazajutrz nad jeziorkiem. Słoniątko bardzo chętnie przyjęło zaproszenie, a Kikuś zaofiarował się pokazać mu drogę.

Ledwie zaczęło świtać, Pafnucy pojawił się nad jeziorkiem. Dla wszystkich zwierząt taki wczesny letni ranek stanowił porę, kiedy budziły się, wstawały, jadły śniadanie, a pierwsze, oczywiście, zaczynały popiskiwać i świergotać ptaki.

Marianna akurat ziewała i przeciągała się na trawie. Ujrzała Pafnucego, skoczyła do wody i od razu wypłynęła z rybą.

– Proszę! – powiedziała żywo. – Zjemy śniadanie razem. Jak ja będę jadła, ty będziesz mówił, a jak ty będziesz jadł, ja będę łowiła ryby. Ta pierwsza jest dla ciebie.

Znów wskoczyła do wody, wypłynęła z następną rybą i zaczęła ją zjadać.

– Mów! – rozkazała. – Widziałeś to coś?

– O, tak! – odparł Pafnucy. – I rozmawiałem z tym. To jest słoniątko. Ma na imię Bingo. Mieszka w cyrku. Przyszło do nas, żeby zobaczyć, jak tu jest.

Mariannę zaciekawiło to tak, że aż przestała na chwilę jeść.

– I co? – spytała. – Rzeczywiście jest takie duże?

– Owszem – powiedział Pafnucy. – Większe ode mnie. Ale jest dzieckiem.

Patrzył przy tym na rybę Marianny takim wzrokiem i tak wyraźnie przełykał ślinę, że Marianna poczuła się zawstydzona. Zostawiła resztki swojej ryby, wskoczyła do jeziorka i wyłowiła dwie następne.

– Proszę, to dla ciebie – powiedziała. – I jak to słoniątko wygląda?

– Ma wielkie uszy – powiedział Pafnucy, pośpiesznie wkładając rybę do ust. – I kaky okchokme gugy noch, chak chąch…

Marianna od razu wydała z siebie zirytowany syk. Pafnucy zreflektował się nieco, przełknął i zaczekał chwileczkę z trzecią rybą.

– Tak, już mówię – powiedział. – Bardzo cię przepraszam, ale śpieszyłem się i cały wczorajszy obiad gdzieś się podział, wcale go we mnie nie ma i bardzo zgłodniałem…

Wepchnął rybę do ust i chciał mówić dalej, ale Marianna go powstrzymała.

– Najpierw połknij – powiedziała niecierpliwie. – Poczekam z resztą śniadania, aż powiesz wszystko, bo bardzo mnie interesuje, co to jest chąch. Nie znam takiej rzeczy.

– Wąż – powiedział Pafnucy po przełknięciu ryby. – Ono, to Bingo, słoniątko, ma taki strasznie, okropnie, niemożliwie długi nos i rusza nim na wszystkie strony. Długi jak wąż. Nie wiem dlaczego.

– I mówiłeś, że gdzie mieszka? – spytała Marianna. – W cyrku? Co to jest cyrk?

– Nie wiem – odparł Pafnucy. – Ale musi to być coś bardzo ogromnie wielkiego, bo są tam konie i niedźwiedzie, i to słoniątko, i mnóstwo ludzi. Za to nie ma saren ani jeleni. I chyba więcej nie wiem.

– Jak to? – oburzyła się Marianna. – Tyle czasu cię nie było i nie dowiedziałeś się niczego więcej? Jeżeli to jest dziecko, to gdzie są jego rodzice? Co ono jada? Co tu robi i skąd się w ogóle wzięło? Czy umie pływać? Jak może wytrzymać z tymi ludźmi? Gdzie było przedtem? Co robi z tym nosem, skoro on jest taki długi, i czy mu to nie przeszkadza jeść? Czy ma ogon?

Zdenerwowana była tym brakiem informacji tak bardzo, że prawie przy każdym pytaniu wskakiwała do wody i wyławiała rybę. Niecierpliwie rzucała te ryby na trawę, a Pafnucy z wielkim zapałem korzystał z tego, że nie przestawała pytać. Odpowiedzi na jej pytania nie znał, więc nawet nie próbował nic mówić.

– Natychmiast musisz tam iść i wyjaśnić sprawę! – wykrzyknęła wreszcie Marianna. – Gdzie ono w ogóle jest, to słoniątko?

– Chkołoche kchoky… – zaczął Pafnucy i urwał, widząc spojrzenie swojej przyjaciółki. – W połowie drogi do końca lasu – powiedział po przełknięciu. – Było dalej, ale idzie w naszą stronę, bo ja je tu zaprosiłem.

– Co? – spytała zaskoczona Marianna.

– Zaprosiłem je, żeby tu przyszło – powtórzył Pafnucy. – Myślałem, że sama będziesz chciała posłuchać tego, co powie.

Marianna spojrzała na niego, zamilkła i zjadła do końca swoją rybę.

– Miałeś wyjątkowo doskonały pomysł – pochwaliła. – Kiedy ono tu przyjdzie?

– Nie wiem – odparł Pafnucy. – Myślę, że niedługo.

Marianna zaniepokoiła się, czy słoniątko trafi. Pafnucy wyjaśnił, że Kikuś ma mu pokazać drogę. Spod krzaka wylazł borsuk.

– Czy ja dobrze słyszę? – spytał zgryźliwie. – Zdaje się, że będziemy mieli gości?

– Owszem – przyświadczyła Marianna. – Przyjdzie tu coś, co się nazywa słoniątko Bingo. Pafnucy się za mało dowiedział i teraz nie mam pojęcia, czy to słoniątko na przykład jada ryby. Mogłabym przygotować przyjęcie.

– W tej kwestii nie widzę żadnych kłopotów – zauważył borsuk. – Ryb możesz wyłowić dowolną ilość, jeśli tamto stworzenie ich nie jada, na Pafnucego można liczyć z całą pewnością. Nie zmarnują się. Nie dosłyszałem, kiedy tu przyjdzie.

– Nie wiemy – powiedziała Marianna. – Pafnucy mówi, że niedługo.

Z głośnym ćwierkaniem nadleciała zięba.

– Hej, słuchajcie! – zawołała z wielkim przejęciem. – To coś, co przyszło do lasu, idzie w stronę wilków!

– Jak to w stronę wilków? – przerwała gwałtownie Marianna. – Przecież miało przyjść tutaj?

– Może zabłądziło? – ćwierknęła zięba.

– Przecież Kikuś miał mu pokazywać drogę! – oburzyła się Marianna.

– Kikusia tam nie ma – powiedziała zięba. – Poleciał do Klemensa, żeby się pochwalić, że widział to z bliska i wie, co to jest. Czekaj, przestań mi przerywać! Słuchajcie, na własne oczy widziałam, jak to małe wielkie przeszło przez gąszcz jeżyn! Ten wielki, stary gąszcz z samymi kolcami. Żadne zwierzę by tamtędy nie przeszło, no, może Pafnucy, ale też wątpię, a to przeszło tak, jakby w ogóle nic nie zauważyło! Jakby te jeżyny nie miały ani jednej igiełki! Co to ma znaczyć, co to jest za stwór?

– Słoniątko – powiedział Pafnucy. – Powiedziało, że jest słoniątkiem, ale o jeżynach i kolcach nie było mowy.

– Pafnucy, ono się od nas oddala! – wrzasnęła zdenerwowana Marianna. – Ten nieodpowiedzialny sowizdrzał zostawił je i poleciał, i ono już zabłądziło! Zrób coś!

– Chyba musisz tam iść i sam je przyprowadzić – powiedział borsuk. – Muszę przyznać, że też jestem ciekaw i chciałbym to zobaczyć.

– Rzeczywiście – przyznał zakłopotany Pafnucy. – Jeżeli Kikuś je zostawił, trzeba tam pójść…

Liście zaszeleściły i na gałęzi pojawiła się kuna.

– Kikuś już wrócił – oznajmiła. – Byłam tam. Zatrzymali się, rozmawiają teraz z dzikami. Słuchajcie…

– Z dzikami! – wrzasnęła Marianna. – Tu miało przyjść, a nie do dzików!

– Może spotkali je po drodze – zauważył łagodząco Pafnucy.

– Jeżeli będą rozmawiali z każdym, kogo spotkają po drodze, nie dojdą tu przez rok! – zirytowała się Marianna. – W ogóle zboczyli w inną stronę! Pafnucy…!

– Zaraz – powiedziała z gałęzi bardzo przejęta kuna. – Słuchajcie…

– Dobrze, już idę – powiedział Pafnucy. – Zięba pokaże mi, gdzie są.

– Czy ja mogę nareszcie coś powiedzieć? – zdenerwowała się kuna. – Słuchajcie, sprawdziłam tę kieszeń!

– Jaką kieszeń? – spytali wszyscy równocześnie. Kuna była bardzo dumna z siebie.

– Wiewiórki mówiły, że ono ma pod nosem jakąś kieszeń, do której wszystko wkłada – rzekła tajemniczo. – To takie strasznie długie z przodu to podobno jest nos. Koniecznie chciałam zobaczyć, jak wygląda kieszeń pod nosem, wiecie, zaryzykowałam i zajrzałam z ziemi, od dołu. I wyobraźcie sobie, to wcale nie jest kieszeń! To są usta! Ono tamtędy jada!

– Jesteś pewna? – spytał podejrzliwie borsuk.

– Oczywiście! – wykrzyknęła kuna prawie z urazą. – Przyglądałam się długą chwilę, bo sama byłam zdumiona. Tam wkłada liście i gałązki, i trawę, i strąki akacji i zjada to. I połyka. To są usta, a nie żadna kieszeń!

– No, no – powiedział borsuk, nie mając pojęcia, jak się do tej wiadomości ustosunkować.

Marianna poczuła się zaciekawiona wprost szaleńczo.

– Chora będę, jeśli tego stworzenia nie zobaczę – oznajmiła stanowczo. – Pafnucy, przyprowadź je tu! Idź do niego i nie zostawiaj go ani na chwilę, bo znów gdzieś skręci!

– Skoczę i popatrzę, gdzie teraz są – zaofiarowała się zięba.

– Potem przylecę i zaprowadzę Pafnucego. Zaczekajcie chwilę! Furknęła i już jej nie było. Krzaki znów zaszeleściły i wyłonił się z nich lis Remigiusz.

– Cześć, jak się macie – powiedział. – Znacie ostatnią nowinę?

– Jaką ostatnią nowinę? – spytała Marianna. – O słoniątku?

– A, to już wiecie? – powiedział Remigiusz. – Specjalnie przyszedłem w tej sprawie. Ale heca! Słoniątko uciekło z cyrku i przyszło do lasu. Wiem o tym bezpośrednio od zwierząt. Nie było go tu jeszcze?

– Nie, ale ma przyjść – powiedziała Marianna. – Pafnucy już z nim rozmawiał. Wiesz może przypadkiem, co to jest cyrk?

– Niedokładnie – wyznał Remigiusz. – Jakaś mieszanina ludzi i zwierząt. Zwierzęta oczywiście już wiedzą, że to małe sobie poszło, i orientują się, dokąd, ale ludzie jeszcze się nie połapali. Zdaje się, że urwało im się w trakcie podróży, więc nie mają pojęcia, w którym miejscu. Będą go szukać gdzie indziej.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: