6. GOŚĆ W LESIE

Pewnego pięknego, letniego dnia niedźwiedź Pafnucy wracał od leśniczego do swojej przyjaciółki Marianny, po doskonałym, poobiednim deserze. Leśniczy wprost uwielbiał Pafnucego i pilnował, żeby zawsze były dla niego specjalnie upieczone ciasteczka z miodem. Pafnucy takie ciasteczka kochał nad życie.

Szedł sobie przez las bez pośpiechu, podskubując od czasu do czasu wielkie, dojrzałe, czarne jagody. Właściwie był tak najedzony, że nic więcej nie mógłby przełknąć, ale zauważył, że po każdych dziesięciu krokach pojawia się w nim jakby odrobina miejsca, akurat na kilka czarnych jagód. Wypełniał więc tę odrobinę miejsca i robił następne dziesięć kroków, zaciekawiony bardzo, czy jest to zjawisko trwałe. Zaczął się nawet zastanawiać, czy jakaś bardzo duża ilość kroków nie spowoduje pojawienia się miejsca na coś większego, na przykład na kilka ryb. Tak rozmyślając, wyszedł z jagodowych zarośli i wówczas ruszył nieco szybciej.

Marianna czekała na niego niecierpliwie.

– Dobrze, że już wróciłeś! – zawołała z daleka. – Słuchaj, Pafnucy, jest coś nowego!

Pafnucy właśnie stwierdził, że miejsca na kilka ryb jeszcze w sobie nie dostrzega, mógłby natomiast zjeść jakieś niewielkie, delikatne kłącze tataraku. Akurat odpowiednie zauważył w wodzie blisko brzegu, wygrzebał je zatem i zbliżył się do Marianny.

Marianna już zamierzała wskoczyć do jeziorka po ryby, ale przyjrzała się dokładniej Pafnucemu i zrezygnowała z zamiaru.

– Już cztery osoby przyleciały i opowiedziały jakieś brednie – oznajmiła. – Co prawda, rozumnych informacji nikt by się po nich nie spodziewał, ale jednak te brednie mnie intrygują.

– A kto to był, te cztery osoby? – zaciekawił się Pafnucy.

– Jedna sroka, jedna wiewiórka, jedno dziecko dzika i Kikuś – odparła Marianna. – Kikuś nawet nie był zbytnio przestraszony, ale on już powoli wyrasta na jelenia i coraz mniej się boi. Powiedział, że coś dziwnego weszło do lasu.

– Co dziwnego? – zainteresował się Pafnucy.

– Nie wiem – odparła Marianna. – Nikt nie wie. W każdym razie nie jest to ludzkie, chociaż podobno trochę pachnie ludźmi. Chciałabym, żebyś to obejrzał.

– A gdzie to jest? – spytał Pafnucy.

– W tamtej najostatniejszej stronie, gdzie jeszcze nie zdążyłeś być – powiedziała Marianna. – Tam, gdzie zaczyna się nasza rzeczka, i jeszcze zupełnie dalej. Podobno jest to duże, większe nawet od ciebie, więc myślę, że łatwo znajdziesz to coś. Wiem, że trzeba iść daleko, ale za to śniadanie miałbyś już przygotowane.

Pafnucy natychmiast pomyślał, że taki długi spacer z pewnością stworzy w jego wnętrzu mnóstwo miejsca dla tłustych, apetycznych ryb i różnych innych rzeczy i postanowił wyruszyć niezwłocznie. Najedzony był tak porządnie, że kolacja nie wydawała mu się potrzebna.

– Doskonale – powiedział. – Zaraz idę. Gdyby przyleciał jeszcze ktoś z jakimiś wiadomościami, niech mnie dogoni i powie, co wie. Albo gdyby ktoś wiedział dokładnie, gdzie to jest.

Marianna obiecała wysłać za nim wszelkich posłańców, szczególnie ptasich, i Pafnucy wyruszył.

Po drodze najpierw spotkał Kikusia i Klemensa. Klemens był ojcem Kikusia, potężnym, ogromnym, wspaniałym jeleniem. Kikuś podziwiał go ze wszystkich sił i próbował go naśladować, bo też bardzo chciał być potężnym, ogromnym, wspaniałym jeleniem, ale do tego, żeby dorównać Klemensowi, potrzebne mu było jeszcze co najmniej osiem lat. Usiłował zatem przynajmniej okazać się przeraźliwie grzeczny i doskonale wychowany i Klementyna sama by się zdziwiła, gdyby zobaczyła, jakim eleganckim młodzieńcem jest jej nieznośny synek, Kikuś. Klemens udawał, że nie zwraca na Kikusia żadnej uwagi, ale tak naprawdę był z niego bardzo dumny.

– Jak się macie – powiedział Pafnucy. – Cieszę się, że was spotykam. Podobno Kikuś widział coś dziwnego, co weszło do lasu.

Kikuś drgnął lekko i przyznał, że istotnie, widział coś. Nie było to straszne, tylko bardzo, ale to bardzo dziwne. Nie przyglądał się zbyt dokładnie, widział to z daleka, pomiędzy drzewami i przez krótką chwilę, bo na wszelki wypadek wolał się oddalić.

– Czy to było do czegoś podobne? – spytał Pafnucy. Klemens nic nie powiedział, tylko popatrzył na Kikusia takim wzrokiem, że Kikuś poczuł się nieswojo.

– To nie było podobne do niczego – odparł z lekkim zakłopotaniem. – I nie było się czego bać, bo to było małe.

– Jak to? – zdziwił się Pafnucy. – Marianna mówiła, że wszyscy mówili, że było duże?

– Bo było duże, ale małe – wyjaśnił Kikuś stanowczo i poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, ponieważ Klemens wciąż patrzył na niego z naganą. – No dobrze, mogę ci pokazać mniej więcej, gdzie to było. No dobrze, mogę tam wrócić, przyjrzeć się i zobaczyć, co to jest.

Klemens przestał na niego patrzeć, kiwnął leciutko głową i zaczął obskubywać kępkę tymianku. Kikuś zrozumiał, że jego decyzja była słuszna, rzeczywiście powinien tam pójść i rozpoznać, co to jest. Poczuł się znacznie lepiej, nie wdawał się już w żadne wyjaśnienia, tylko spokojnym krokiem ruszył w las.

Pafnucy, oczywiście, ruszył za nim.

Po pewnym czasie spotkali wiewiórkę. Siedziała na gałęzi w towarzystwie czterech swoich kuzynek i opowiadała im o tym czymś dziwnym, co widziała, jak weszło do lasu. Pafnucy i Kikuś zatrzymali się, żeby też posłuchać.

– Wielkie takie, dwa razy większe niż Pafnucy – opowiadała wiewiórka z przejęciem. – Wyciągnęło do góry rękę… a może nogę… a może szyję… a może miało drąg… Pewnie drąg. Wyciągnęło ten drąg do góry i urwało sobie zeszłoroczny strąk akacji i schowało.

– Gdzie schowało? – spytała cioteczna siostra wiewiórki.

– Do kieszeni pod brodą – odparła stanowczo wiewiórka. – Wszystko tam chowało. Nie patrzyłam dłużej, uciekłam, bo miałam obawy, że dosięgnie i mnie i też mnie schowa do kieszeni pod brodą. Nie wiem, co to było.

– Na drąg nie zwróciłem uwagi – powiedział Kikuś do Pafnucego. – Bardzo przepraszam. Może mi trochę gałęzie zasłaniały.

– Nic nie szkodzi – pocieszył go Pafnucy. – Obejrzymy wszystko, jak tam dojdziemy.

– O, Pafnucy, dzień dobry – powiedziała jeszcze jedna wiewiórka, która właśnie nadbiegła bardzo zdyszana. – Nie musicie iść tak strasznie daleko, bo to idzie w głąb lasu. W naszą stronę. Już przeszło od rana wielki kawał drogi, chociaż wcale się nie śpieszy. Hałasuje krzakami i trzeszczy.

– Czy coś mówi? – spytała z zaciekawieniem inna wiewiórka.

– Mamrocze – odparła wiewiórka, która właśnie przybyła. – Tak mi się przynajmniej wydawało, że coś mamrocze pod nosem.

– Widziałaś, gdzie ma nos? – spytała pierwsza wiewiórka.

– Przypuszczam, że z przodu – odparła niepewnie ostatnia. – Wiesz, nie przyglądałam się zbyt porządnie…

Pafnucy zrozumiał, że więcej się nie dowie, dopóki sam tego czegoś nie zobaczy. Westchnął z rezygnacją i ruszył dalej.

Był już wieczór i słońce zaczynało zachodzić, kiedy obaj z Kikusiem poczuli nieznaną woń. Był to zapach trochę obcy, trochę swojski, z pewnością zwierzęcy, ale zupełnie nowy. Niczego podobnego w tym lesie nigdy dotychczas nie czuli.

Pafnucy pomaszerował prosto tam, skąd płynęła tajemnicza woń. Kikuś, który do tej pory biegł pierwszy, teraz mocno zwolnił i zaczai iść za nim. Usłyszeli hałas rozgarnianych i łamanych gałęzi, potem zobaczyli gwałtowne poruszenie krzaków i zarośli, a potem z tych zarośli coś wyszło. Zobaczyło Pafnucego i zatrzymało się. Pafnucy zatrzymał się również.

Od razu wiedział, że to coś jest zwierzęciem. Bez żadnych wątpliwości odgadł także, że jest zwierzęciem łagodnym, sympatycznym i dobrodusznym i nikomu nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Zrozumiał też, co miał na myśli Kikuś, mówiąc, że jest duże, ale małe.

Duże było rzeczywiście, prawie o połowę większe od Pafnucego. Miało ogromne uszy i wprost niemożliwie długi nos, było pękate i szare. I było dzieckiem.

Wszystkie zwierzęta zawsze doskonale wiedzą, czy ktoś jest dorosły, czy nie, bez względu na to, czy jest duży, czy mały. Nie istniały tu kompletnie żadne wątpliwości. Tajemnicze, obce, nieznane zwierzę nie było zwierzęciem dorosłym, tylko dzieckiem. Nie takim zupełnie malutkim, ale średnim, trochę młodszym od Kikusia, ale z pewnością starszym od jego siostrzyczki Perełki.

Wielkie średnie dziecko nieznanego zwierzęcia stało i ciekawie wpatrywało się w Pafnucego. Pafnucy wiedział, że ono się nie boi, ale uważał, że jest gościem, więc to on, Pafnucy, powinien wykazywać inicjatywę. To znaczy, powinien zacząć rozmowę.

– Dobry wieczór – powiedział uprzejmie. – Kto ty jesteś?

– Dobry wieczór – odparło bardzo grzecznie dziecko zwierzęcia. – Ja jestem słoniątko.

– Proszę? – zdziwił się Pafnucy.

– Jestem słoniątko – powtórzyło dziecko zwierzęcia. – I nazywam się Bingo.

– Rozumiem – powiedział nic nie rozumiejący Pafnucy i usiadł. – Jesteś słoniątko i nazywasz się Bingo. Skąd się tu wziąłeś? Nie mieszkasz przecież w naszym lesie?

– Nie – przyznało słoniątko. – Mieszkam w cyrku. Ale chciałem zobaczyć, jak tu jest.

– Rozumiem – powiedział Pafnucy i zastanowił się, co właściwie słyszy. – Co to jest cyrk?

– To jest to, w czym ja mieszkam – odparło słoniątko. – Tam jest bardzo dużo ludzi.

– A, to dlatego…! – wyrwało się Kikusiowi.

– Co dlatego? – zaciekawiło się słoniątko.

– Nic, nic, nie chciałem być niegrzeczny – usprawiedliwił się Kikuś. – To dlatego czuje się od ciebie zapach ludzi!

– Tak – powiedziało słoniątko i poczekało chwilę, ale nikt nic nie mówił, więc dodało: – Czy mogę tu jeszcze pochodzić i sobie pooglądać?

– Oczywiście – odparł natychmiast Pafnucy. – Możesz chodzić, gdzie chcesz. Tam dalej jest jeszcze ładniej.

– Czy widzisz po ciemku? – spytał z zainteresowaniem Kikuś.

– Nie – odparło słoniątko. – To znaczy tak. Ale w dzień widzę lepiej, a w nocy śpię. Czy mogę się tu przespać do rana?

– Tak – powiedział Pafnucy. – Proszę bardzo. A rano zapraszamy cię dalej.

Sloniątko z wielkim zaciekawieniem przyglądało się Kikusiowi.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: