Pafnucy rozumiał doskonale. Już wiedział, że wiosna zaczęła się dla niego pracowicie, ale nawet był z tego zadowolony. Miał wielką chęć odnowić znajomości z poprzedniego roku, ponieważ wcale nie przestał być ogromnie towarzyski. Zjadł już ryby, porządnie wytarł usta trawą, po czym zjadł także i trawę.
– Doskonale – powiedział. – Jutro rano pójdę na łąkę, ale muszę poprosić jakiegoś ptaka, żeby mi tam zaniósł chociaż jedno takie. Ja wiem, że to obrzydliwe, ale ptaki latają bardzo szybko i będą to trzymały w dziobie krótko, a ja musiałbym mieć to na języku długi czas i ciągle bym bał… to znaczy, bam był… był bym…
– Wiemy, co masz na myśli – przerwał borsuk. – Miałbyś obawy. Taki przestrach. Że co?
– Że to połknę – powiedział z ulgą Pafnucy. Z gałęzi sfrunęła nagle zięba.
– Mogę ci pomóc, Pafnucy – powiedziała. – Moje gniazdo jest gotowe, wcale się nie zniszczyło przez zimę, trochę je trzeba było odnowić i już to jest załatwione. Spróbuję, czy to podniosę…
Chwyciła do dzioba jeden obrzydliwy przedmiot, uniosła i wypuściła.
– W porządku, dam radę. Gdzie ci to zanieść? Pafnucy ucieszył się nadzwyczajnie.
– Do tego miejsca, gdzie wychodzi z lasu ścieżka dzików – powiedział czym prędzej. – Wiesz przecież, gdzie to jest?
– Dziwne byłoby, gdybym nie wiedziała – obraziła się zięba. – Mam przecież oczy w głowie!
– No właśnie. Więc na samym końcu ścieżki, już na łące, tylko tak trochę obok. Ale nie dziś, bardzo cię proszę. Jutro rano.
– Słusznie – pochwalił borsuk. – W nocy mógłby ktoś ukraść. Nie mam zaufania do ludzi.
– Najlepiej idźcie razem – poradziła Marianna. – Pafnucy wyruszy po śniadaniu, więc przyleć tu i chwilę na niego poczekaj. Przedtem zdążysz dać śniadanie twojej żonie, bo ona chyba już siedzi na jajkach?
– Owszem, właśnie zaczęła. Zatem jesteśmy umówieni. Do jutra, cześć!
Zięba odleciała, a Marianna z namysłem popatrzyła na Paf-nucego.
– Teraz kolacja, rano śniadanie! – westchnęła. – Widzę, że będę miała pełne ręce roboty…
Nie było jeszcze południa, kiedy Pafnucy znalazł się na łące. Zięba pokazała mu, gdzie położyła twardy przedmiocik i odfrunęła na najbliższą gałąź. Pafnucy odsapnął i rozejrzał się dookoła.
Krów w pobliżu nie było, pasły się bardzo daleko. Jeszcze dalej znajdowały się owce i Pafnucy nie miał wątpliwości, że w pobliżu owiec przebywa jego przyjaciel, pies Pucek. Nie mógł go jednakże dostrzec, obejrzał się zatem na ziębę.
– Czy mogłabyś polecieć tam i znaleźć Pucka? – poprosił. – I powiedzieć mu, że ja tu czekam na niego?
Zięba również była zaciekawiona małym, wstrętnym przedmiocikiem, kiwnęła główką i poleciała. Pafnucy usiadł i czekał spokojnie.
Pies Pucek leżał blisko owiec, na jedno oko spał, a drugim pilnował swojego stada. Kiedy nadleciała zięba, obudził się od razu.
– Pafnucy na ciebie czeka! – zawołała zięba, przelatując mu nad głową. – Siedzi na końcu dziczej ścieżki i ma coś, ma coś, ma coś! Coś, coś, coś!
Pucek zerwał się na równe nogi. Chciał zapytać, co to jest to coś, ale nie zdążył, bo zięba odfrunęła. Na wszelki wypadek szczeknął, obiegł dookoła owce i popędził w kierunku lasu.
– Jak się masz! – zawołał z daleka uradowany Pafnucy.
– Cześć, Pafnucy! – odkrzyknął Pucek. – Coś takiego, już wstałeś? Myślałem, że jeszcze śpisz! Jak ci się żyje?
– Doskonale – powiedział Pafnucy. – Zacząłem wiosnę od wspaniałego śniadania! Ale rzeczywiście obudzono mnie trochę wcześniej, bo zdarzyło się coś takiego, czego nikt nie rozumie, i specjalnie tu przyszedłem, bo może ty będziesz wiedział.
Opowiedział Puckowi o okropnym wypadku Kikusia i pokazał mały przedmiot. Pucek zaledwie rzucił okiem, nawet nie musiał wąchać.
– No wiesz! – powiedział ze zdumieniem. – Naprawdę tego nie znacie? To się poniewiera absolutnie wszędzie!
– A co to jest? – spytał zaciekawiony Pafnucy.
– Kapsel od piwa – odparł Pucek.
– Proszę…? – zdziwił się Pafnucy.
– Jak to? Nie wiesz, co to jest kapsel od piwa?!
– Nie – powiedział Pafnucy ze skruchą. – Nigdy w życiu o czymś takim nie słyszałem.
Pucek usiadł, podrapał się za uchem i rozpoczął objaśnienia. Musiał powiedzieć Pafnucemu, co to jest piwo, co to jest butelka i jak ta butelka jest zatkana kapslem. Spróbował także wytłumaczyć, jak ludzie zdejmują te kapsle, ale to już okazało się za trudne, sposobów bowiem było mnóstwo.
– W każdym razie wyrzucają je byle gdzie – powiedział. – Wcale nie zwracają na to uwagi. Nic ich nie obchodzi, że ktoś mógłby je zjeść albo wejść na nie, i nawet sami sobie robią tę głupotę. Wiesz, chodzą boso, włażą na to i kaleczą sobie nogi. Dużo tam tego macie?
– Więc one nie rosną w ziemi? – upewnił się Pafnucy.
– No coś ty? Ludzie to robią i ludzie wyrzucają.
– W takim razie znalazłem trzy. Ten jeden i jeszcze dwa takie same.
– Stare są. Zardzewiałe. Pewnie leżały przez całą zimę. Gdzie to było?
– Blisko jednego końca lasu, tam, gdzie ryczy i cuchnie to takie długie, nazywa się szosa.
– Szosa! – wykrzyknął Pucek. – No oczywiście, ludzie lubią sobie posiedzieć w lesie blisko szosy. Jedzą i piją, i zostawiają wszystkie śmieci. Dziwię się, że dopiero teraz znalazłeś coś takiego. Puszek nie było?
– Jakich puszek? – zainteresował się Pafnucy.
Pucek wyjaśnił, że ludzie miewają jedzenie w puszkach, twardych, metalowych naczyniach, znacznie większych od tego kapsla, otwierają je, wyjadają zawartość, a resztę również wyrzucają gdziekolwiek. Rzucają także torby, papiery i różne opakowania. Najgorsze są foliowe, nie rozpuszczają się i nie niszczą, mogą tak leżeć całe lata i w żadnym wypadku nie wolno próbować ich zjeść, bo są ogromnie szkodliwe.
– Ja to wszystko wiem dlatego, że już raz udławiła się krowa – powiedział. – Byłem przy tym. Na łąkę też rzucają, i w ogóle wszędzie, i nie mogę tego zrozumieć, bo nad tą udławioną krową strasznie rozpaczali i wzywali do niej weterynarza. A przecież sami ją udławili!
Pafnucy również nie mógł tego zrozumieć. Obaj z Puckiem siedzieli nad zardzewiałym kapslem od piwa i rozważali sprawę ludzkiej głupoty. Nawet nie zauważyli, że zięba pofrunęła do lasu.
– U nas do tej pory nie było ludzi – powiedział Pafnucy. – Tylko leśniczy, ale on nic nie rzuca.
– Ciesz się, że nie wiedzą o waszym jeziorku – powiedział Pucek. – I o tym, że są w nim ryby. Zaraz by przylecieli i wszystko zniszczyli.
– Nie powiesz im chyba? – zaniepokoił się Pafnucy.
– No pewnie, że nie. Połażą najwyżej blisko szosy i naśmiecą tam, gdzie jest jakieś ładne miejsce. Głowę daję, że znalazłeś te kapsle w jakimś ładnym miejscu!
– Tak – przyznał Pafnucy. – Na bardzo pięknej leśnej polanie. Jak wyglądają te foliowe rzeczy, które udławiły krowę?
– A, o tak – powiedział Pucek i pokazał mu podartą foliową torbę, którą wiosenny wiatr niósł po skraju lasu. Dopędził ją, chwycił w zęby i przyniósł Pafnucemu.
– I do tego jeszcze gubią różne naczynia i narzędzia, twarde to, nie da się ani pogryźć, ani rozmoczyć, no mówię ci, coś okropnego! Gorsze niż sidła i pułapki!
Pafnucy zmartwił się bardzo. Pucek miał złe przeczucia, ponieważ szosa przez las istniała od niedawna. Kiedyś jej nie było, nikt tędy nie jeździł, wszyscy musieli objeżdżać las dookoła. Szosa, na której są ludzie, może spowodować okropne straty.
Z najbliższego drzewa rozległy się nagle głośne okrzyki. Obaj się obejrzeli. Na gałęziach siedziało mnóstwo ptaków, zięba, obie sroki, dzięcioł i jeszcze wiele innych.
– Hej, Pafnucy! – zawołał dzięcioł. – Zięba mówi straszne rzeczy! Czy to prawda, że te wstrętne małe przedmioty niedługo zasypią cały las?
– I żelaza! – wrzasnęły sroki. – I puszki! I torrrby, torrrby, torrrby! I ludzie!
– Powiedziałam im wszystko! – zaświergotała przeraźliwie zięba. – Przestraszyli się! Cały las trzęsie się ze strachu!
– Cicho bądźcie! – zawołał dzięcioł. – Pafnucy, zapytaj go, czy jest na to jakaś rada! Może jeszcze uda nam się uratować! Zapytaj go!
Pafnucy o nic nie musiał pytać, ponieważ Pucek wszystko doskonale słyszał.
– Nie będę się darł, bo one mnie i tak zagłuszą – powiedział do Pafnucego. – Oczywiście, że jest rada. Po pierwsze, ten ptak przesadził, do takiego zaśmiecenia lasu potrzebne są wycieczki…
– Co to są wycieczki? – przerwał Pafnucy, a ptaki umilkły i też zaczęły słuchać.
– Wycieczki – powiedział Pucek – to są takie strasznie wielkie stada ludzi, które przyjeżdżają do lasu i pchają się wszędzie, depczą wszystko, wyrywają i łamią. Gorzej niż dziki i woły. Ryczą i wrzeszczą, i zostawiają po sobie tyle śmieci, że tego nawet nie można sobie wyobrazić. Wycieczki to jest nieszczęście.
Ptaki milczały, Pafnucy też, bo z przerażenia stracił głos.
– Ale nie muszą tu przyjeżdżać – ciągnął Pucek. – Wasz las się dla nich nie nadaje, całe szczęście. Wasz las jest dziki i trudno po nim chodzić, wycieczki wolą lasy równe i udeptane. Więc może do was nie przyjadą. A co do zaradzenia, to ja wiem, jak to się robi.
Pafnucy odetchnął z ulgą, ptaki cichutko zaświergotały.
– Powiedz nam, jak! – zażądał dzięcioł. – Borsuk kazał o to zapytać i dowiedzieć się porządnie! Mało wiemy o ludziach!
– Może mi nie wierzycie, ale są ludzie, którzy nie śmiecą wcale – mówił Pucek. – Mogą mieszkać w lesie przez całe lato i żadnego śladu po sobie nie zostawiają. To są porządni ludzie, jest ich mało, ale są. I oni robią tak, że wszystkie szkodliwe i obrzydliwe rzeczy albo palą w ogniu…
– No, no! – przerwał zaniepokojony dzięcioł. – Tylko nie ogień!
– Oni palą mały ogień – uspokoił go Pucek. – I bardzo uważają, żeby się nic więcej nie zapaliło. Więc palą w ogniu, a resztę, to wszystko co się nie pali, zakopują w ziemi. Tak głęboko, że to już nikomu nie zaszkodzi.
Pafnucy popatrzył na zardzewiały kapsel.